"Podejrzany jest chodzący". Śmierć pod czujnym okiem państwa
Telefon z aresztu w Nowym Wiśniczu: "Ten pan, kto to był dla pani? Z przykrymi wiadomościami dzwonię". Dyrektor nie musiał właściwie kończyć. Elżbieta już wiedziała. Została z dziećmi sama.
Jest jeszcze ciemno, gdy ktoś łomocze do drzwi domu jednorodzinnego na obrzeżach Wieliczki. Pierwsza budzi się Elżbieta.
- Która godzina? - pyta wyrwany ze snu Sławomir. Gdy słyszy, że dochodzi szósta, od razu wyrzuca z siebie: - To pewnie policja.
Tak zaczął się 9 grudnia 2022 roku.
"PODEJRZANY JEST CHODZĄCY"
Mała deweloperka, tym zajmował się Sławomir. Budował kilka domów, kilka szeregowców i zaraz sprzedawał. Rekinem biznesu nie był. Żeby było taniej, sam obsługiwał na budowach koparkę i wykonywał te prace budowlane, które był w stanie wykonać samodzielnie.
Podwykonawców zatrudniał tylko wtedy, gdy terminy goniły, a on ze swoją ekipą nie był w stanie im podołać. Tak było w przypadku ostatniej inwestycji - zlecił przygotowanie wylewek w budowanych domach.
Potem Elżbieta dowiedziała się, że to był początek problemów zakończonych grudniowym wejściem policji.
- Gość, który miał zrobić wylewki, wziął 19 tysięcy złotych zaliczki. Kiedyś zapytałam Sławka, kiedy ma zamiar wreszcie wykonać prace, usłyszałam tylko, że wykonawca zniknął i nie ma z nim kontaktu. Sławek mi o niczym nie mówił, ale umiał sobie radzić w takich sytuacjach. Na swój sposób - opowiada kobieta.
"Sposób" nie jest opisywany w podręcznikach biznesu. Prokuratura w Wieliczce postawiła Sławomirowi zarzut pobicia dłużnika. Śledczy ustalili, że 7 grudnia uderzył go pięścią w głowę i kopał po całym ciele. W ramach rozliczeń przywłaszczył też sobie samochód nierzetelnego podwykonawcy - stare BMW E46, warte 10 tys. złotych.
- Upomniał się o swoje i to był jego jedyny błąd, ale nie sądziłam, że to się tak potoczy. Wiadomość, że trafi do aresztu na trzy miesiące, była dla mnie szokiem – mówi Elżbieta. Żyli ze sobą od 24 lat. Mają dwie córki, dziewięcio- i dwunastoletnią.
44-letni Sławomir, choć był rosłym mężczyzną, wzbudzającym respekt, miał swoje problemy ze zdrowiem. Cierpiał na dyskopatię oraz zwyrodnienie stawów i kręgosłupa. Był pod stałą opieką lekarza, przyjmował leki i przechodził rehabilitację.
Ale gdy po aresztowaniu trafił do aresztu w Nowym Wiśniczu [wszystkie zakłady penitencjarne podlegają Ministerstwu Sprawiedliwości - red.], zapewniał Elżbietę i córki, że ma się dobrze. Partnerce przekazywał instrukcje, czego ma dopilnować przy inwestycjach. Żartował, nie narzekał na warunki.
Zmian nastąpiła, gdy w połowie lutego przewrócił się na spacerniaku i potłukł. Liczył, że jak wyjdzie z aresztu, wróci do zdrowia. Ale 2 marca 2023 roku Sąd Rejonowy w Wieliczce zdecydował o przedłużeniu aresztu o kolejne trzy miesiące.
Sędzia uzasadniał, że na wolności Sławomir będzie mógł mataczyć w sprawie i zagrażać bezpieczeństwu mężczyzny, którego pobił. Sąd wprawdzie odnotował, że obrońcy przedstawili dokumentację medyczną wskazującą na nie najlepszą kondycję aresztanta, ale uznał, że "stan jego zdrowia uległ poprawie i podejrzany jest chodzący".
"TEGO DNIA ZWYCZAJNIE WYŁ"
- Taki maczo z niego był. Starał się nie pokazywać, jak mu coś dolegało. To jednak zaczynało się powoli zmieniać. Podczas jednego z widzeń nie wziął córek na ręce. Dla mnie to był sygnał, że dzieje się coś złego - wspomina Elżbieta. - Był początek marca i moje ostatnie spotkanie ze Sławkiem.
Tydzień później przyszła z córkami na kolejne widzenie. Gdy oczekiwały na wejście, Elżbietę odwołano na bok. Oddziałowy powiedział jej, że Sławomir odmówił spotkania.
- Usłyszałam, że nie jest się w stanie ruszyć. Prosiłam, aby wyszedł, choć na chwilę, dla dzieci. Nie dał rady – mówi kobieta.
O stanie zdrowia partnera dowiedziała się więcej od Łukasza, który siedział z nim w jednej celi. Mężczyzna wyszedł na wolność 8 marca.
Elżbieta: - Przyjechał do mnie do domu i opowiedział, jak Sławek cierpi. Że nie śpi, że kładzie się na podłodze i zwija z bólu.
To właśnie Łukasz, w imieniu Sławomira, pisał listy do dyrektora więzienia w Nowym Wiśniczu. Kopie listów trafiały również do adwokata aresztowanego przedsiębiorcy.
W korespondencji z 6 marca Sławomir opisuje swój zły stan zdrowia i prosi o pomoc. Skarży się na dotychczasową opiekę medyczną.
"W ambulatorium miałem - niestety – problemy z dokładnym wykonywaniem najprostszych czynności, takich jak położenie się na kozetce czy też schylanie się. (…) Największe oburzenie ogarnęło mnie po słowach pielęgniarki, która stwierdziła, że jeśli nie mogę wykonywać poleceń lekarza – z powodu odczuwanego bólu - powinienem udać się do celi, a w karcie zdrowia odnotować, że odmówiłem badania" - pisze.
I dalej: "Będę wdzięczny za interwencję i przyjrzenie się mojej sprawie, w której brak jakichkolwiek działań może doprowadzić mnie do kalectwa".
Mijały kolejne dni, a stan zdrowia Sławomira wciąż się pogarszał. W środę 15 marca zadzwonił do Elżbiety.
- On nigdy nie płakał, a tego dnia zwyczajnie wył. Mówił, że przechodzi gehennę, że nie może wytrzymać. Że go strasznie boli kręgosłup, że fatalnie się czuje. Błagał, żebyśmy go stamtąd zabrali, żebyśmy wszystko sprzedali i zapłacili nawet największą kaucję. Mówił chaotycznie, cicho mamrotał pod nosem – wspomina partnerka mężczyzny.
- To była najgorsza rozmowa w moim życiu, wolałabym jej nie zapamiętać - zalewa się łzami.
Po rozmowie ze Sławomirem Elżbieta jeszcze tego samego dnia pojechała do Nowego Wiśnicza. Łukasz zaproponował, że pokaże jej, jak przez las podejść pod okna zakładu karnego.
- Pojechaliśmy, bo nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Musiałam upewnić się, co dzieje się ze Sławkiem. Łukasz zaczął wywoływać kolegów. W końcu odezwał się ktoś z celi Sławka. Powiedział nam, że "Sławek leży na podłodze, nie da rady się podnieść". Pytał tylko, czy adwokaci działają. On już chyba tracił wiarę, czy my mu rzeczywiście pomagamy.
W czwartek, 16 marca, Elżbieta od rana próbuje skontaktować się z dyrektorem placówki Pawłem Jastrzębskim. Gdy w końcu jej się udaje, Jastrzębski przekonuje, że do sprawy należy podejść spokojnie, bo w rozmowach telefonicznych osadzeni opowiadają różne rzeczy. Gdy kobieta wtrąca, że jej partner umiera, dyrektor pyta: "Co to znaczy umiera?".
Zapewnia też, że do niego żadne niepokojące sygnały nie dotarły, ale otrzymane informacje zweryfikuje. Prosi o kolejny telefon w ciągu pół godziny. Potem jednak długo jest nieuchwytny. Po kilkunastu próbach kobiecie udaje się w końcu z nim połączyć. Nagrywa tę rozmowę.
"Faktycznie był doprowadzony [Sławomir - red.] do ambulatorium, jest pod opieką lekarską, ma zlecone na dzień dzisiejszy badanie EKG, ma też być w najbliższym czasie poddany USG. Parametry życiowe są stabilne, tam nie ma żadnych niepokojących informacji. No, trzeba się czasem pogodzić, niestety… jak ktoś trafia do więzienia, to może nie chcieć się godzić na taką więzienną rzeczywistość. Do tej pory był człowiekiem wolnym, teraz tymczasowo aresztowanym, także różnie osadzeni reagują" - tłumaczy Elżbiecie dyrektor Jastrzębski.
Dodaje, że w więzieniu jest służba zdrowia, a aresztowany jest pod opieką lekarzy, dostał odpowiednie leki i nikt go nie pozostawił samego sobie. I że rozumie, że aresztant może się skarżyć swojej partnerce, bo mógł jeszcze nie pogodzić się ze swoją sytuacją.
"Na ile mogę, to panią uspokajam, ale ja też nie będę się wypowiadał na temat stanu zdrowia, bo od tego jest lekarz. Trudno mi wyrokować, biorąc moje doświadczenie w pracy, na ile to są poważne schorzenia, na ile to, że przebywa w izolacji więziennej, na ile to może być coś symulowane. Nie jestem od tego, by oceniać. Oczywiście nadal będzie konsultowany i dalsze badania będzie miał wykonane" – zapewnia na koniec.
W czwartek 16 marca i w piątek 17 marca Sławomira odwiedzają jego obrońcy.
- Byłem u niego w piątek. Został przyniesiony przez współwięźniów, nie był się w stanie samodzielnie poruszać. Dzień wcześniej był u niego mec. Piotr Liwosz. Wtedy jeszcze nasz klient przyszedł do niego, ciągnąc się przy ścianie. To był cień człowieka - mówi Wirtualnej Polsce mec. Paweł Śliz.
16 marca, mec. Piotr Liwosz, jadąc na spotkanie ze Sławomirem, odebrał korespondencję z prokuratury. - W treści pisma prokurator nadzorujący postępowanie odmówił uchylenia środka zapobiegawczego z uwagi na zły stan zdrowia podejrzanego. W uzasadnieniu napisał między innymi: "odnosząc się do stanu zdrowia aresztowanego wskazać należy, że wszyscy osadzeni w zakładzie karnym podlegają całodobowej specjalistycznej opiece medycznej" - wskazuje mec. Liwosz.
TEN PAN, KTO TO BYŁ DLA PANI?
W sobotę 18 marca Elżbieta wraz z córkami wybiera się do zakładu karnego w Nowym Wiśniczu. Liczy się z tym, że Sławomir znów do nich nie wyjdzie. Nastawia na to córki, powtarzając, że tata może czuć się niedobrze. Kwadrans po południu - pół godziny przed wyznaczonym terminem widzenia - były na miejscu.
- Oczekiwanie się przedłużało. Córki zaczęły się niecierpliwić. Młodsza dopytywała: "kiedy tatuś do nas wyjdzie". Robiło się nerwowo. Około godz. 13.20 pod zakład podjechała karetka na sygnale. Od razu pomyślałam, że to do Sławka. Karetka została wpuszczona za bramę, a my dalej czekałyśmy bez żadnych informacji - relacjonuje Elżbieta.
Zobacz także
- Dopiero po jakimś czasie wyszedł "bramowy" i zawołał wszystkich oczekujących na widzenia z osadzonymi. Mnie zawołał osobno i powiedziała, że nasze widzenie się dzisiaj nie odbędzie, bo na oddziale, na którym przebywa Sławek, jest teraz karetka. Gdy zapytałam, czy to do Sławka, nic mi nie odpowiedział. Wróciłam po chwili pod bramę, by zapytać, czy jak karetka wyjedzie, będę mogła zobaczyć się ze Sławkiem. Usłyszałam, że nie, bo widzenia są do 15. A przecież było dopiero przed 14.
- Zadzwoniłam do Łukasza, spytać, czy według niego któryś z więźniów mógł potrzebować pomocy. Odpowiedział, że nie. Że prawdopodobnie medycy są u Sławka. Ucieszyłam się, bo pomyślałam, że końcu się nim zajmą na poważnie, jakoś mu pomogą.
Na widzenie czekała z córkami jeszcze półtorej godziny. Liczyła też, że od ratowników dowie się, w jakim stanie jest jej Sławek. Nie doczekały się ani na spotkanie, ani na rozmowę. Wróciły do domu około godziny 16. Przed godz. 17 zadzwonił dyrektor Jastrzębski.
- Z przykrymi wiadomościami dzwonię.
- Co się stało? - dopytuje kobieta.
- Ten pan (tu pada nazwisko), kto to był dla pani?
- Co to znaczy był?
- No, niestety, przykro mi stwierdzić, ale mam informację, że zmarł.
- Pan chyba żartuje.
- Taka jest niestety prawda.
- Co się stało?
- Proszę pani, no nie wiem. Na dzień dzisiejszy, została wezwana karetka do zakładu karnego, przyjechała, prowadzili akcję reanimacyjną... Śmierć była z przyczyn naturalnych, nie można stwierdzić, że doszło do jakiegoś samouszkodzenia czy jakiejś próby samobójczej, broń Boże. Najprawdopodobniej niewydolność oddechowo-krążeniowa. Taka jest informacja przekazana wstępna. Niestety prokuratura teraz przejęła ciało, bo oni mają obowiązek to zrobić i trafi ciało do prokuratury tutaj na sekcję. Dopiero wtedy będą mogli udzielić jakiejś bliższej informacji – przekazuje dyrektor.
KARA ZA WZYWANIE POMOCY
Mecenas Paweł Śliz: - Jeżeli więzień woła: "Bardzo proszę o pomoc", to ktoś powinien go zbadać. Zamiast tego często słyszy tylko: "Jutro, jutro...". Pan Sławek tydzień przed śmiercią mówił mi, że miał iść do lekarza, ale wiem, czy go do niego nie doprowadzono. Byłem u niego w piątek, miał mieć wizytę u lekarza. Nie mam pojęcia, czy się odbyła. Personel widział, jak jego zdrowie się pogarsza. Bagatelizował sytuację do czasu, aż stała się tragedia. Gdyby karetka zabrała go wcześniej, gdyby został wcześniej przebadany, to może wykryto by przyczynę jego złego stanu. A to "może", to życie człowieka.
Mecenas Piotr Liwosz: - Podczas widzenia 16 marca pan Sławomir informował mnie, iż od tygodnia bezskutecznie "błaga o karetkę", bo ból, jaki odczuwa, jest nie do zniesienia, a przepisane leki przeciwbólowe nie przynoszą ulgi.
- Nie myślałem, że to skończy się w ten sposób. Miałem nadzieję, że Sławek w końcu trafi do szpitala, że ktoś się nim zaopiekuje - mówi Wirtualnej Polsce Łukasz, były współosadzony zmarłego.
- Sąd, przedłużając areszt, stwierdził, że Sławek chodzi. Ale to, że chodzi, nie świadczy o niczym. On potem słaniał się na nogach, aż leżał na podłodze i wił się z bólu. Raz, jak tak wył, miał rzekomo zwyzywać klawiszy. Za to dali mu karę dwóch tygodni izolatki w zawieszeniu. Zamiast pomocy był szykanowany, że niby symuluje.
ŚLEDZTWO W SPRAWIE NIEUMYŚLNEGO SPOWODOWANIA ŚMIERCI
Do Zakładu Karnego w Nowym Wiśniczu wysłaliśmy pytania dotyczące okoliczności śmierci aresztowanego oraz zachowania personelu i dyrektora placówki.
W odpowiedzi Agnieszka Woźniak, rzeczniczka prasowa Zakładu Karnego w Nowym Wiśniczu, poinformowała, że po wejściu do celi oddziałowy stwierdził brak oznak życia osadzonego.
"Niezwłocznie przystąpiono do resuscytacji krążeniowo-oddechowej oraz wezwano Zespół Ratownictwa Medycznego. Czynności ratowania osadzonemu życia kontynuowano aż do przybycia Zespołu Ratownictwa Medycznego, który podjął dalsze czynności ratownicze, niestety ratownik medyczny stwierdził zgon osadzonego" - opisuje Woźniak.
Sprawę śmierci aresztowanego bada Prokuratura Rejonowa w Bochni.
- Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Sławomira [tu pada pierwsza litera nazwiska – red.] w Zakładzie Karnym w Nowym Wiśniczu. Postępowanie prowadzone jest w sprawie, nikomu nie przedstawiono zarzutów - przekazała nam Barbara Grądzka, zastępca prokuratora rejonowego.
Własne postępowanie prowadzi również Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Krakowie. Rzeczniczka więzienia w Nowym Wiśniczu zaznacza, że do czasu jego zakończenia nie będą udzielane żadne informacje.
Agnieszka Woźniak nie odniosła się do naszych pytań o rozmowę dyrektora Pawła Jastrzębskiego z Elżbietą. Zapewniła:
"Każdy osadzony przebywający w więzieniu ma zapewniony bezpłatny dostęp do świadczeń medycznych. Osadzony zgłaszający dolegliwości medyczne jest przyjmowany przez lekarza, który zgodnie ze sztuką lekarską podejmuje decyzje w sprawie procesu leczenia. W przypadku konieczności wprowadzenia leczenia w poza więziennej placówce zdrowia osadzonym zlecane są konsultacje lekarskie realizowane przez specjalistów z danej dziedziny, którzy decydują o postępowaniu z pacjentem".
Wyniki sekcji zwłok aresztowanego dewelopera są nadal nieznane.
***
W Polsce liczba więźniów i tymczasowo aresztowanych od lat oscyluje wokół 70 tys. To sytuuje nas w czołówce krajów europejskich pod względem liczby osadzonych na 100 tys. mieszkańców. Według danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej na dzień 31 marca 2023 r. zaludnienie zakładów karnych w skali kraju wynosi 93,08 proc.
Zgodnie z kodeksem karnym wykonawczym każdy z pozbawionych wolności ma prawo do opieki lekarskiej. Na obowiązek jej zapewnienia wskazuje również "Reguła Mandeli". To rezolucja ONZ przyjęta w 2015 roku określająca minimalne standardy traktowania więźniów.
Według dostępnych danych w każdym zakładzie karnym w Polsce działają - choć nie wszędzie całodobowo - podmioty lecznicze. Opiekę zdrowotną w polskich zakładach karnych zapewnia ok. 880 lekarzy oraz ok. 1200 pielęgniarek.
Pomimo tego Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich wielokrotnie wskazywało na przykłady niewłaściwego traktowania chorych więźniów.
"Trybunał Praw Człowieka niejednokrotnie podkreślał, że art. 3 EKPC wymaga od Państwa zapewnienia, aby więźniowie osadzeni byli w warunkach, które nie uwłaczają godności ludzkiej, aby sposób wykonywania kary nie narażał ich na ból czy trudności, których intensywność przekraczałaby nieunikniony poziom cierpienia, nieodłącznie związany z faktem osadzenia" - mówił w 2019 roku Adam Bondar.
W wystąpieniu pt. "Kiedy człowiek śmiertelnie choruje i umiera w więzieniu", skierowanym do Służby Więziennej, ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich dodał: "Wyniki badania Rzecznika dają podstawę do stwierdzenia, że brakuje nam systemowych rozwiązań dotyczących sposobu odbywania kary pozbawienia wolności przez te osoby".
Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski