Zatrute ryby sprawiły, że prawda wyszła na jaw. Smażalnie przyłapane

Restauratorzy i właściciele smażalni na własnej skórze odczuwają skutki katastrofy ekologicznej na Odrze. - Ruch nam spadł prawie do zera. Ludzie boją się kupować ryb - mówią w rozmowie z Wirtualną Polską. Ale czy w smażalniach faktycznie mogliśmy uświadczyć świeżej ryby? Sprawdziliśmy.

Smażona ryba/zdjęcie ilustracyjne
Smażona ryba/zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © pixabay, google maps
Mateusz Dolak

Pierwsze sygnały o niepokojącym zjawisku na Odrze pojawiły się pod koniec lipca. Prawdziwy alarm wszczęto dopiero kilka dni później, kiedy okazało się że skala zjawiska jest ogromna, a w rzece pływają tony śniętych ryb.

Od tej pory temat zatrutej Odry znajduje się na jedynkach serwisów informacyjnych i jest to informacja od której zaczynają się dzienniki w telewizjach. Nic dziwnego, że przełożyło się to na strach wśród amatorów smażonych rybek. Dla właścicieli smażalni oznacza tylko jedno: dramatyczny spadek ruchu.

Idealnie widać to w Stępnicy - miejscowości nad zalewem Szczecińskim, do którego uchodzi Odra. W piątek policja zamknęła okoliczną plażę, na której w ciepłe dni wypoczywało po kilkaset osób. Od razu odbiło się to na lokalnej gastronomii.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Smażalnie sprzedają mrożone ryby

- Mąż przed chwilą do mnie dzwonił i powiedział, że parking jest pusty. Musieliśmy ograniczyć załogę. Wcześniej mieliśmy pełny lokal, klientów obsługiwało sześć lub siedem osób. A teraz? Ja mam wolne, bo nie jestem potrzebna na miejscu - mówi nam Mirosława Stęplowska z lokalnej smażalni.

Pytamy skąd pochodziły serwowane ryby. - Ja zawsze miałam mrożonki. I co? Teraz nawet mrożonek nikt jeść nie chce. Sandacza sprowadzamy z Kazachstanu, Okonia z Rosji, Halibut czy Dorsz przecież też nie są z Bałtyku. Ludzie nie pomyślą, a panika się nakręca. Nawet kostki rybnej już nie kupią w sklepie. To jest katastrofa - dodaje.

Spadek klientów dotyczy nie tylko smażalni serwujących mrożone ryby, ale także popularnych restauracji, które swoje produkty kupują u certyfikowanych hodowców.

Jak radzą sobie restauracje?

- Sytuacja jest naprawdę poważna, ale wiedza ludzi też jest znikoma. Miałem pytania, czy śledź pochodzi z Odry. Naprawdę ciężko jest wytłumaczyć klientom, skąd pochodzą ryby. My nie sprzedajemy ryb słodkowodnych. W ofercie mamy owoce morza i ryby z certyfikowanych hodowli - twierdzi Robert Wasilewski z restauracji "Rybeczka, Bułeczka" w Szczecinie.

- Nieuczciwi sprzedawcy wykorzystują niewiedzę. Jeśli ktoś nie wie jak dana ryba wygląda, może dać się nabrać. Jeżeli ktoś nad morzem mówi, że ma świeżego sandacza, to ja bym się zaczął zastanawiać, skąd go ma - podsumowuje.

Katastrofa ekologiczna

Pierwsze przypadki śniętych ryb pojawiły się na dolnośląskim odcinku Odry w okolicach Oławy. Na początku sierpnia Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska we Wrocławiu stwierdził, że w wodzie występuje substancja toksyczna, która jest szkodliwa dla organizmów wodnych i zawiadomił prokuraturę o przestępstwie.

W kolejnych dniach zanieczyszczenie dotarło na lubuski i zachodniopomorski odcinek rzeki. Minister obrony narodowej skierował wojsko do pomocy w usuwaniu szkód. Do tej pory wyłowiono dziesiątki ton śniętych ryb. Władze zakazały kąpieli i łowienia ryb w rzece. Do mieszkańców wysłano alerty Rządowego Centrum Bezpieczeństwa.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (723)