Po serii rosyjskich ataków zostali bez domu. "Usiadłam na dworcu i po prostu się rozpłakałam"
Dramatyczne losy Ukraińców uciekających przed śmiercią z własnego kraju to historie dające świadectwo o rosyjskich zbrodniach. Ich przeżycia często są wstrząsające, a początki życia w innym kraju nie zawsze łatwe. - Gdy przyjechałam do Warszawy, byłam przerażona - mówi Natalia. - Zostawiłam za sobą całe swoje życie. (...) W pewnym momencie usiadłam na dworcu i po prostu się rozpłakałam - wspomina.
23.10.2024 | aktual.: 23.10.2024 21:51
"Obecnie co piąty mieszkaniec Warszawy mówi po ukraińsku. Ta bliskość przy wspólnym doświadczeniu niebezpieczeństwa spowodowała, że napaść Rosji na Ukrainę to również polska wojna i polska walka. Jednym z jej frontów jest Noclegownia na Łazienkowskiej 14, która każdego dnia przyjmuje ukraińskie matki z dziećmi i podtrzymuje w nich nadzieję na przyszłość" - wskazują autorzy książki "Wojna naszych czasów".
Książka składa się z 14 reportaży opowiadających o polskiej pomocy na rzecz Ukrainy. To pierwsza taka próba dotarcia do międzynarodowego odbiorcy z - jak podkreślają autorzy - polską perspektywą ostatnich dwóch lat wojny w Ukrainie.
"Wojna naszych czasów" to historie wojenne widziane oczami zwykłych ludzi: osób z terenów okupowanych, mieszkańców Chersonia, dzieci wywiezionych na Krym, czy jeńców wziętych do niewoli. Poniżej prezentujemy udostępniony WP fragment książki.
Zobacz także: Gigantyczna dostawa dla Putina. 20 tys. kontenerów
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wszyscy rozmówcy podkreślają, że są wdzięczni za polską pomoc. Autorzy przeprowadzają też wywiady z wolontariuszami fundacji "Oczami Nieba", która przez ponad dwa i pół roku prowadziła noclegownie i pomogła niemalże 3 tysiącom rodzin. Jednej z autorek, Marii Kądzielskiej-Koper udało się także przeprowadzić trzy intymne wywiady z aktorami, którzy współtworzyli to miejsce: Michałem Koterskim, Rafałem Mroczkiem i Cezarym Łukaszewiczem. Artyści mówią nie tylko o swojej motywacji do pomocy Ukraińcom, ale także o wierze i walce z uzależnieniami.
Nad losem ukraińskich uchodźców, którzy odnaleźli pomoc i wsparcie w noclegowni w Warszawie na Łazienkowskiej 14, pochyla się czwórka reportażystów: Maria Kądzielska-Koper, Arleta Bojke, Michał Jan Owerczuk i Tomasz Piechal. Za tłumaczenie na język angielski odpowiedzialna jest Agnieszka Żelazowska-Rogowiec. Część pisarką uzupełniają czarno-białe zdjęcia autorstwa Jakuba Szymczuka, który przez kilka lat był m.in. fotografem prezydenta Andrzeja Dudy.
Czytaj również: Rewolucja w Niemczech? Chcą zmiany dla ukraińskich uchodźców
Dostępne jest również anglojęzyczne wydanie na amerykańskim Amazonie - w formie ebooka. Anglojęzyczne wersja "War of Our Times" została rozszerzona o cztery dodatkowe historie, w których bohaterowie dają świadectwo o rosyjskich zbrodniach dokonywanych na narodzie ukraińskim.
Rosyjskie tortury na cywilach ukraińskich
Rozdział "Ziemia – historia Ludmiły i Wasyla" autorstwa Tomasza Piechal (dziennikarz prowadzi popularny blog "Szkice Wschodnie") opowiada o rosyjskich torturach cywilów na terenach okupowanych, natomiast historia spisana przez Arletę Bojke pt. "Dwie strony barykady" ilustruje siłę rosyjskiej propagandy, która przenika całe społeczeństwo i dzieli nawet rodziny. W dobie rosyjskiej dezinformacji polscy dziennikarze czują się odpowiedzialni za dzielenie się prawdą, w szczególności z anglojęzycznymi odbiorcami.
Poniżej, ekskluzywnie dla WP, fragment książki z rozdziału "Wielka mała walka" Michała Jana Owerczuka:
– Gdy przyjechałam do Warszawy, byłam przerażona – wspomina Natalia. – Zostawiłam za sobą całe swoje życie. Obawiałam się tłumów, wielkiego, obcego miasta i bariery językowej. Byłam sama, nie znałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Strach towarzyszył mi nawet w szpitalu. W pewnym momencie usiadłam na dworcu i po prostu się rozpłakałam, prosząc Boga o pomoc – dodaje ze smutkiem.
Natalia przez pewien czas mieszkała w hostelu dla uchodźców na przedmieściach Warszawy. Jednak z powodu swojej choroby musiała szybko znaleźć bardziej dogodne lokum. W internecie poznała kobietę, która wyjeżdżała na miesiąc do USA i pozwoliła jej zostać w swoim mieszkaniu na czas nieobecności. Jednak po jej powrocie, Natalia musiała znów szukać sobie mieszkania. Jedna z organizacji znalazła dla niej miejsce u rodziny z dziećmi, ale tam też czuła się obco.
Nie chciała przeszkadzać, więc znów znalazła się w trudnej sytuacji bez stałego lokum. Dzięki znajomym dowiedziała się o Domowej Noclegowni przy ul. Łazienkowskiej 14. Nie wiedziała, jakie tam panują warunki ani jakie będzie do niej nastawienie. Poczuła jednak ulgę, gdy się dowiedziała, że noclegownia znajduje się w kościele.
– W trakcie choroby często odwiedzałam kościół. W trudnych chwilach czułam, jakby Bóg podawał mi rękę, wspierając mnie, kiedy płakałam z bólu i bezsilności. Mimo że lekarze mówili mi, że wszystko zależy od efektów leczenia, to moja cała nadzieja leży w Bogu. To w Jego obecności odnalazłam siłę – przyznaje.
W międzyczasie sytuacja na froncie się ustabilizowała, a rodzinna miejscowość Natalii przez wiele tygodni nie była celem rosyjskich ataków. Hafciarka postanowiła wrócić na Ukrainę. To była jednak cisza przed burzą, która zbliżała się wraz z nadchodzącą zimą. W październiku obwód chmielnicki doświadczył serii ataków rakietowych, w tym za pomocą nowoczesnych rakiet hipersonicznych i dronów kamikaze.
Wiele miast i wsi doświadczyło zniszczeń, obejmujących budynki, placówki edukacyjne, medyczne i obiekty przemysłowe. Eksplozje uszkodziły wiele domów i bloków mieszkalnych. Wrogie drony kamikaze skoncentrowały się też na infrastrukturze, co wpłynęło na destabilizację ukraińskiego systemu energetycznego. Wiele obiektów, w tym elektrownie i ciepłownie, zostało poważnie uszkodzonych. Dla bezpieczeństwa odłączono również elektrownie jądrowe.
Aby zaradzić problemowi, władze zastosowały rotacyjne przerwy w dostawie prądu i ogrzewania. W związku z nadchodzącą zimą raport WHO ostrzegał przed kolejnym kryzysem humanitarnym, który mógł zmusić ponad trzy miliony Ukraińców do relokacji. Mróz stał się "bronią" Putina. Sytuacja była krytyczna, dlatego Natalia obawiała się nadchodzącej zimy. Jej choroba, w połączeniu z nasilającym się zagrożeniem była wyrokiem śmierci. Dzięki pomocy Fundacji "Oczami Nieba" dowiedziała się, że jedna z wolontariuszek oferuje jej mieszkanie w Warszawie. Świadoma ryzyka, zdecydowała się na odważny krok. Po raz drugi musiała opuścić swój dom.
Lokalne władze, z obawy przed atakami z powietrza, wyłączały na noc latarnie i inne oświetlenie publiczne. Główna droga łącząca miasto Chmielnicki z polskim przejściem granicznym w Medyce, prowadząca przez Tarnopol i Lwów, stała się potencjalnym celem ataków. Dlatego kierowca autobusu wybrał mniej uczęszczaną trasę, korzystając z bocznych, opustoszałych dróg. W radio co chwila podawano informacje o kolejnych nalotach i alarmach przeciwlotniczych. Ponad czterysta kilometrów jechali przez mrok w całkowitej ciszy. Każdy stukot, dziura w drodze czy koleina powodowały panikę wśród i tak już zdenerwowanych pasażerów.
– To była chyba najstraszniejsza trasa, jaką kiedykolwiek jechałam – wspomina Natalia, której myśli krążyły jedynie wokół bezpiecznej granicy. Kilka godzin później była już w Polsce i mogła odetchnąć z ulgą. Tym razem jechała bez obaw o dach nad głową. Wiedziała, że czekał na nią specjalnie przygotowany pokój w prywatnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie.