PO okłada się z PiS. Zandberg: Na każdego tyranozaura spada kiedyś kometa
Chcę wejść do rządu, który wyda 1 proc. PKB na sensowny program mieszkaniowy. Chcę rządu, który wyda do 8 proc. PKB na publiczną ochronę zdrowia. To niestety nie jest ten rząd - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Adrian Zandberg.
Patryk Słowik, Wirtualna Polska: Proszę mi dać chociaż jeden racjonalny powód, żeby głosować na Lewicę.
Adrian Zandberg, współprzewodniczący Partii Razem, poseł Lewicy: A jakiej pan chce Europy?
Jestem egoistą - takiej, w której będzie mi się dobrze żyło.
Pytam o to, bo w najbliższych wyborach zdecydujemy o tym, jaka będzie Europa. I to nie tylko na okres jednej kadencji, lecz znacznie dłużej, bo przecież przyjmowane będą niebawem wieloletnie ramy finansowe na lata 2028-2034. Jeśli chce pan Europy silniejszej, z większym budżetem, biorącej odpowiedzialność za mieszkania, obronność, transport publiczny...
...to głosujemy na Koalicję Obywatelską.
Nie. W Polsce jest tylko jedna lista, która chce takiej Europy. To lista Lewicy. Wystarczy posłuchać, co mówią politycy Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi. Rozmowa o przyszłości Europy skręciła w kierunku prawej ściany.
Jesteście zadowoleni z tego, jak wygląda Unia Europejska?
Na pewno nie patrzymy na Unię przez różowe okulary. Jest sporo do zmiany. Tyle że my chcemy zmienić zupełnie inne rzeczy niż prawica czy Trzecia Droga.
To znaczy?
Słyszałem polityków Trzeciej Drogi, którzy mówią o wycofaniu się z neutralności klimatycznej Europy w 2050 roku. Trochę się temu dziwię. Pamiętam, jak jeszcze niedawno Szymon Hołownia mówił o odpowiedzialności za świat, w którym będą żyły nasze dzieci. A teraz? Ja zdania nie zmieniam. Zmniejszenie emisji musi być sprawiedliwe społecznie, ale jeśli emisje nie pójdą w dół, nasze dzieci będą żyć w dużo gorszym świecie.
Inny przykład: obronność. Tylko Lewica mówi jasno: chcemy wspólnej europejskiej polityki obronnej, w tym europejskiej armii. Armii, która - podkreślę to - ma służyć tylko do obrony. Po to, byśmy nie musieli wiecznie patrzeć na drugą stronę oceanu.
Piękne wizje, tylko jakie znaczenie dla ich realizacji ma to, czy Lewica wprowadzi dwie osoby do Parlamentu Europejskiego, czy cztery? Układ sił w przyszłej kadencji Parlamentu Europejskiego mniej więcej znamy.
Nie zgodzę się. Jest dużo znaków zapytania. Wiadomo, że rośnie skrajna prawica, ale nie wiadomo, jak bardzo urośnie. Z niepokojem patrzę na to, co dzieje się wśród chadeków, na centroprawicy, co zresztą widzimy też na polskim podwórku. Retoryka typowa do niedawna dla skrajnej prawicy jest przyjmowana przez partie uznawane za umiarkowane. Proszę posłuchać ich wypowiedzi o migrantach, o prawach człowieka, o środowisku, o polityce społecznej.
Tylko to nadal nie jest odpowiedź na pytanie, jakie znaczenie ma to, czy Lewica wprowadzi dwóch, trzech, czy czterech europarlamentarzystów.
Parlament Europejski z Maćkiem Koniecznym czy Dorotą Kolarską będzie lepszy niż bez nich. Potrzebujemy tam ludzi, którzy upomną się o prawa człowieka, będą mówili o kosztach środowiskowych, które biznes najchętniej zrzuciłby na społeczeństwo. Europosłów, którzy twardo zawalczą o inwestycje w sprawiedliwszą transformację energetyczną.
W Razem uważamy, że potrzebny jest wspólny europejski program budowy elektrowni jądrowych. Uważamy, że większy ciężar niż dotąd powinny wziąć na siebie bogate państwa, które na "pchaniu" dwutlenku węgla do atmosfery zbudowały swoją gospodarczą potęgę. Chcemy powołania Europejskiego Funduszu Mieszkaniowego. Jest sporo do zrobienia.
To pan mi jeszcze powie, dlaczego mam zagłosować na kogoś z listy Lewicy, a nie na startującą w moim okręgu Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Ja w Warszawie zagłosuję na Zofię Malisz. To ekspertka zajmująca się polityką naukową i nowymi technologiami. Ma konkretne pomysły, jak Unia mogłaby lepiej wspierać naukowców w krajach takich jak Polska. Inwestycje w badania, w rozwój to jest coś, na co Europa powinna postawić w dużo większym stopniu niż dotąd.
To tym bardziej powinienem zagłosować na praktyka nauki - prof. Gronkiewicz-Waltz, a nie teoretyczkę.
Nie odpuszcza pan… Dobrze, odpowiem: nie zagłosuję na panią Gronkiewicz-Waltz ani teraz, ani nigdy. Nie zagłosuję, bo pamiętam jej rządy w Warszawie, które skończyły się olbrzymią niesprawiedliwością, przymykaniem oczu na złodziejską reprywatyzację.
Hanna Gronkiewicz-Waltz miała ogromne poparcie jako prezydent Warszawy.
Pytał pan o moją opinię. Nie jestem sondażownią, tylko człowiekiem, który ocenia to, co inni politycy głoszą i co realizują. Nie zgadzam się tym, co pani Gronkiewicz-Waltz głosiła i źle oceniam jej rządy. Za dobrze pamiętam czasy, gdy lokatorzy z reprywatyzowanych kamienic pukali do drzwi w ratuszu i nie mogli doprosić się spotkania. A miasto cicho akceptowało krzywdę tysięcy ludzi.
W Europie kłopotu reprywatyzacji nie ma, a Gronkiewicz-Waltz to zasłużony profesor prawa bankowego, ma doświadczenie w zarządzaniu dużą strukturą. Nadawałaby się do europarlamentu.
Wydawało mi się, że pani prezydent, uznawszy swoją polityczną odpowiedzialność za zło, które działo się za jej rządów, przeszła na polityczną emeryturę. Zaskoczyło mnie, że z niej wraca. Inna rzecz, że po powrocie Donalda Tuska do krajowej polityki jest sporo takich powrotów osób, które miały z niej zniknąć. Widzieliśmy to przy wyborach do Rady Warszawy.
Zamykając ten temat: uważam, że politycy, którzy odpowiadali za to, że w Warszawie hulała mafia reprywatyzacyjna, nie powinni być na listach wyborczych.
Nie ma pan poczucia obciachu, że ludzie z Razem są na jednych listach z ludźmi z Nowej Lewicy?
Nie. Dlaczego?
Lewica nie dowozi obietnic, a niektórzy jej działacze kompromitują się regularnie w internecie tekstami typu, że w Polsce nie ma biedy, albo zaczepianiem obcych nastolatków na Twitterze.
Jak ktoś z Nowej Lewicy napisał, że w Polsce nie ma biedy, to napisał głupotę. Durne wypowiedzi w mediach społecznościowych zdarzają się niestety w każdej partii. Lepiej, gdyby ich nie było, ale trudno tego uniknąć, gdy jest tych członków parę tysięcy.
A co do kwestii programowych, to musielibyśmy przejść na poziom szczegółu.
Proszę bardzo: nowe kryteria umożliwiające uzyskanie świadczeń z pomocy społecznej. Przyjęty przez rząd projekt, opracowany w resorcie kierowanym przez Lewicę, zakłada, że część osób skrajnie ubogich będzie zbyt "bogata", aby uzyskać pomoc społeczną.
Trzeba to naprawić. Bez dwóch zdań. I to na obu poziomach.
To znaczy?
Nie można dopuścić do sytuacji, w której osoba żyjąca w skrajnym ubóstwie jest zbyt "bogata", aby uzyskać pomoc społeczną. Ale kłopot jest większy, systemowy. Z ustawy wynika, że waloryzacja kryteriów następuje raz na trzy lata. Ona powinna następować rokrocznie. To by realnie pomogło biedniejszym rodzinom.
Waloryzacja progów to zresztą tylko kawałek problemu. Polska potrzebuje większej reformy systemu pomocy społecznej. On jest zbudowany na minimum egzystencji, czyli tak naprawdę biologicznego przetrwania. To relikt czasów, kiedy Polska była krajem biednym. Może już czas, żeby za wiodący uznać wskaźnik minimum socjalnego, przewidujący cokolwiek więcej niż tylko przetrwanie? Jesteśmy rozwiniętym krajem, należącym od 20 lat do Unii Europejskiej. Uważam, że nasz system pomocy powinien być bardziej ludzki.
Poniżej minimum socjalnego żyje nawet 15 mln Polaków.
Nie upieram się przy konkretnym wskaźniku, ale obecny mechanizm się nie sprawdza. Inflacja pokazała, że jest wadliwy, bo zmiany progów są opóźnione w stosunku do rzeczywistości. To zostawiło wielu biednych ludzi bez pomocy. Mówiąc obrazowo, fala odeszła i zostaliśmy ze spodniami opuszczonymi do kolan. Oprócz waloryzacji progów trzeba też podnieść same świadczenia.
Fakty są takie, że projekt firmowany przez Lewicę przewiduje, że część skrajnie ubogich będzie poza systemem pomocy społecznej.
Pamięta pan, jak Razem podjęło decyzję o tym, że nie wejdzie do rządu?
Pamiętam.
Wtedy wielu publicystów nas krytykowało, mówiło, że nie wchodząc do rządu, popełniamy błąd, rezygnujemy ze sprawczości. Wydaje mi się, że nawet pan był w grupie tak twierdzących.
To możliwe.
No i widzi pan, z tą sprawczością to nie taka prosta sprawa. Gdy w 2004 r. była przyjmowana ustawa o pomocy społecznej, byłem w młodzieżówce prospołecznej partii, która była mniejszościowym partnerem w rządzie zdominowanym przez inną partię, dużo bardziej liberalną. Z tamtej historii wyniosłem cenną lekcję, jak w praktyce wyglądało rządzenie. Z samego wejścia do rządu sprawczość nie wynika. Sprawczość jest wtedy, jak się dostanie na nią środki.
Dlatego chcieliśmy wpisania do umowy koalicyjnej gwarancji finansowych na kluczowe z naszego punktu widzenia projekty.
Nie wpisano.
No właśnie. Dlatego podjęliśmy decyzję jako Razem, że nie wchodzimy do rządu. Żeby była jasność - szanuję decyzję kolegów z Nowej Lewicy, którzy wybrali inaczej. Im zapewne nie wypada powiedzieć tego, co mogę powiedzieć ja: obrywają za decyzje, które tak naprawdę podejmuje ktoś inny. W Polsce mamy taki system rządzenia krajem, że przygniatająca część tych naprawdę ważnych decyzji jest podejmowana przez partię, która rządzi Ministerstwem Finansów. Swoboda podejmowania decyzji przez ministrów jest, mówiąc oględnie, przereklamowana.
Może koleżanki i koledzy z Nowej Lewicy powinni dziś powiedzieć "Zandberg miał rację, a my nie powinniśmy firmować rządu, któremu brakuje pieniędzy na pomoc społeczną"?
To pytanie do nich, nie do mnie. O takie sprawy jak pomoc społeczna zawsze trzeba się będzie z liberałami bić.
Tylko wychodzi na to, że wszyscy biją Lewicę.
Tu się nie ma co czarować, decyduje arytmetyka. W tym rządzie dominuje centroprawica. Nowa Lewica ma 19 posłów. To niewiele. Liberałowie są silniejsi, więc przepychają liberalne rozwiązania. Czasem mało rozsądne, jak właśnie uchwalony bon energetyczny. Niestety, źle zaprojektowany.
Źle zaprojektowany, bo?
Część rodzin, która potrzebuje pomocy, może się na nią nie załapać. Ale przede wszystkim bon jest zdecydowanie zbyt niski. Mniej więcej dwukrotnie za mały, żeby uchronić biedne rodziny przed poważnymi kłopotami z ogrzewaniem zimą.
Walczyliście o to. Przegraliście.
Tak, nasze poprawki zostały odrzucone przez PO i Trzecią Drogę. Przegraliśmy tak naprawdę nie my, tylko te biedniejsze rodziny. Przyjęto rozwiązanie, które będzie bolesne społecznie. A politycznie pomoże się odbudować Prawu i Sprawiedliwości. Taki będzie efekt węża w kieszeni ministra finansów.
Może tylko wy tego węża w kieszeni widzicie.
Nie tylko. Rozmawiałem z ludźmi z Ministerstwa Klimatu i Środowiska, oni mają świadomość, że z tym będą kłopoty. A po cichu, bez kamer, mówią, że na hojniejszy program nie było zgody Ministerstwa Finansów. Oczywiście jak te kamery się zapalają, to przekonują, że wszystko będzie dobrze. Nie będzie.
Rząd Tuska pana rozczarowuje?
Nie jestem rozczarowany rządem Tuska, bo nie spodziewałem się wiele. Gdy zobaczyłem efekty negocjacji umowy koalicyjnej, domyślałem się, na co można liczyć.
Wtedy, jako Razem, daliście Tuskowi wotum zaufania. To był błąd?
Gdybym miał maszynę czasu i cofnął się do jesieni, zagłosowałbym podobnie. Uważałem, że podstawowym zadaniem tego rządu jest uruchomić środki europejskie, które były przez ostatnie lata zamrożone. Te środki są Polsce bardzo potrzebne. To było moje minimalistyczne oczekiwanie wobec nowego rządu. I z tego akurat się wywiązali.
A dziś, tu i teraz, by pan rząd poparł?
A dziś w Razem patrzymy na każdą ustawę i ją oceniamy, bez taryfy ulgowej. Jeśli są sensowne, głosujemy za. Jeśli są złe, jesteśmy przeciwko.
Dlatego zagłosowaliśmy właśnie przeciwko tzw. wakacjom ZUS-owskim dla przedsiębiorców. Państwo ma płacić za przedsiębiorcę, który zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie - ale pracownik na minimalnej nadal płaci swoje składki. Biedni zrzucą się na bogatych. Z jednej strony nie ma pieniędzy dla biednych na dogrzanie mieszkania, a z drugiej lekką ręką rząd finansuje z budżetu składki tym, którzy mają bardzo wysokie dochody. To nie jest fair.
Część Nowej Lewicy zagłosowała za wakacjami ZUS-owskimi.
W Razem przewidywaliśmy, że takie projekty będą forsowane. Dlatego zrezygnowaliśmy z obejmowania stanowisk rządowych, żeby zachować wolność głosowania przeciwko rozwiązaniom, które uważamy za złe.
Ale żeby ten obraz nie był jednostronny - są też dobre rzeczy, które się wydarzyły przez ostatnie miesiące. Część pracowników w budżetówce - choć niestety nie wszyscy - dostała podwyżkę "inflacyjną". Agnieszka Dziemianowicz-Bąk przeprowadziła zmiany w ochronie przed szkodliwymi substancjami w miejscu pracy. Może to nie są popularne tematy, opisywane na pierwszych stronach gazet i czołówkach portali internetowych, ale to akurat dobre zmiany.
Na pierwszych stronach za to od dawna pisze się o tzw. kredycie 0 proc.
I słusznie. To kretyński projekt, który należy zakopać jak najgłębiej. Walczymy o to, żeby do takiego finału doprowadzić.
Gdy przyjdzie co do czego, okaże się jeszcze, że część Lewicy go poprze w zamian za obietnicę budowy mieszkań społecznych.
W tej sprawie może się jeszcze sporo wydarzyć. Razem jest i będzie tu jak brzęcząca mucha. Nie da się od nas odpędzić, nie dajemy o sprawie zapomnieć. Konsekwentnie pokazujemy, że jedyne, co taka ustawa spowoduje, to podbicie cen nieruchomości.
Dziś podobnie mówi Szymon Hołownia.
To dobrze. Cieszę się, gdy przekonujemy kolejne osoby. Kilka miesięcy temu miałem w tej sprawie poczucie osamotnienia. Dziś, po paru miesiącach brzęczenia nad uchem politykom z innych partii, Trzecia Droga zmienia swoje stanowisko, nawet niektórzy politycy Koalicji Obywatelskiej przychylają się do naszych argumentów. Mam nadzieję, że ten kuriozalny program dopłat dla banków i deweloperów uda się zatrzymać.
Oddaję panu część sukcesu, ale myślę – oczywiście pół żartem, pół serio - że największy kawałek należy się Waldemarowi Budzie z PiS, który wprowadzał kredyt 2 proc. I już wtedy zobaczyliśmy, że ceny nieruchomości szybują.
Prezes jednej z firm niedawno powiedział Wirtualnej Polsce, że w deweloperce mają marże prawie tak duże jak w handlu narkotykami, ale jeszcze trochę brakuje.
Pewnie zależy od tego, o jakiej konkretnie deweloperce mówimy i o jakich narkotykach.
Nie wiem, jakie są marże przy handlu narkotykami.
Kiedyś czytałem fascynujący artykuł naukowy na ten temat, ale stawki już pewnie nieaktualne, bo to ładnych parę lat temu było. W każdym razie niektóre firmy deweloperskie mogłyby pewnie śmiało konkurować.
Nie ma pan wrażenia, że kwestie programowe schodzą na dalszy plan, gdy liderzy dwóch największych partii wyzywają się od ruskich agentów? Wy mówicie o bonie energetycznym, a wysoko nad waszymi głowami dwie Godzille okładają się maczugami.
Na każdego tyranozaura, prędzej bądź później, spada kometa i zostawia planetę w rękach ssaków. Sporo Polaków jest już tym zmęczonych, ma tego dość. Ja się do nich zaliczam.
Sondaże tego nie pokazują.
Ale frekwencja pokaże. To przekrzykiwanie się "to ty jesteś ruskim agentem; nie, to ty jesteś ruskim agentem" ma swoją wierną widownię, głównie emerycką, przed telewizorami. Ale to jest obok realnych problemów Polski: demografii, marnej struktury inwestycji, nierówności.
Ustalmy: ktoś ze znaczących polityków jest według pana ruskim agentem?
Gdybym specjalizował się w tropieniu agentów, to nie byłbym posłem, tylko bym pracował w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego albo Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. Działaniami kontrwywiadowczymi niech się zajmują powołane do tego instytucje, dajemy im na to pieniądze. Nie politycy.
Dajemy za mało?
Być może. Jeśli dajemy za mało, to powinny się zwrócić do Sejmu o to, żeby dostać więcej. Więcej będzie z tego pożytku niż z posłów zgrywających asów kontrwywiadu.
Speckomisja powołana przy rządzie pomoże w tropieniu rosyjskich wpływów?
Dotychczasowe doświadczenia komisji, produkujących różne odlotowe raporty, nie olśniewają.
Może teraz będzie lepiej?
Może. Ale nie widzę powodu.
Teatr?
Ta cała rozmowa o wschodnich wpływach jest prowadzona na wygodnym stopniu ogólności. A pytania są dość konkretne. Czy nasze instytucje publiczne są penetrowane przez agenturę? Czy duże decyzje gospodarcze podejmowane przez polskie państwo, choćby w zakresie energetyki, były efektem agenturalnych działań ze strony innych państw? Czy mamy dziś w polskiej polityce agentów obcych państw? Jeżeli odpowiedzi są twierdzące, to trzeba położyć twarde papiery na stół. Była zdrada, powinien być akt oskarżenia i sąd. A nie publicystyczne tezy bez pokrycia.
Może właśnie nowo powołana komisja w tym pomoże.
Jeśli tak - to dobrze. Ale nie bardzo w to wierzę. Za poważnymi zarzutami, a taki jest zarzut zdrady ojczyzny, powinny iść poważne konsekwencje. Bez nich dyskusja robi się dość operetkowa i kończy się przekrzykiwaniem się w popołudniowym programie telewizyjnym. A to z kolei, takie rozedrganie emocjonalne, służy tym państwom, którzy chcą Polski wewnętrznie skłóconej i przez to słabej.
Pomówmy jeszcze o Lewicy. Gdzie możecie "łowić" wyborców? Anna-Maria Żukowska stwierdziła niedawno, że rezerwy są przede wszystkim w elektoracie Koalicji Obywatelskiej.
Rezerwy są tam, gdzie wyborcy, którzy chcą polityki prospołecznej i zarazem demokratycznej.
I gdzie są?
Ci wyborcy są rozproszeni. Niektórzy faktycznie głosowali na Koalicję Obywatelską, bo chcieli kogoś, kto pogoni PiS. Ale Prawo i Sprawiedliwość już zostało pogonione, dziś mogą poszukać kogoś, z kim się po prostu zgadzają. Część już rozczarowała się tym rządem, a przecież na pewno nie poprą PiS-u. Możemy być dla nich naturalnym wyborem. Sporo osób oddało głosy na Hołownię, szukając nowoczesnej alternatywy dla PO-PiS-u. Dziś widać, że Trzecia Droga niespecjalnie chce być trzecią drogą, poza tym poszła bardzo mocno w prawo. Nie każdemu to się podoba.
A przepływy z PiS-u? Realne czy mrzonka?
A dlaczego miałyby nie być realne? Dla wielu z tych wyborców istotna jest prospołeczna polityka, ale to nie znaczy, że podobają im się ideologiczne szaleństwa Czarnka czy Ziobry, zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Do nich powinniśmy iść z naszą ofertą. Odrzucam myślenie, że Polska to kraj, w którym społeczeństwo ma na wieki wieków siedzieć w dwóch okopach i się nawzajem nienawidzić. Dziś pomiędzy tymi okopami nawet nie wolno rozmawiać, bo jak ktoś rozmawia, to już jest uznawany za zdrajcę. To jest chore. I musi się prędzej czy później skończyć.
Nie skończy się tak, że Nowa Lewica lada moment zostanie wchłonięta przez Koalicję Obywatelską, a prawdziwą lewicą będzie Razem?
W Polsce jest potrzebna społeczna lewica. Wierzę, że wielu wyborców, którzy dziś głosują na inne formacje, możemy do tego przekonać.
Odpowiada pan na inne pytanie, niż zadałem.
To jest odpowiedź. Tak, koleżanki z Nowej Lewicy weszły do rządu, my nie. Nie ze wszystkimi swoimi wyborami się zgadzamy, dlatego jesteśmy w innych partiach, ale nadal współpracujemy. Bo jeśli chodzi o przekonania, wartości, jest nam do siebie bliżej niż do partii prawicowych.
Marcin Giełzak, współautor podcastu Dwie Lewe Ręce, napisał niedawno tak: "Nowa Lewica podtrzymuje w Polsce lewicę na tej samej zasadzie, na jakiej sznur podtrzymuje wisielca. Ten sznur należy w końcu przeciąć. Lewicę powinni budować ludzie pracy i idei, a nie sieroty po PZPR, Nowoczesnej czy Ruchu Palikota".
Efektowna figura retoryczna, tyle że przeterminowana. W polskiej polityce nie ma już dziś PZPR jako środowiska politycznego. Ten cytat miał uzasadnienie w czasach Leszka Millera. Dziś to przeszłość.
Mimo to na listach Lewicy bywają Marek Dyduch czy Jerzy Jaskiernia.
A tu pana pewnie zaskoczę - po czterech latach w Sejmie wyrobiłem sobie dobrą opinię, jeśli chodzi o poglądy Marka Dyducha na sprawy socjalne.
Tyle że tu niekoniecznie chodzi o poglądy.
No ale akurat Dyduch nie pasuje do stereotypu pezetpeerowskiego, neoliberalnego betonu. Głosował propaństwowo, był zwolennikiem publicznych inwestycji, podatków progresywnych. Wśród dawnych SLD-owców faktycznie są tacy, którzy stawali na baczność na każde gwizdnięcie PO, ale akurat Dyduch do nich nie należał. Faceta nie ma już w Sejmie, mógłbym na to pytanie machnąć ręką, ale myślę, że warto podchodzić do takich ocen uczciwie. Etykiety czasem bywają zawodne.
Dziś, z całym szacunkiem, obaj siedzimy w loży szyderców rodem z Muppetów i komentujemy to, co robią inni. Planuje pan tę lożę kiedyś opuścić i powiedzieć "biorę odpowiedzialność za państwo jako premier/wicepremier/minister"?
Tak. Gdybym tego nie chciał, tobym się zajmował w życiu czymś innym. Chcę wejść do rządu, który wyda 1 proc. PKB na duży, sensowny program mieszkaniowy. Chcę rządu, w którym m.in. Marcelina Zawisza wejdzie na ścieżkę wydatków do 8 proc. PKB na publiczną ochronę zdrowia. To niestety nie jest ten rząd. Do tego jest potrzebne więcej lewicowych posłów, silniejsze Razem, inny układ sił w Sejmie.
Dlatego nie wezmę stanowiska, gdy widzę czarno na białym, że to, co obiecałem ludziom, nie zostanie zrealizowane. Będę walczyć w Sejmie. A na rząd - zaczekam.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski