Po miesiącu inwazji Rosji na Ukrainę. "Putin nie ma już nic do stracenia"
Choć Rosja ponosi porażki i nie realizuje założonych celów, po miesiącu inwazji na niepodległą Ukrainę wiemy jedno: Putin się nie zatrzyma, będzie dalej eskalował działania wojenne.
Ukraina broni się już cztery tygodnie. Inwazja rosyjskiego agresora trwa, ale naród ukraiński dzielnie walczy z okupantem. Rosjanie ponoszą bardzo duże straty, państwa demokratyczne nakładają na Rosję kolejne sankcje gospodarcze, a Putin jawi się dziś jako polityk skończony w oczach Zachodu.
Jak przebiegł pierwszy miesiąc po ataku Rosji na Ukrainę?
- Deklarowane na początku inwazji cele Rosji, a więc "demilitaryzacja" i "denazyfikacja" Ukrainy, nie zostały zrealizowane. Ukraina broni się już miesiąc, a Rosja jak dotąd nie osiągnęła żadnego większego celu - mówi Wirtualnej Polsce Anna Maria Dyner, analityczka ds. Białorusi i Rosji Państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
- Rosji nie udało się zdobyć Kijowa i obalić demokratycznie wybranych władz Ukrainy. Rosji udało się jednak opanować część południowo-wschodnich terenów Ukrainy. Powrócił koncept "Noworosji", połączenia okupowanego Krymu z "Rosją właściwą" - wyjaśnia ekspertka PISM.
Nasza rozmówczyni zwraca uwagę, że uderzenie zbrojne w dany obszar czy miasto w Ukrainie nie oznacza, że Rosjanie są tam w stanie przejąć władzę. - Nie mają kogo ustanowić lokalną władzą, bo wśród Ukraińców nie ma tendencji kolaboracyjnych. Przeciwnie. Jedność przeciwko działaniom Rosji jest w Ukrainie bardzo mocna - podkreśla Anna Maria Dyner.
Ekspertka przypomina jednak, jak wielkim dramatem są codzienne ataki na ludność cywilną i budynki cywilne w Ukrainie. Nasza rozmówczyni uważa, że agresja wobec cywilów nie musiała być pierwotnym celem Rosji na początku inwazji.
- Na początku, a przynajmniej tak można wnioskować na podstawie oświadczeń Putina, rosyjskie wojska miały raczej rozkaz nieniszczenia infrastruktury cywilnej i niestrzelania do cywilów. Okazało się jednak, że to dość mocno związało wojskowym ręce - zwłaszcza jeśli chodzi o próby przejmowania dużych miast. Obecnie niszczenie miast i zabijanie cywilów to wyraz bezsilności Rosjan. Przykładami są m.in. Charków czy Mariupol - mówi Anna Maria Dyner.
- Nawet jeśli na początku założono, że rosyjscy żołnierze nie będą atakować cywilów, tak teraz ta zasada nie obowiązuje - dodaje ekspertka PISM.
Putin na Zachód się nie ogląda
Nasza rozmówczyni wyjaśnia, że "w działaniach Rosji dużo może zmienić sytuacja wojskowa na miejscu i możliwość pozyskania rezerw". - Działania Zachodu, owszem, są bardzo ważne, dlatego że mają wpływ na to, co obserwujemy na polu walki, chodzi tu o dozbrajanie armii ukraińskiej. Natomiast obecnie w wymiarze politycznymi państwa zachodnie niestety nie mają większego wpływu na decyzje Putina. Po prostu Putin na Zachód się nie ogląda. Realizuje swoje działania na Ukrainie, bo z jego punktu widzenia on nie ma już wiele do stracenia - podkreśla w rozmowie z WP Anna Maria Dyner.
Ekspertka zwraca też uwagę na kluczowy aspekt tej wojny. Przekonuje, że nikt tak naprawdę nie wie do końca, jakimi potencjałami dysponują dziś siły rosyjskie i ukraińskie i jaka jest rzeczywista sytuacja na polu bitwy. - Mamy dwa skrajne stanowiska dotyczące choćby stanu armii rosyjskiej. Z jednej strony armia rosyjska ma być "wspaniała", "silna" i posiadać szerokie rezerwy, z drugiej - miała się okazać kolosem na glinianych nogach. Myślę, że prawda w tym przypadku leży gdzieś pośrodku - mówi Anna Maria Dyner.
Jak zaznacza, nie znamy faktycznych strat po jednej i drugiej stronie. - Rosja ma o wiele większe zdolności mobilizacyjne niż Ukraina, niemniej sama siebie zablokowała, jeśli chodzi o wykorzystanie części swoich rezerw, mówiąc, że nie będzie ogłoszona powszechna mobilizacja. Do działań wojennych wciągnięto przecież poborowych - wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Jak dodaje Anna Maria Dyner: - Rosjanie będą zdani sami na siebie i ewentualnie Chiny, podczas gdy Ukraina może liczyć na spore wsparcie państw Zachodu. Na pewno jednak Rosjanie mają scenariusze dalszej eskalacji działań wojennych, włącznie z najgorszym, czyli wykorzystaniem broni ABC [broni jądrowej – przyp. red.].
Jak twierdzi ekspertka, w nieodległym czasie "można spodziewać się ze strony Rosji ofensywy z wykorzystaniem komponentu lotniczego". - Trudno jednak zdefiniować dziś polityczne cele Putina, zwłaszcza że kilka jego planów już spaliło na panewce - słyszymy.
Jaki scenariusz będzie realizować rosyjski dyktator i jak będzie przebiegać ten konflikt? - Trudno dziś odpowiadać na pytania dotyczące przyszłości. Myślę, że kluczową sprawą będzie to, czy i kiedy władze Ukrainy zdecydują się na podpisanie jakiegoś porozumienia z Kremlem - mówi Anna Maria Dyner.
Katastrofa polityczna Rosji
Eskalacji działań wojennych ze strony Rosji spodziewa się prof. dr hab. gen. Stanisław Koziej, wykładowca, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
- Putin zdecydował się na wojnę na pełną skalę i chyba się przeliczył. Nie dość, że to był jego ogromny polityczny błąd, za który poniesie konsekwencje, to jeszcze do tego był marnie przygotowany. Armia rosyjska okazała się słaba. Ponosi katastrofalne porażki - mówi nam generał brygady w stanie spoczynku.
- Rajd na Kijów się nie udał. Rosja szybko przeszła do realizacji doktryny eskalacyjnej. Przystąpili z fazy wojny o niskiej intensywności w wojnę totalną, z ostrzeliwaniem i bombardowaniem ludności cywilnej i budynków cywilnych. To najbardziej obrzydliwe, właśnie te zbrodnie wojenne. Putinowi pozostało już tylko straszenie - uważa gen. Koziej.
Jak dodaje nasz rozmówca, Rosja zdecydowała się na wojnę na wyniszczenie, bo obawia się konfrontacji zbrojnej z armią ukraińską. - Na polu walki Putin nie odniósłby sukcesu. Dlatego bomby i rakiety spadają na infrastrukturę cywilną, a Rosja doprowadza do katastrofy humanitarnej w ukraińskich miastach i zabija cywilów - mówi gen. Koziej.
Jak przekonuje, "to totalna klapa planu Putina i katastrofa polityczna Rosji". - Nie udało mu się doprowadzić do kapitulacji Ukrainy, nie udało mu się złamać woli narodu - podkreśla były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Zobacz także
Czy NATO w większym stopniu zaangażuje się we wsparcie Ukrainy? Gen. Koziej ma wątpliwości. - NATO troszczy się przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo, co pochwalam, wzmacnia wschodnią flankę, umacnia ten "mur", który dzieli nas od rosyjskiej agresji. Ale jednocześnie Zachód powinien w większym stopniu dozbrajać Ukrainę. Dostarczać jej przede wszystkim broń ofensywną, uderzeniową, dalekiego zasięgu, aby Ukraina mogła atakować nie tylko wojska rosyjskie, które wtargnęły na jej terytorium, ale także obiekty wojskowe na terytorium Rosji. Ta wojna musi być jednakowa dla dwóch stron, bo dziś Ukraina boksuje jedną ręką, a Rosja wymierza ciosy jakie chce - mówi były szef BBN.
Co powinien zrobić Zachód? - Powinniśmy stawiać Putina przed dylematem, czy on chce wchodzić z nami w wojnę. Niestety, ale NATO dziś czeka, kiedy to Putin wybierze sobie moment dalszej eskalacji tej wojny. A że będzie eskalował działania, jest pewne, bo to jedyna skuteczna dla niego droga. Jeśli nie będziemy bardziej zdecydowani jako NATO, to Putin wybierze moment, kiedy sprowokuje jakąś sytuację na terytorium Polski albo naruszy naszą przestrzeń powietrzną, a nie powinniśmy mu na to pozwolić - przyznaje gen. Koziej.
Jak podkreśla, "Zachód jest już w tej wojnie" (tzw. proxy war), więc "NATO powinno przemyśleć swoją strategię i być bardziej proaktywnym sojuszem".
Stan gry po miesiącu inwazji
Mimo podkreślania przez ekspertów, że armia rosyjska okazała się słabsza, niż się wydawało, niektórzy analitycy nie mają dobrych wiadomości.
Były polityk, a dziś komentator geopolityki Jan Rokita stwierdził podczas debaty w Muzeum Krakowa, że Rosja, gdyby chciała, w kilka dni opanowałyby Ukrainę, ale na razie "stopniuje swoje zaangażowanie". Rokita twierdzi, że naiwni są ci, którzy sądzą, iż Putin może się wycofać z eskalacji.
- Wycofanie się po tym, co już się stało, byłoby katastrofą. Tyrani, którzy przegrywają wojnę w tej skali, odchodzą, umierają, zostają zabici. Dlatego będzie chciał zdobyć Ukrainę za wszelką cenę - przekonywał były polityk podczas debaty w Muzeum Krakowa.
Jak twierdzi Rokita, "przypuszczenie, że Putin się wycofa, jest niedorzecznością polityczną i modlitwą o cud".
- Istotą sposobu działania rosyjskiego prezydenta i Rosji jest to, że ona w każdej kolejnej sprawie, w której chce osiągnąć cel, zaczyna od środków najłagodniejszych, dając do zrozumienia, że na końcu jest wszystko, włącznie z bronią jądrową. Zakładam, że jeśli, nie daj Bóg, Ukraina padnie, to Rosja w krótkim czasie wystąpi z ofertą dyplomatyczną wobec Zachodu, licząc na nowy format normandzki, ale w sprawie Polski - uważa Rokita.
- Propozycja mogłaby być taka: nie potrzebujemy ofiar, nie potrzebujemy więcej rozlewu krwi. Chcemy, by dyplomacja wygrała z przemocą. Zgódźmy się więc na demilitaryzację Polski, bo nie chcemy zrobić im nic złego. Pytanie, czy UE z nadzieję przystąpi do takich negocjacji. I co zrobią Amerykanie? - zastanawia się były polityk PO.
W piątek rozpoczyna się dwudniowa wizyta prezydenta USA Joe Bidena w Polsce. Wtedy być może choć w części uzyskamy odpowiedź na pytania stawiane przez analityków.
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl