Po ich sąsiadach zostały tabliczki. 20 osób nadal mieszka na pasie startowym CPK
Chociaż w komunikatach budowniczowie Centralnego Portu Komunikacyjnego ogłaszają kolejne etapy realizacji inwestycji, tylko na pasie projektowanego lotniska nadal mieszka około 20 osób. – Zostaję, tak naprawdę nie wierzę, że to lotnisko powstanie - mówią Wirtualnej Polsce ostatni z mieszkańców. CPK konsekwentnie powtarza, że inwestycja jest realizowana zgodnie z harmonogramem, a wykup terenów jest procesem, który trwa.
Nie ma dnia, aby CPK nie ogłaszało postępu w pracach nad największym polskim lotniskiem. 31 października rozstrzygnięty został przetarg na projekt wart 300 mln zł – budowę bocznicy kolejowej. Spółka informuje, że "ta bocznica najpóźniej do końca 2029 roku powstanie na północny zachód od lotniska".
Dzień wcześniej menedżerowie w garniturach podpisali umowę na zaprojektowanie, dostawę, montaż i uruchomienie Systemu Obsługi Bagażu (ma kosztować 115 mln euro). Nieco wcześniej spółka zawarła kontrakt na opracowanie dokumentacji projektowej dla obiektów tzw. Baz Utrzymania Landside – czyli m.in. budynków i warsztatów dla służb, które mają zajmować się obsługą techniczną systemów elektrycznych i energetycznych lotniska. Rząd właśnie wygasza aferę wokół sprzedaży prywatnemu inwestorowi działki w Zabłotni pod linię kolejową do CPK. - zapowiedziano, że teren wraca do państwa.
Jednak jest problem, który pozostaje wciąż nierozwiązany. Obok planowanej hali lotniska, gdzieś w okolicach przyszłego pasa kołowania, w rzeczywistości nadal stoi dom, silosy zbożowe i posesja Kamila Szymańczaka, sołtysa wsi Skrzelew. Nie zgodził się na sprzedaż ziemi na przedstawionych warunkach. Rolnik, stojąc w kuchni, miesza ulubioną caffé latte i patrzy na popołudniowe słońce nad swoim polem skoszonej kukurydzy. - Zbiory w tym roku mamy naprawdę dobre, w okolicach rekordu Polski – zwierza się WP. To jeden z powodów, dla których nie chce zejść z drogi budowie lotniska. Rolnik uważa, że zabetonowanie pod lotnisko ziemi ornej tej klasy to "zbrodnia na zdrowym rozsądku".
Kowalski w Sejmie uderzył w Domańskiego: "będzie się pan smażył w piekle"
Ludzie do wyrzucenia. Tu będzie lotnisko CPK
- Nie mam też wyjścia. Uważam, że nie są w stanie zaoferować mi warunków, dzięki którym mogę odtworzyć gospodarstwo rolne na innym terenie. Zamierzam tu zostać do końca - mówi WP. To oznacza, że wojewoda będzie musiał wydać decyzję o wywłaszczeniu rolnika z własności i określić termin opuszczenia posesji. Co stanie się później – o tym nikt nie wspomina. Ktoś będzie musiał siłą wyprowadzić ludzi z domów.
Kamil Szymańczak policzył, że w Skrzelewie – wsi oddalonej o 40 minut jazdy od Warszawy – stoi osiem zamieszkałych domów. Wylicza imiona i nazwiska pozostałych mieszkańców: jest ich dokładnie 20, licząc tylko dorosłych. Kilka lat temu wieś liczyła 178 dorosłych mieszkańców - to skala wyprowadzek związanych z inwestycją
To, że Szymańczak nadal pije kawę w kuchni, zaprzecza innej sugestii na budowie CPK – jakoby już wszystko było gotowe do rozpoczęcia wielkiej budowy. Oficjalnie CPK informuje, że spółka dokonała ponad 550 transakcji z ponad 850 właścicielami, nabywając nieruchomości o powierzchni ponad 2100 ha.
Wersja sołtysa jest inna: jego zdaniem podawanej przez spółkę powierzchni 2100 ha nie należy zestawiać z niezbędnymi 2585 ha "na płytę lotniska", ponieważ CPK nabywało także grunty poza płytą – w sumie na powierzchni ponad 8000 ha. Z wyliczeń mieszkańców wynika, że na samej płycie lotniska wykupiono zaledwie nieco ponad 1250 ha z wymaganych 2585 ha. Oznacza to, że spółka CPK nadal nie ma niemal połowy powierzchni pod pasy startowe i terminal. Sołtys twierdzi, że na całej płycie lotniska jest jeszcze zamieszkałych 40-60 domów. To osoby, które zna osobiście.
"Ludzie, decydujcie się, bo już w 2020 roku was tu nie może być"
- Tak zapamiętałam wezwanie Mikołaja Wilda, pierwszego pełnomocnika ds. CPK. Mówił, że w 2025 roku startuje pierwszy samolot. Zachęcał do sprzedaży ziemi i urządzania życia na nowo – wspomina pani Anna. – No i widzi pan, jest 2025 rok i jeszcze tu mieszkamy.
Fakt: spośród sąsiadów pani Anny zniknęło już wiele domów. Zostały rozebrane. A na wyrównanej ziemi stoją tabliczki "Wstęp wzbroniony. Nieruchomość Centralnego Portu Komunikacyjnego". Jednak sama rolniczka – podobnie jak sołtys – zostaje do końca. Skarży się, że za pieniądze oferowane przez spółkę nie zbudowałaby domu w okolicy, nie kupiłaby też ziemi o podobnej klasie. Doszła do wniosku, że w ostatnich latach przed emeryturą musiałaby pójść do pracy w mieście.
– Może reszta Polaków uzna mnie za kłótliwą osobę. Ale tak naprawdę: dajcie mi taki sam dom, taką samą ziemię w podobnym miejscu – wprowadzam się i nie chcę żadnych pieniędzy. Tak mówi większość osób – dodaje.
Pani Anna tłumaczy też, że sentymentalnej wartości tej ziemi nie da się wyliczyć. CPK proponuje zamianę rodzinnej historii na gotówkę. Dziadek rolniczki kupił te tereny ponad sto lat temu, gdy okolica była znana jako "Lasy Duninopolskie". Miał jednego konia i pług – harował, żeby wyrwać korzenie po wyciętym lesie.
Jej ojciec stracił jedną rękę w wypadku, ale kontynuował pracę, aby utrzymać gospodarstwo w kondycji. Ona sama zbudowała drogę dojazdową do domu. – Jak mogłabym zamienić to na pieniądze? I tak uważam, że to lotnisko nie powstanie - zwierza się rozmówczyni WP. Dodaje, że czasem spotyka mieszkańców Skrzelewa, którzy już wyjechali.
- Sąsiad Mirek popłakał się jak dziecko. A to tylko dlatego, że stojąc w kolejce w sklepie Dino, zapytałam, czy dobrze się urządził na nowym. Teraz był 1 listopada i przy okazji wizyt na cmentarzu wielu byłych mieszkańców przyjechało z sentymentu. Były łzy i żal. Czyli to nie jest miło porzucić to wszystko - opowiada.
Gaszą im światło, choć ludzie jeszcze żyją
Ostatnio mieszkańcy ostatnich okolicznych domostw zaczynają na własnej skórze odczuwać skutki przygotowań do inwestycji. Pogorszyła się jakość wody w wodociągu - co jest tłumaczone zbyt małym jej poborem. Ze słupów przy ulicy we wsi znikają lampy. Z pisma wójta Teresina wynika, że to gmina zleca demontaż lamp — rzekomo "niepotrzebnych". Sołtys Szymańczak protestuje, bo — jak podkreśla — "ludzie nadal mieszkają we wsi i oświetlenie im się należy".
Pani Wanda, jedna z mieszkanek, opowiada, że lampy zdjęto dokładnie w miejscu, gdzie były najbardziej potrzebne. Po drodze do sąsiada Piotrka zdjęto cztery albo pięć słupów. - Akurat zdjęto te lampy, które były potrzebne. Przy skręcie do mojej posesji, na skrzyżowaniu. Za to te na polach palą się bez potrzeby. Jakby złośliwość - wskazuje ręką na słupy w okolicy. Dodaje, że po zmroku trudno się poruszać, strach wyjść z dziećmi na spacer. - Bez światła ciężko się przyzwyczaić do życia - podkreśla.
Mimo to zostaje w Skrzelewie. - Czekamy na koniec, co oni wymyślą. Tak zdecydował syn, a ja jestem od niego zależna. Żeby gdzieś pójść i się odbudować, trzeba mieć pieniądze, których nam nie zaoferowano - mówi o działaniach urzędników i wywłaszczeniach.
Mieszkańcy nie składają broni. W ostatnich tygodniach sformułowali petycję do sejmiku Mazowsza, w której skarżą się na — ich zdaniem — niekorzystne warunki wykupu, niejasne zasady i presję ze strony pełnomocników spółki. CPK w odpowiedzi odrzuca zarzuty i podkreśla, że działa w ramach Programu Dobrowolnych Nabyć, z poszanowaniem prawa i "należytą uwagą wobec każdego mieszkańca".
Spółka przekonuje, że negocjacje są procesem dwustronnym, a oskarżenia o opieszałość i nacisk "nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości". Dodaje, że oczekiwania części właścicieli zmierzały do nierównego traktowania, na co CPK nie mogła się zgodzić.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski