PiS wypłukuje się z powagi. Dla każdej partii to proces zabójczy [OPINIA]
Obóz władzy płaci bardzo wysoką polityczną cenę, forsując "lex TVN". Bo nie dość, że ustawa jest bardzo kontrowersyjna, to nikt nie umie racjonalnie wyjaśnić, dlaczego trzeba ją zatwierdzić akurat teraz.
Najpierw odwołanie Jarosława Gowina, potem nerwowe klecenie sejmowej większości, wreszcie procedowanie ustawy medialnej w Sejmie w sposób urągający demokratycznym standardom. Ostatni tydzień był dla obozu władzy mocno nieudany. W dodatku zwiastuje on nadchodzące problemy, które będą dużo większe niż przekonanie posłów Kukiz’15 do zmiany zdania.
Kiełbasa i polityka
- Kaczyński boi się tego, że TVN zrobi mu to, co zrobiliście nam. To znaczy wykończyliście nasz rząd poprzez pompowanie pseudoafery podsłuchowej, gdzie jedynym przestępstwem było nielegalne nagrywanie - atakował TVN Radosław Sikorski, goszcząc w programie Moniki Olejnik. Ten cytat zginął w tłumie innych z tej rozmowy. Po rozmowie najgłośniej było o tym, że były szef MSZ nazwał Pawła Kukiza "szmatą" i "durniem", ale uwagę o aferze taśmowej warto odnotować. Bo pokazuje ona bardzo wyraźnie, jak mocno w Sikorskim (a pewnie i w całej PO) siedzi skandal, który był bezpośrednią przyczyną porażki Platformy w 2015 r.
Formalnie Sikorski ma rację: taśmy i ujawnione na nich rewelacje nie miały swojego finału w sądach. Nawet gdy prokuratura wszczynała śledztwo, to wyroków skazujących w ich konsekwencji nie było. Ale też atak na TVN (w domyśle: na wszystkie media piszące o tej aferze w latach 2014-2015), że sztucznie rozdmuchały niezbyt istotną sprawę, jest chybiony. Bo tamta afera pokazała coś więcej. Słuchając taśm, Polacy dowiedzieli się, kto nimi rządzi. I od razu przenieśli swoje poparcie na inne ugrupowania.
To jest prawda o aferze taśmowej - ona pozbawiła Platformę powagi. Polaków zszokował język, jakiego używali nagrani politycy, w jaki sposób rozmawiali o najważniejszych tematach, co mówili o innych. Znane jest powiedzenie Otto von Bismarcka mówiącego, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę, bo wtedy lepiej śpią. Afera taśmowa to dziś podręcznikowy przykład na to, że Bismarck miał w tej kwestii 100-procentową rację.
Odkąd rządzi PiS, opozycja z dużą determinacją walczy o to, by pozbawić tę partię szacunku wyborców. Na najróżniejsze sposoby. Kolejne afery, które pojawiły się na koncie rządzących (choćby kwestia "dwóch wież", nagranej rozmowy szefa KNF z Leszkiem Czarneckim, wyciekające e-maile Michała Dworczyka), miały być właśnie tymi momentami, które ostatecznie pozbawią rządzących powagi.
Zobacz też: Obejrzał materiały TVP o Tusku. Jarosław Gowin komentuje wprost
Tyle że PiS umiejętnie schodził z linii strzału. Albo szybko ucinał sprawę (natychmiastowa dymisja prezesa KNF), albo też umiejętnie pilnował swoich pleców. Wystarczy poczytać listy, które wyciekły ze skrzynki Dworczyka. One są pisane jak elaboraty, używany w nich język jest niemalże literacki. Od razu widać, że nadawcy mocno się pilnowali przy ich stukaniu - jakby z tyłu głowy mieli zakodowane, że muszą dbać o poprawność, by uniknąć problemów w przypadku wycieku. W efekcie te mejle są po prostu nudne. Krwistych cytatów, którymi można się przerzucać wieczorami przy piwie, zwyczajnie w nich nie ma. A na taśmach Platformy było ich zatrzęsienie.
Ale - parafrazując cytat z Jerzego Kuleja - nie ma polityków odpornych, są tylko źle trafieni. Sekwencja zdarzeń rozpoczęta odwołaniem Anny Korneckiej jest dla PiS bardzo kłopotliwa. Staje się dużo większym obciążeniem niż wszystkie wcześnie afery. Ze względów politycznych - bo obóz władzy utracił trwałą większość sejmową. Ale też ze względów wizerunkowych - bo PiS narusza tym wszystkim swoją powagę. Do tej pory partia rządząca była pokryta grubą warstwą teflonu. Nic się do niej nie przyklejało. Teraz widać coraz głębsze rysy.
Procesy, bufory i twarde resory
Te rysy to efekt trzech procesów nakładających się na siebie. Po pierwsze, od wyborów prezydenckich PiS jest w defensywie. Kluczowa w tym jest rola pandemii. Rząd cały czas próbuje ją dogonić, nie za bardzo ma możliwości zatrzymania wirusa, ale w efekcie powstaje wrażenie, że utracił on kontrolę nad zdarzeniami.
Po drugie, założonego efektu nie przyniósł "Polski Ład". W założeniach miał on stać się Wunderwaffe pozwalającym PiS odzyskać inicjatywę, narzucić ton debacie i ustawić we właściwych (z perspektywy Nowogrodzkiej oczywiście) proporcjach sytuację polityczną. Nic takiego nie miało miejsca. "Polski Ład" okazał się supernową - przez pewien czas niezwykle mocno błyszczał, ale po chwili zgasł. Dziś powraca wyłącznie w kontekście podwyżek podatków dla przedsiębiorców. Nie takie były plany.
Po trzecie, chaos polityczny związany z Jarosławem Gowinem. W oczach wyborców PiS to akurat mniejszy problem - oni zawsze na lidera Porozumienia patrzyli z podejrzliwością. Rozumieli, dlaczego Jarosław Kaczyński z nim współpracuje, ale też nie ufali za grosz człowiekowi, który wcześniej był w rządzie Donalda Tuska. Ale wyjście Porozumienia z koalicji to poważny problem polityczny, zdecydowanie utrudniający rządzenie. A wyborcy od PiS-u oczekują skuteczności. O to trudno, gdy się większości sejmowej nie ma.
Wszystkie te trzy procesy stały się podglebiem do zdarzeń ostatnich dni. PiS ewidentnie czuł potrzebę udowodnienia innym, że jeszcze potrafi, że zachował sprawczość. Wybrał w tym celu "lex TVN". Choć nikt nie umie wyjaśnić, dlaczego właściwie ta sprawa akurat teraz stała się tak ważna, dlaczego musi być koniecznie natychmiast załatwiona, to PiS w nią brnie. Ponosi ogromne koszty polityczne, ale z determinacją próbuje ją doprowadzić do końca. Jakby od tego zależał co najmniej los najbliższych wyborów.
Tyle że cena, jaką obóz władzy płaci, jest dla niego ogromna. Płaci przede wszystkim własną powagą. Bo sposób przegłosowania ustawy medialnej w Sejmie brutalnie obnażył metodę polityczną PiS-u. Każdy, kto widział, jak w ciągu 40 minut posłowie Kukiz’15 zmienili o 180 stopni zdanie w sprawie "lex TVN", wie, że tego już nie da się "odzobaczyć". Podobnie jak stylu, w którym marszałek Witek zarządziła reasumpcję głosowania. I jeszcze jej argumentacja, że się zwyczajnie pomyliła.
Takich słów nie może używać jeden z najważniejszych polityków obozu chcącego zachować szacunek wyborców. Takie sytuacje to jest dokładnie to zjawisko, o którym mówił Bismarck w kiełbasianej metaforze. Oczywiście, to nie jest taka zapaść, jaką zanotowała Platforma przy aferze taśmowej, ale poważne rysy na teflonie PiS-u widać. I już w ciemno można zakładać, że tych rys przybędzie - bo obóz władzy z "lex TVN" wycofywać się nie zamierza, mimo że już nie tylko opozycja, ale także poważni politycy z Waszyngtonu i Brukseli zapowiadają poważne kontrdziałania i sankcje.
Przeczytaj też: Afera mailowa. Brudziński chciał załatwić rodzinie pracę w państwowych spółkach? "Cześć wujku"
PiS cały czas ma naturalne bufory chroniące go przed najmocniejszymi nawet uderzeniami. Po pierwsze, baza wyborcza tej partii jest zupełnie inna. Zwolennicy PiS w dużo mniejszym stopniu interesują się polityką. Można się domyślać, że duża część w ogóle nie zauważyła tego, że doszło do reasumpcji. Po drugie, wyborcy PiS są niezwykle lojalni wobec własnej partii, są skłonni wybaczyć jej dużo więcej niż wyborcy liberalno-lewicowi swoim ugrupowaniom.
Po trzecie wreszcie, PiS z żelazną konsekwencją wywiązuje się z socjalnych zobowiązań, które wziął na siebie. Ma na nie pieniądze (10,9 proc. wzrostu PKB w drugim kwartale tego roku), więc dotrzymuje słowa – a to dla zwolenników tej partii jest dużo ważniejsze niż krytyka "lex TVN" ze strony Antony’ego Blinkena. W tym przypadku reguły opisane w piramidzie Maslowa mają pełne przełożenie na polityczne decyzje. I skutecznie konserwują poparcie dla PiS-u.
To dlatego PiS może sobie pozwolić na wiele - i ciągle utrzymuje duże poparcie. Te trzy przed chwilą wymienione bufory sprawiają, że ta partia ma cały czas największe szanse na zwycięstwo wyborcze. Ale dla Kaczyńskiego samo zwycięstwo to za mało. On potrzebuje co najmniej 40 proc. głosów, by rządzić. A tylu nie zdobędzie, jeśli straci powagę.
W tym sensie sposób przeprowadzenia "lex TVN" przez Sejm to poważny krok w kierunku utraty władzy. Bo ludzie nie będą chcieli głosować na partię, która proceduje ustawy w sposób ocierający się o groteskę. A tym właśnie było ostatnie głosowanie. To nie był koniec demokracji czy zamach stanu - mimo że tak krzyczy (jak zwykle histeryczna) opozycja. To był pokaz politycznej prowizorki, w dodatku organizowanej wokół sprawy, której przyczyn nikt nie umie wytłumaczyć.
Już wiadomo, że do końca tej kadencji PiS będzie jechał wehikułem o wyjątkowo twardych resorach. Będzie potężnie trzęsło na każdym wyboju. W tym stylu można rządzić. Ale jeśli nagle wszyscy zaczną się śmiać z rządzącej ekipy, który ciągle tylko się trzęsie w swoim pojeździe, to wtedy będzie to jej koniec. Wyborcy chcą od rządu skuteczności, a nie walki z wiatrakami. Nawet jeśli są to wiatraki ich największych wrogów.