Piotr Czerwiński: Nowy, lepszy Dublin, już w dziesięciu stopniach
Dzień dobry Państwu, albo dobry wieczór. W Irlandii nie ustają w wymyślaniu sposobów na odwrócenie uwagi od kryzysu. Dopiero kłócili się o aborcję, by następnie kłócić się o prawa dzieci w ogólnokrajowym referendum. Ich najnowszy patent to niezliczone patenty na przywrócenie dawnej świetności Dublinowi. Wygląda na to, że sami Irlandczycy nie mają o nim wyobrażenia, jakoby był pełnowartościową europejską stolicą i tęsknią do czasów, gdy uważano inaczej. A przecież sposób na to jest tak prosty, jak budowa cepa: wystarczy sprowadzić jeszcze więcej Polaków i wyobrażać sobie, że jest tak, jak dawniej.
19.11.2012 | aktual.: 21.11.2012 11:07
href="http://wiadomosci.wp.pl/autor/piotr-czerwinski/6024549372342913">Przeczytaj wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Sprawa jest poważna: w krainie Bajobongo nagle odkryto, że ich stolica to niekoniecznie reprezentacyjne miasto. Tylko 24% i-Ludzi deklaruje, że odczuwa jakiś związek emocjonalny z Dublinem, która to wartość maleje do 15%, jeśli odliczy się z niej samych mieszkańców tego miasta. Zaliczam się do zwyrodnialców perwersyjnie uwielbiających jego brzydotę i jako żywo nie rozumiem, jak można nie cenić sobie tego unikalnego turpizmu, którym nasz kochany Dublin emanuje przybyszów, śmiesząc, tumianiąc i przestraszając. Są jednak niewdzięcznicy, w dodatku irlandzkiej narodowości, którzy psioczą, że ich stolica nie jest tak fantastyczna, jakby się tego spodziewali po stolicy niegdyś najbogatszego kraju w Europie.
Jak zwykle w takich sytuacjach szuka się winnego. Powodów do narzekania i-Ludzie upatrują zatem w braku odpowiednio charyzmatycznego burmistrza, na podobieństwo Michaela Bloomberga i Borisa Johnsona, zawiadujących kolejno Nowym Jorkiem i Londynem. Miast burmistrza, zawiadywaniem stolicą zajmują się bliżej nieznane siły, o których nikt włącznie ze mną nie ma zielonego pojęcia i to jest przedmiotem rozterek mieszkańców Irlandii. Zaproponowano więc, by burmistrzem mianować kogoś, kto porwie irlandzkie masy, a ponieważ jest możliwość, że Bono się nie zgodzi, wygląda na to, że stołek będzie musiał przypaść w udziale Angeli Merkel.
Prócz tego wskazuje się z bólem na ogólnie przaśną kondycję Dublina, która bierze się z faktu, że jest on w istocie niekończącym się osiedlem domków jednorodzinnych, upstrzonym kilkoma domami o wysokości czterech pięter w ścisłym centrum tej jakże kuriozalnej jednostki administracyjnej. Na jej środku stoi pomnik igły, a pod nim stoi tłum ludzi, umawiających się w tym miejscu na picie albo randki. Tego niestety już nie przeskoczymy, chyba że mieszkańcy miasta zaczną przerabiać swoje chatynki na wieżowce, a z powodu kryzysu w budownictwie raczej się na to nie zanosi. Ponownie muszę zgłosić stanowcze veto wobec wszelkich planów urbanizacji Dublina poważniejszej niż na cztery piętra. Sielsko-wiejska atmosfera zniknęłaby wówczas z niego bezpowrotnie i Dublin, który jest jedyny w swoim rodzaju, stałby się nagle miastem, takim samym jak inne. I po co to komu, moi drodzy Państwo.
Po raz pierwszy od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy zlikwidowane zostały dublińskie publiczne toalety, ubolewa się również nad brakiem publicznych toalet. Wielu mieszkańców miasta nie zauważyło bowiem ich zniknięcia, przez co oddawanie moczu na jezdnię przeszło w domenę sportów narodowych w tej okolicy; ich eksperymentalną formą jest też publiczne zwracanie pożywienia, choć przecież nigdy nie występowały w Dublinie odpowiednie lokale, w których można by było wyrzygać się po ludzku za drobną opłatą.
Brak wieżowców uzupełnia nadmiar zamkniętych sklepów i biur, opatrzonych gnijącymi tabliczkami z napisem „To Let” albo „For Sale”, przez co można mieć wrażenie, że cały Dublin jest aktualnie na sprzedaż. Nikt nie kwapi się z ich kupnem, ponieważ równie gwałtownie w Irlandii okazało się, że parterowa lepianka nie jest warta połowy miliona Euro, zaś ci, którzy za takie pieniądze ją kupili, nie są w stanie spłacać rat, koniecznych do dalszego posiadania tak ekskluzywnej posesji. Sprawa nie wygląda za ciekawie.
Nie wiem jak dopomóc włodarzom Dublina, by zrobili z niego naprawdę europejską stolicę, bo odnoszę wrażenie, że musieliby ją zbudować od nowa lub przenieść do Cork, albo otworzyć jej filię w Berlinie Zachodnim, ale wiem, co można zrobić, by przywrócić temu miastu dawną świetność, przez co należy rozumieć czasy glorii celtyckiego ratlerka, przypadające na ostatnią dekadę ubiegłego stulecia i pierwszą obecnego.
By Dublin przypominał sam siebie z tych jakże pięknej epoki, wystarczy kilka banalnie prostych tricków, pozwalających nie tylko jego mieszkańcom, ale całej Europie, znów uwierzyć w jego potęgę. Pierwsze, co możemy zrobić dla stolicy dla odtworzenia tamtego niezapomnianego klimatu, to sprowadzić do niej odpowiednią liczbę Polaków, Rosjan i obywateli byłej Czechosłowacji. Przypuszczam że można ich tanio wynająć z budżetu izby turystyki albo innej organizacji o podobnym profilu; 7.50 na godzinę podejrzewam wystarczy. Polacy powinni być ubrani w kaski budowlane i zapełniać każdy wagon Luasa między szóstą rano, a jedenastą, a także stać na każdym co bardziej reprezentacyjnym rogu ulicy. Każdy Polak powinien udawać, że szuka zatrudnienia, a także zbierać drobne z chodnika, chuchając na nie pieczołowicie. To również jest konieczne w rekreacji dawnej świetności miasta: należy bezwzględnie rozrzucić po nim kilka milionów euro w dwucentówkach. Myślę, że na ten cel powinna pójść znaczna część europożyczki - w końcu
Irlandczycy zawdzięczają swój kryzys również i temu, że nie szanowali swoich pieniędzy. Obiecuję, że nie będę w tym czasie podnosił z ziemi żadnych drobniaków; zrobię to dla dobra irlandzkiej stolicy, by w świat mogła iść legenda o jej bogactwie i niepowtarzalności.
Ponadto należy gęsto rozstawić w mieście dźwigi budowlane, by stwarzały wrażenie, że ciągle coś się tutaj buduje. Nie tylko znajdzie się wreszcie zastosowanie dla setek bezużytecznych dźwigów, porzuconych przez developerskie firmy, ale też i osiedla duchów i niedokończone budowy, również porzucone na tej samej zasadzie, nagle nabiorą rumieńców, jak przed laty, gdy w dzikim szale stawiano tu nowe budynki na każdym rogu.
By wychodziło taniej, wszystkich irlandzkich kasjerów, sprzątaczy i pracowników placówek typu call-center należy nauczyć podstaw języka polskiego, tak aby każdy postronny obserwator miał wrażenie, że wszystkie te prace w dalszym ciągu wykonywane są wyłącznie przez Polaków. Udawani Polacy także między sobą powinni pozorować używanie języka polskiego. To nie powinno być trudne. Wystarczy, jeśli będą regularnie wypowiadali słowo „kułwa”. Wszyscy poczują się wówczas jak w dwa tysiące piątym i znowu będzie bosko.
Kolejne idee są zbyt wiele warte, bym rozdawał je za darmo w miejscu publicznym. Konkurs na udoskonalenie Dublina, pod nazwą Uniquely Dublin, ogłosił bowiem tutejszy urząd miasta, wespół z lokalnym odpowiednikiem MZK oraz izbą turystyki. Do wygrania jest 10 tysięcy euro, zaś termin nadsyłania zgłoszeń upływa 31 stycznia.
Oprócz tego w Irlandii spokój i cisza, wszyscy zdrowi. Tydzień upłynął bez większych zakłóceń. Tylko jeden ksiądz poszedł siedzieć za molestowanie, policja zamknęła zaledwie jednego szesnastolatka za handel heroiną, a w telewizji zamknięto program na żywo z wróżką, chyba za to, że przepowiadała beznadziejną przyszłość.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com