Piotr Czerwiński: Merry Skintmas!
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Obserwując histerię konsumpcyjną z okazji świąt McMikołaja, znanych niegdyś jako chrześcijańskie święta pojednania, dochodzę do wniosku, że w niedalekiej przyszłości będą one trwały przez okrągły rok. Już dziś zaczynają się od około listopada, a rekord padł w pewnym domu towarowym w Dublinie, który świąteczną ofertę ogłosił w sierpniu. Wszystko to idzie w parze z inną prawidłowością: w Świętach Bożego Narodzenia coraz mniej chodzi o Święta Bożego Narodzenia - pisze Piotr Czerwiński w felietonie dla Wirtualnej Polski.
24.12.2012 | aktual.: 09.01.2013 10:37
Przeczytaj wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Sprawa wygląda poważnie: ludziom odbija przedświąteczna szajba. Irlandzkie media już ochrzciły te święta „Skintmasem”, od słowa „skint”, (czyli „spłukany”, „bez grosza”). Kiedy się przyjrzeć, co z ludzkimi umysłami wyprawiają handlowcy, którzy chcą zarobić na Bożym Narodzeniu, a potem właściciele tych umysłów, którzy chcą na nim zbankrutować, sformułowanie „Merry Skintmas” rzeczywiście nabiera w tych warunkach groteskowego, śmieszno-strasznego wydźwięku. Dotąd za punkt startowy w handlowej przedświątecznej gorączce uważano w Irlandii 8 grudnia. Tego dnia w sklepach zwyczajowo pojawiały się świąteczne dekoracje, świąteczne puddingi, świąteczne promocje sześciopaków piwa, sery pleśniowe przewiązane wstążeczkami i inne mniej lub bardziej świąteczne rzeczy, zaś przed sklepami objawiał się Mikołaj, obwieszczający jak fantastycznie jest kupić wszystkie powyższe frykasy z myślą o świętach, oczywiście.
Stan ten nie ulegał zmianie przez wiele lat i zdołał oprzeć się nawet amerykanizacji, która na Zielonej Wyspie ma znaczenie kultowe. Za oceanem Mikołaj i jego brygada potrafią szaleć w domach towarowych już od Święta Dziękczynienia, przypadającego w listopadzie, a nawet od Halloween. U nich też proces ten przesuwa się w czasie do coraz wcześniejszych okresów w roku. Dotąd punktem startowym świątecznych zakupów był w Ameryce „Czarny Piątek”, przypadający po Dziękczynieniu, ale ostatnio zauważono tam choinkowe dekoracje już w październiku. Niestety kult dolara wziął górę nad rozsądkiem i McMikołaj tu i ówdzie zaczął straszyć w sklepach razem z plastikowymi dyniami pełnymi słonych orzeszków, niejako łącząc oba święta w jedną, niekończącą się fiestę zakupów. Komik Jon Stewart podsumował to jeszcze inaczej, twierdząc: „Boże Narodzenie w tym roku jest tak potężne, że zjada inne święta”.
Jednak rekordzistą w dziedzinie przedwczesnego rozpoczynania świąt jest dubliński dom towarowy Brown Thomas, który ogłosił swoją bożonarodzeniową ofertę 31 sierpnia, kładąc na łopatki rywali po obu stronach Atlantyku. Oficjalnie z myślą o klientach korporacyjnych, w rodzaju hoteli albo innych sklepów, które chcą się odpowiednio wcześnie przystroić na zimę. Ale rękawica została rzucona. Czekamy na 4 lipca i rocznicę zburzenia Bastylii, a także pierwszy dzień lata. Idealny product placement dla prezentów gwiazdkowych i choinkowych promocji. A jak świetnie będą schodziły lody!
Gdyby tylko troszkę naciągnąć granicę, ogłaszając początek świątecznej sprzedaży w maju, można by połączyć Boże Narodzenie ze Świętem Pracy, po raz pierwszy w historii tworząc handlowy pomost między chrześcijaństwem i socjalizmem. Stąd już tylko krok do Walentynek, które kolorystycznie nie różnią się wiele od Bożego Narodzenia, przez wzgląd na wspomnianego McMikołaja, a ponadto motywy związane z miłością świetnie pasują i do jednego, i drugiego, więc w zasadzie maraton można zaczynać już w lutym. No, a luty to przecież prawie jak święta, które dopiero co skończyły się, w niejednym domu pozostawiając po sobie ślad w postaci wciąż stojącej choinki. Myślę, że sprawy będą szły w tę stronę i już niedługo całoroczna choinka stanie się koniecznością.
Nie wspomnę już, jakie możliwości daje w tym zakresie polski kalendarz rocznic i świąt, który pozwalałby na świąteczne promocje przez okrągły rok o wiele gęściej niż gdziekolwiek na świecie.
W zasadzie z handlowego punktu widzenia nie zaszkodziłoby pewnie wprowadzić dodatkowe Boże Narodzenie w połowie roku, albo nawet i ze dwa, choć znając metody business plannerów, domyślam się, że raczej poszliby na rozwiązanie kwartalne. Wreszcie zniknąłby problem poświątecznych obniżek i wyprzedaży - wszystko byłoby tak samo przesadnie drogie przez okrągluśki rok. Poważnie, moi Państwo. To mógłby być przełom w historii świata. Byle tylko starczyło na to wszystko ludziom pieniędzy. Wyobraźcie sobie ten mikołajowo-bombkowy szał, teraz już nie tylko raz, ale cztery razy do roku!
Najgorsze jest to, że ta gorączka przedświątecznych zakupów naprawdę ma swój urok, który nawet sobie cenię. Niestety, należę do wąskiego grona zapaleńców, którzy cenią go sobie z umiarem. Staram się korzystać z niepowtarzalności tej chwili, choć muszę przyznać, że wszechobecne tłumy z obłędem w oczach, kilometrowe kolejki do każdej kasy i zapchane parkingi skutecznie odbierają mi całą radość. Nie wiem jak to wygląda w Polsce, bo wypadłem z obiegu, ale doniesiono mi, że przed warszawską Galerią Mokotów czeka się 40 minut w korku, by wjechać do środka. W takim razie macie tam zupełnie podobnie jak my tutaj. Rożnica jest taka, że w Dublinie o tej porze roku lepiej w ogóle nie brać do miasta samochodu. W przeciwnym razie i tak trzeba będzie wrócić na peryferie, bo dopiero tam znajdziemy wolne miejsce do zaparkowania.
Inna rzecz, która rzuciła mi się w oczy w tym roku, a właściwie w uszy, to zniknięcie piosenki „Last Christmas” zespołu Wham, którą katowano klientów każdego domu towarowego, księgarni, apteki, monopolu, a nie wątpię, że nawet szpitala i komisariatu, od kiedy tylko utwór ten został nagrany, czyli od roku 1984. Tej zimy już nie atakuje. Zamiast tego słychać ekshumacje kolęd w wydaniu dinozaurów wczesnego rock an rolla z początku lat pięćdziesiątych. Ale mogę się mylić i jest szansa, że Wham czai się gdzieś, gdzie jeszcze nie byłem, po prostu.
Tak czy owak Dublin szaleje. Z trudem dopchałem się nawet do sklepu, który odwiedzam regularnie o późnych porach, bo jest otwarty do północy i z reguły nie ma tam wtedy żywej duszy. Tym razem, w dzień powszedni o dwudziestej pierwszej parking był zapchany do ostatniego miejsca, a przed każdą czynną kasą czekała kolejka. Patrzyłem bezsilnie na ludzi, wyciągających na taśmę zgrzewki coli, tony gotowych ciast, kartony puszek z fasolą i promocyjne wiadra lodów, aż z braku cierpliwości oddaliłem się w głąb sklepu, by odstawić na półkę herbatniki i mineralną, bo nie pragnąłem ich aż tak bardzo, by czekać na nie przez kolejne godziny.
W sumie to ciekawe, że ludzie szykują się tak długo i mozolnie do spędzenia zaledwie trzech dni przed telewizorem, który jak zwykle będzie bez ustanku nadawał kolędy oraz przeterminowane filmy amerykańskie, w przerwach zaś politycy oraz inni ludzie, którym jest nieźle, będą składali życzenia ludziom, którym jest źle.
Gdyby mogli tak się obżerać przez cały rok i - o ile pozwolą finanse - wręczać sobie ładnie opakowane niepotrzebne przedmioty, a także prawić nierealne komunały, w które sami nie wierzą, to dopiero byłby powód do radości.
A przecież Temu, od którego zaczęła się ta historia, w ogóle nie o to chodziło. Chciałoby się powiedzieć, że to już jest temat na inną okazję, ale skądże, to właśnie jest idealna okazja na zastanowienie się choć przez chwilę co miał na myśli. Czy ktoś jeszcze zastanawia się nad takimi rzeczami? Czy to jeszcze dla kogoś coś znaczy?
Wesołych Świąt Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com.