Atak zabolał Rosję. Bez problemu pękają jej "bąble antydostępowe"
W ciągu kilkunastu sekund Rosjanie stracili 300 mln dolarów. Tyle kosztowały dwa samoloty Su-57, które zostały poważnie uszkodzone 600 km od linii frontu. Straty finansowe to nie wszystko. Okazało się, że system obrony powietrznej Rosji jest zdecydowanie przereklamowany.
16.06.2024 | aktual.: 16.06.2024 20:51
Horrendalnie wysoki koszt produkcji i potencjalne ryzyko wizerunkowe w przypadku zniszczenia - to głównie z tych powodów Rosjanie oszczędzali Su-57 na wojnie w Ukrainie. Użyli ich zaledwie kilka razy. Dalece posunięta ostrożność nie uchroniła jednak maszyn: zostały trafione w ataku bezzałogowców na lotnisku Achtubińsk w obwodzie astrachańskim.
Pierwsze doniesienia mówiły o jednym poważnie uszkodzonym Suchoju. Dopiero Andrij Jusow, rzecznik Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, ogłosił, że trafiony został nie jeden, a dwa rosyjskie Su-57.
"Jeśli chodzi o (miejsce) trafienia Su-57 na terytorium państwa-agresora, to znajduje się ono prawie 600 km od naszej granicy. Nie skomentowaliśmy oficjalnie, czyja to była operacja, ale analitycy mogą przyjąć własne założenia. Możemy powiedzieć, że jeden Su-57 jest poważnie uszkodzony. Drugi jest uszkodzony w mniejszym stopniu i prawdopodobnie zostanie naprawiony w krótszym czasie" - mówił Jusow.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy naprawa zostanie ukończona, a przede wszystkim, czy w ogóle do niej dojdzie - tego nie wiadomo. Zwłaszcza że produkcja Su-57 nadal znajduje się na poziomie manufaktury.
"Supersamolot" po rosyjsku
Suchoj Su-57, zwany do niedawna T-50 PAK-FA, jest myśliwcem 5. generacji, który miał stanowić prawdziwy skok jakościowy w Siłach Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Rosjanie z zadęciem powtarzali, że ich samolot jest przeciwwagą dla amerykańskich F-22 Raptor i F-35 Lightning II. Słowa słowami, a fakty są takie, że program budowy Su-57 od samego początku kulał, a maszyna nie do końca spełnia wymagania.
Samolot został oblatany 29 stycznia 2010 roku. Produkcję seryjną planowano rozpocząć trzy lata później. Jeszcze pod koniec 2014 roku dowództwo rosyjskiej armii zapowiadało, że do 2020 roku Siły Powietrzne otrzymają 55 sztuk. Deklaracje okazały się na wyrost. Produkcja zaczęła się dopiero pod koniec 2019 roku i do dziś powstało 10 prototypów do testów w locie i zaledwie 22 maszyny seryjne.
Mizerne efekty produkcji wynikają w dużej mierze z uzależnienia Rosji od zachodniej elektroniki. Jak powiedział anonimowo jeden z oficerów rosyjskich Sił Zbrojnych cała awionika zastosowana w Su-57 jest importowana głównie z Francji i Niemiec. Obecnie dzięki sankcjom Rosji trudno pozyskać komponenty z Europy, a cena jednego samolotu sięga już 150 milionów dolarów.
Początkowo pojawiły się problemy z silnikami Saturn-Liulka AŁ-41F1. W 2011 roku T-50-2, drugi prototyp Suchoja, musiał przerwać start, ponieważ doszło do awarii jednego z silników. Cztery lata później piąty prototyp, T-50-5, zapalił się podczas lądowania na lotnisku w Żukowskim, około 40 km Moskwy.
Wówczas przedstawiciele Suchoja poinformowali, że pożar miał charakter lokalny i został bardzo szybko ugaszony. Wkrótce pojawiły się fotografie pokazujące spalone osłony silników. Seryjne maszyny mają już zainstalowane nowe silniki Fazy II. Nadal jednak nie dają one zakładanej mocy.
Problem jest również z "niewidzialnością" przez radary. Su-57 daje takie samo echo jak myśliwsko-szturmowy F/A-18E/F Super Hornet bez ciężkich podwieszeń i wielokrotnie większe niż F-22 Raptor. W tych danych pokonuje pokonuje jedynie Su-27: daje od niego echo mniejsze ponad 30. Ale nie o to przecież chodziło, by bić stare maszyny rosyjskie, tylko nowe amerykańskie.
Su-57 zadebiutował w akcjach bojowych w 2018 roku. Było to nad Syrią w środowisku pozbawionym obrony przeciwlotniczej. Radził sobie całkiem nieźle, co w tamtych realiach nie było dużym wyzwaniem. Nad Ukrainę Su-57 nie wlatywały. Oceniono, że zagrożenie zestrzeleniem jest zbyt duże.
"Bąble antydostępowe" pękają
Zniszczenie samolotów na lotnisku to oczywiście nie wina maszyn, a całego systemu obrony powietrznej. Su-57 ustawione na lotnisku są jak kaczki na strzelnicy. Najpierw zostały wykryte przez rozpoznanie satelitarne, następnie zaplanowano uderzenie i wysłano bezzałogowiec. Ten nieniepokojony przeleciał nad frontem, a potem przedarł się przez rosyjską obronę przeciwlotniczą, w tym tę najkrótszego zasięgu, bezpośrednio broniącą lotniska.
Tym samym z hukiem pękły rosyjskie "bąble antydostępowe", o których kremlowscy propagandyści mówili, że są na tyle rozbudowane i nowoczesne, że żaden potencjalny przeciwnik nie będzie w stanie uderzyć w rosyjskie instalacje.
Tymczasem okazuje się, że rosyjski system przeciwlotniczy jest dziurawy bardziej niż szwajcarski ser. Ukraińcy od miesięcy niemal bezkarnie atakowali przemysł naftowo-energetyczny Rosji. Teraz ponownie pokazali, że mogą skutecznie atakować bazy, lotniska czy porty.
To duży problem dla Rosjan, którzy już musieli wycofać bombowce strategiczne poza zasięg ukraińskich bezzałogowców. Przebazowują część lotnictwa frontowego na tyłowe lotniska. Lotniska przyfrontowe pozostawiają jedynie jako bazy etapowe, na których samoloty otrzymują jedynie niezbędne wsparcie techniczne.
Zniszczenie Su-57 nie zmniejszy w widoczny sposób możliwości Rosji. I tak były używane w minimalnym zakresie. Jest to jednak potężny cios wizerunkowy, bolesny przede wszystkim dla ego Władimira Putina.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski