Ostra ocena działań IPN. "Temat zastępczy, który przykrywa słabość PiS"
Groteska, temat zastępczy i działania spóźnione o wiele lat - tak przeszukania IPN w domach generałów Czesława Kiszczaka i Wojciecha Jaruzelskiego ocenili goście programu Wirtualnej Polski #dziejesienazywo. Politycy i publicyści zastanawiali się też nad tym, czy sprawdzenie domów innych urzędników aparatu PRL może przynieść jakieś efekty.
- Nie spodziewam się, żeby dwa tygodnie po przeszukaniu willi Kiszczaka można było w jakiejkolwiek willi u kogokolwiek znaleźć coś ciekawego. Tego typu działania powinny być skoordynowane i odbywać się we wszystkich podejrzanych punktach naraz. Teraz się mówi, że 21 osób jest na liście IPN. To jest dość groteskowe - ocenił Piotr Apel (Kukiz'15). Jego zdaniem nikt nie będzie ryzykował, trzymając nielegalnie dokumenty w domu, kiedy w każdej chwili może spodziewać się wizyty śledczych.
Adam Szłapka (Nowoczesna)
stwierdził, że celowo debata publiczna kierowana jest na kontrowersyjne tematy, które "przykrywają" rzeczywiste problemy. - Czyli draft opinii Komisji Weneckiej czy bardzo słabe 100 dni rządu. Rozmawiamy o tematach zastępczych, a nie o słabych 100 dniach Antoniego Macierewicza czy słabych ustawach gospodarczych PiS - dodał,
Apel zauważył, że prawda historyczna jest ważna, bo "tak, jak w Orwellu: kto ma przeszłość, ten ma przyszłość". - Ale nagle się okazuje, że premier Kaczyński nie miał nic wspólnego z Lechem Wałęsą, nie był szefem jego kancelarii. A były minister. Andrzej B. jest tylko związany z PO, a nie współtworzył ROP, którego Kaczyński był posłem - odpowiadał Szłapka.
Z kolei Mariusz Staniszewski ("Wprost") przypomniał, że IPN przez kilkanaście lat nie reagował na to, że w domach generałów są jakieś archiwa. - Oni tego nie kryli. Kiszczak mówił o tym wiele razy. Jaruzelski pokazywał swoim gościom dokumenty. To była tajemnica poliszynela. Służby nie reagowały na jawne łamanie prawa przez przywódców PRL. Tak naprawdę trochę za późno, ale lepiej późno niż wcale - mówił gość Michała Kobosko.
Michał Krzymowski ("Newsweek") przyznał, że początkowo był sceptyczny w ocenach skuteczności przeszukań IPN. - Prokuratorzy weszli do Kiszczaka, potem kilkanaście dni trwały spekulacje o wejściu do innych domów. Stwierdziłem więc, że wchodzenie po kilkunastu dniach do kolejnego miejsca jest bez sensu, bo jeśli ktoś coś tam miał, to zdążył to przenieść, ukryć. Ale skoro znaleziono tam kilkanaście kartonów dokumentów, to jakiś sens to ma - dodał, zaznaczając, że z formalnego punktu widzenia jest to normalna czynność procesowa, bo trwa śledztwo.