Odliczanie już się zaczęło. Rosjanom zostało niewiele czasu
Rosjanie znaleźli się na skraju wyczerpania, muszą teraz podciągnąć rezerwy. W międzyczasie częstotliwość ich ataków w Donbasie radykalnie spadła. Rosjanie wyciągają więc w desperacji z magazynów sprzęt, który od lat można było zobaczyć głównie w muzeach. Cztery plagi dotykają armię Putina.
Jesienią 2022 roku wojna utknęła w okopach, żołnierze wryli się w ziemię, a główny ciężar walk przejęła artyleria. Rosjanie rozpoczęli ofensywę w stylu I wojny światowej. Putin zapowiadał wówczas zdobycie całego Donbasu do końca marca 2023 roku. Nic z tych zapowiedzi nie wyszło, a intensywne walki wyczerpały niemal wszelkie rezerwy, jakie posiadali na zapleczu frontu. W końcu musieli się zatrzymać.
- Miniony rok wojny rosyjsko-ukraińskiej jest już coraz śmielej porównywany z działaniami podczas II wojny światowej na wschodnim froncie. Intensywna wymiana ognia spustoszyła arsenały obydwu stron - mówi Wirtualnej Polsce Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MILMAG.
- Zwłaszcza, gdy po ustabilizowaniu frontu w okresie jesienno-zimowym coraz większą rolę zaczęła odgrywać artyleria dalekiego zasięgu. Działa dużego kalibru i wyrzutnie rakiet stały się podstawowym narzędziem służącym do osłabiania przeciwnika, paraliżowania zaplecza frontu oraz przygotowywania gruntu pod ataki i kontrataki mające przełamać linie obrony przeciwnika - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Elitarne jednostki bez litości. Rosjanie stracili tonę sprzętu
Dłuższa przerwa operacyjna i ograniczenie ilości ataków w końcu musiało nastąpić. Każda armia jej potrzebuje, aby podciągnąć posiłki, uzupełnić straty i pozwolić odpocząć przemęczonym żołnierzom. Jednak w przypadku Rosjan problem jest bardziej złożony i znacznie głębszy.
Problem pierwszy. Brak amunicji
W ostatnich sześciu miesiącach rosyjska artyleria dziennie średnio wystrzeliwała ok. 26 tys. pocisków kalibru 122 i 152 mm. Podczas najbardziej intensywnych walk wystrzeliwano nawet 50-60 tys. pocisków dziennie.
Jest to spory skok w porównaniu do pierwszego półrocza wojny, kiedy - wedle ukraińskich szacunków, zużywali ok. 12 tys. pocisków. Wydrenowało to całkowicie magazyny, a bieżąca produkcja nie jest w stanie zaspokoić potrzeb armii.
Dlatego Rosjanie musieli zacząć szukać amunicji na światowym rynku. Chętnych do sprzedaży nie ma jednak wielu. Chińczycy się nie kwapią do pomocy, a produkcja Iranu również nie jest wielka. Na początku marca Teheran wysłał do Rosji ok. 100 mln sztuk amunicji karabinowej, 300 tys. pocisków artyleryjskich, a także m.in. przeciwpancerne pociski kierowane, granaty moździerzowe, artyleryjskie pociski rakietowe różnych kalibrów.
- Rosjanie, aby osiągnąć zaplanowane cele musieli wykorzystać potężne ilości amunicji. Uzupełnienie, zwłaszcza tej precyzyjnej, jest procesem czasochłonnym i kosztownym. Dodatkowo sytuacja geopolityczna zamknęła Rosji wiele rynków zagranicznych. To wszystko powoduje, że aby utrzymać intensywność działań na wszystkich zaplanowanych kierunkach, Moskwa musi sięgać coraz głębiej do zapasów zmagazynowanych podczas zimnej wojny - zauważa Link-Lenczowski.
Ukraińskie oddziały już kilkukrotnie publikowały zdjęcia rosyjskich składów amunicji, która wyprodukowana została w latach 70. i 80. XX wieku. Armia zarekwirowała nawet amunicję przeznaczoną na eksport. Pokusili się na 5 tys. sztuk, które były przeznaczone dla Azerbejdżanu. I dotyczy to nie tylko amunicji artylerii lufowej, ale także rakietowej i pocisków manewrujących.
- Wiele wskazuje na to, że Rosja zużywa pociski na bieżąco, czyli wyprodukowane egzemplarze są od razu używane do ostrzałów, a to znaczy, że zapasy tego typu broni są na wyczerpaniu - ocenia dr Dariusz Marerniak, ekspert ds. wschodnich.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Problem drugi. Pancerne braki
Zimowa wojna na wyczerpanie, a zwłaszcza pancerna bitwa na stepach pod Wuhłedarem, znacznie uszczupliła stan posiadania pancernych batalionów. Podczas tygodniowej bitwy pancernej Rosjanie stracili ok. 130-150 pojazdów. Tylko pierwszego dnia walk było to 38 czołgów, 55 bojowych wozów piechoty, 13 haubic samobieżnych oraz cztery śmigłowce szturmowe. Te straty udokumentowane zostały fotograficznie.
- Skutkuje to tym, że usprawniane są czołgi, transportery opancerzone oraz systemy artyleryjskie, które swoje lata świetności miały ponad pół dekady temu, a w skrajnych przypadkach ich początki sięgają czasów II wojny światowej - zauważa Link-Lenczowski.
Ekspert odnosi się do sfotografowanych i nagranych na początku tygodnia eszelonów, które przewoziły czołgi T-54 i T-55. Pojazdy koncepcyjnie wywodzą się z II wojny światowej! Pierwszy prototyp T-55 pojawił się w styczniu 1945 roku - kiedy ruszyła ofensywa zimowa, która wyzwoliła największe polskie miasta spod niemieckiej okupacji. Pierwsze T-54 do służby weszły w 1948 roku.
Na wagonach kolejowych można było zauważyć głównie wersję rozwojową T-54 – T-55B, w wersji która weszła do służby w 1956 roku. W polskich muzeach militarnych można znaleźć 19 sztuk tego czołgu. Wyciągnięte z rosyjskich magazynów pojazdy trafią zapewne do oddziałów ługańskich i donieckich milicji, bo tam kończy najstarszy sprzęt. Pokazuje to jednak skalę problemu.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Problem trzeci. Brak żołnierzy
Rosjanom brakuje ludzi. Te braki jednak znacznie łatwiej uzupełnić. Już w sześciu regionach federacji rosyjskiej rozpoczęła się mobilizacja rezerwistów. Zapewne niedługo kolejne obwody i republiki wznowią wysyłanie kart mobilizacyjnych. Prawdopodobnie Kreml zdecyduje się na pozostawienie w służbie żołnierzy zasadniczej służby wojskowej powołanych wiosną ubiegłego roku oraz uzupełnieni ich starszymi rezerwistami, którzy właśnie są powoływani.
W każdym razie trafią oni w "donbaską maszynkę do mięsa", która kosztowała życie i zdrowie 1200 rosyjskich żołnierzy na każdy kilometr zdobytego terenu. Tylko półroczna operacja przeciwko Bachmutowi kosztowała ich 30 tys. zabitych, rannych i zaginionych. Kolejne 20 tys. to ofiary bitew o Wuhłedar, Izjum, Siewierodonieck czy Lisiczańsk.
Wyczerpanie rezerw ludzkich daje się zauważyć zwłaszcza po intensywnych walkach. Po przegranej pod Wuhłedarem stan 155. Brygady Piechoty Morskiej na szybko został uzupełniony żołnierzami 98. Dywizji Powietrznodesantowej, która walczy pod Kreminną. Mimo to ukompletowanie stanów osobowych jest bardzo niskie. W lutym ukraiński wywiad szacował, że walczące na froncie rosyjskie oddziały mają ok. 70 proc. ukompletowania na poziomie pokojowym i zaledwie 50 proc. w porównaniu do etatów wojennych.
Jest to jedna z przyczyn, dla których na froncie pojawiły się liczne oddziały Wagnerowców. Niedługo takiego komfortu dowództwo wojskowe może nie mieć, ponieważ Prigożyn zapowiedział, że rozważa przeniesienie swoich oddziałów do Afryki.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Problem czwarty. Brak wsparcia z powietrza
Rosyjskie lotnictwo frontowe poniosło znaczne straty w zderzeniu z silną i liczną obroną przeciwlotniczą najkrótszego zasięgu. W dodatku Rosjanom zaczyna brakować wyszkolonych pilotów. Od lat jedyna rosyjska szkoła lotnicza w Krasnodarze nie jest w stanie przygotować odpowiedniej ilości dobrze wyszkolonych pilotów.
- Rosyjskie wojska lotnicze nie wykazują się ani polotem, ani siłą, ani precyzją uderzeń - komentuje Maciej Lisowski, oficer rezerwy i ekspert ds. wojskowości. - Poważne straty, jakie zanotowały rosyjskie Siły Powietrzne od ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, mocno ograniczyły ich zdolności. Jednak to nie najnowocześniejsze samoloty rosyjskie są tymi które notują największe straty, a Su-25 - samolot pola walki przeznaczony do bezpośredniego wsparcia wojsk lądowych. I nawet pojawiają się pogłoski o wznowieniu produkcji tych samolotów - ocenia ekspert.
- Zostaje jeszcze kwestia użycia lotnictwa tam, gdzie mogłaby nastąpić szumnie zapowiadana ofensywa rosyjska. Gdziekolwiek by to nie nastąpiło, średni wiek przygotowywanych maszyn będzie wynosił ok. 30 lat, a wraz z takim wiekiem będzie szła paleta starej i mało efektywnej amunicji - zauważa Lisowski w rozmowie z Wirtualną Polską.
Rosjanie mają niewiele czasu, aby rozwiązać wszystkie problemy. Niedługo poprawi się pogoda, a Ukraińcy otrzymają nowoczesne czołgi z Zachodu i kolejne fale żołnierzy, którzy kończą kilkumiesięczne szkolenie bojowe. Jeśli nie zdążą, mogą znaleźć się w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również:
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski