Nowy amerykański ambasador może okazać się problematyczny także dla prawicy [OPINIA]

Donald Trump między kolejną groźbą wojny celnej a decyzją wprawiającą w nieme przerażenie pół Waszyngtonu ogłosił swojego kandydata na ambasadora w Polsce. Został nim Thomas Rose, prawicowy biznesmen i polityczny komentator - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Donald Trump ogłosił swojego kandydata na ambasadora w Polsce
Donald Trump ogłosił swojego kandydata na ambasadora w Polsce
Źródło zdjęć: © East News
Jakub Majmurek

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Thomas Rose, były wydawca dziennika "The Jeruselem Post", w pierwszej kadencji Donalda Trumpa był jednym z najbliższych doradców wiceprezydenta Mike'a Pence’a. Rose jednak inaczej niż Pence, który po wydarzeniach ze stycznia 2021 r. poróżnił się z Trumpem, zachował bliskie związki z obecnym prezydentem.

Na polską placówkę przyjeżdża więc ktoś od dawna silnie zaangażowany w ruch MAGA (Make America Great Again, "uczyńmy Amerykę znów wielką" - red.), podzielający jego ideologiczne założenia. Co to może oznaczać dla polskiej polityki?

PiS chyba czeka na władzę z nadania amerykańskiej ambasady

Nominacja wywołała wielki entuzjazm w PiS. Do Polski przyjeżdża "100-procentowy trumpista", co jest "nobilitacją dla naszego kraju" - przekonywał europoseł PiS Adam Bielan w wywiadzie dla Interii. Jego koledzy i koleżanki z partii szli jeszcze dalej. Była europosłanka i rzeczniczka prasowa PiS Beata Mazurek z zadowoleniem zadeklarowała na swoim koncie na portalu X, że "reżimowa koalicja Tuska będzie miała duży problem". Waldemar Buda, aktualnie reprezentujący Polskę w PE, napisał nawet na X w kontekście nowej, ambasadorskiej nominacji: "Donald, pakuj stół do ping-ponga!".

Innymi słowy, PiS wydaje się liczyć, że nowy amerykański ambasador przepędzi polski rząd wybrany przez 11,5 mln Polaków i da ponownie władzę Nowogrodzkiej. Niezależnie od tego, na ile są to pozbawione oparcia w rzeczywistości fantazje, a na ile realny polityczny plan, to zachowanie PiS jest skandaliczne. Politycy partii przypominają polskich magnatów z drugiej połowy XVIII wieku, orientujących się na różne rozgrywające polską polityką obce ambasady.

PiS nieustannie zarzucał Platformie, że jest "partią zewnętrzną", "niemiecką" a jednocześnie "rosyjską", ciągle nas przekonywał, że nie będzie prowadzić polityki zagranicznej na kolanach, tylko w dumny, wyprostowany sposób. Dziś, gdy do ambasady w Warszawie przyjechać ma ktoś ideologicznie bliski partii, politycy PiS przebierają nogami, by wziąć władzę z amerykańskiej nominacji. Nikt nie szanuje zagranicznych partnerów zachowujących się w ten sposób, tak bardzo pozbawionych szacunku do samych siebie.

Przyjaciel PiS?

Wielkie nadzieje PiS budzi kilka krytycznych wypowiedzi Rose'a na temat polskiego rządu. Przyszły ambasador w wywiadzie dla telewizji wPolsce 24 stwierdził między innymi, że "nadchodzi czas decyzji przed wyborami prezydenckimi w Polsce - czy Polska chce zbliżyć się do centrum władzy w Unii Europejskiej, co może mieć z kolei negatywne implikacje dla głównych sił w Unii Europejskiej - Niemiec i Francji, czy chce pozostać suwerennym, dumnym krajem, który spełnia swoje zobowiązania sojusznicze".

Niezależnie od tego, co Rose dokładnie miał na myśli, to wypowiedź łatwo da się przedstawić jako wyraz poparcia dla kandydatury Karola Nawrockiego w tegorocznych wyborach. Tym bardziej że Rose chwalił prezydenta Andrzeja Dudę i premiera Mateusza Morawieckiego za ich pracę na rzecz doskonałych relacji polsko-amerykańskich, a krytykował Donalda Tuska. Wypowiadał się też krytycznie np. w sprawie zmian w mediach publicznych, przejmując narrację PiS.

Partia z Nowogrodzkiej ma chyba dobre relacje z przyszłym ambasadorem, był on choćby obecny na niedawnym spotkaniu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów - partii, w której PiS zasiada w Parlamencie Europejskim - w Warszawie. Bielan twierdzi we wspomnianym wywiadzie, że PiS od grudnia wiedział o nominacji Rose'a.

Jednocześnie najbardziej krytycznie Rose wypowiedział się o Tusku w kontekście obrony premiera Benjamina Netanjahu przed ewentualnym aresztowaniem, jaki mogłoby go spotkać w Polsce w związku z decyzją Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Cała sprawa była nieporozumieniem, wywołanym przez upubliczniony list prezydenta Dudy: Tusk nie zamierzał aresztować Netanjahu, a ten nigdy nie planował przyjeżdżać do Polski. Duda celowo wrzucił tu jednak polski rząd na wizerunkową minę, być może po to, by popsuć jego relacje z administracją Trumpa, bardzo bliską prawicowemu rządowi Izraela. Tego typu działania na szkodę urzędującego rządu przez prezydenta trzeba ocenić jak najbardziej krytycznie.

Rose jest bardzo proizraelski i bliski konserwatywnej izraelskiej prawicy, nawet jak na standardy ruchu MAGA. I PiS nie powinien się łudzić: wszystko wskazuje, że relacje z izraelską prawicą będą dla nowego ambasadora ważniejsze niż z polską.

Powtórka z ustawy o IPN?

Radykalna proizraelskość może stać się problemem w relacjach Rose'a z polską prawicą. Jeśli podobnie jak w 2015 r. Andrzej Duda atakujący Bronisława Komorowskiego za jego stosunek do zbrodni w Jedwabnem Karol Nawrocki będzie próbował grać antysemicką kartą, to stosunki "kandydata obywatelskiego" szybko przybiorą bardzo chłodną temperaturę.

W czasie pierwszej kadencji Trumpa największy kryzys w polsko-amerykańskich relacjach wybuchł w pierwszej połowie 2018 r. za sprawą nowelizacji ustawy o IPN. PiS wpisał do niej kary więzienia za przypisywanie Polakom udziału w zbrodniach Trzeciej Rzeszy. Środowiska żydowskie na całym świecie uznały ustawę za próbę cenzurowania historycznej pamięci osób ocalonych z Zagłady, które często obawiały się denuncjacji albo przemocy ze strony swoich polskich sąsiadów. Nowelizacja wywołała wielki kryzys w relacjach z Izraelem, a Stany stanęły tu po stronie Tel Awiwu, nie Warszawy. Ostatecznie po pół roku PiS usunął z ustawy kontrowersyjne przepisy.

Z takim ambasadorem, jak Rose o podobny kryzys może być łatwiej niż z ambasadorką Georgette Mosbacher. Zwłaszcza gdyby PiS miał rządzić z Konfederacją - a przy obecnych sondażach trudno sobie wyobrazić powrót PiS do władzy w innej konfiguracji. Jest bardzo ironiczne, że politycy Konfederacji tygodniami wznoszący hołdy strzeliste do Donalda Trumpa i Elona Muska w swoich mediach społecznościowych, znaleźli się teraz w niezbyt wygodnej politycznej sytuacji. Grzegorz Braun z gaśnicą co prawda nie obciąża już dłużej ich konta, ale także uchodzący za mniej ekstremalnych politycy Konfederacji mają na koncie mocno kontrowersyjne zachowania i wypowiedzi, mogące być interpretowane jako antysemickie. Konrad Berkowicz zakładał kiedyś jarmułkę polityczce PiS, z którą brał udział w debacie, a piątka Sławomira Mentzena zawierała postulat: "nie chcemy Żydów".

Zwycięży pragmatyzm?

W tym samym wywiadzie dla wPolsce 24 Rose mówił, że administracja Trumpa nie będzie mieszać się w decyzje suwerennych państw. I naprawdę celem Trumpa nie jest to, by w Polsce rządziła ta czy inna partia, tylko to, by porozumieć się z polskim rządem w kluczowych dla Amerykanów kwestiach. Przede wszystkim takich, jak wydatki na obronność, zakup amerykańskiej broni i surowców energetycznych, polityka przyjazna wobec amerykańskich inwestycji w Polsce, zgodna z amerykańskimi interesami strategicznymi polityka wobec Chin. I praktycznie we wszystkich tych kwestiach rząd Tuska jest w stanie zaoferować Trumpowi nie gorszy deal niż potencjalny rząd PiS-Konfederacja.

A ostatecznie w relacjach Trumpa z polską i europejskimi partnerami decydował będzie twardy pragmatyzm. Prawica może się zawieść w swojej grze na nową amerykańską administrację - tym bardziej, że jeśli chce wrócić do władzy, powinna jednak przekonać do tego polskich wyborców, a nie sojuszników w Waszyngtonie. A polskim wyborcom oczekiwanie na władzę przywiezioną nawet z tak nam bliskiej stolicy, jak Waszyngton, może się nie spodobać.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (419)