Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Aktywista Otwartych Klatek nagrał, co dzieje się z kurami, zanim zniesione przez nie jaja trafią na sklepowe półki© Otwarte Klatki, WP

"Nie zabijaj, lepiej niech sama umrze"

Paweł Figurski

Okrutne metody chowu, bicie i niezapewnienie opieki weterynaryjnej kurom - zarzuca firmie rodziny Woźniaków, jednemu z największych producentów jaj w Unii Europejskiej, stowarzyszenie Otwarte Klatki. Organizacja w zawiadomieniu do prokuratury dołącza drastyczne nagranie. Właściciel fermy kategorycznie zaprzecza twierdzeniom aktywistów. Podobną sprawę sprzed roku prokuratura już umorzyła.

Ferma w Bobrzanach w woj. lubuskim. Na uboczu wsi pod lasem stoi kilkanaście budynków gospodarczych. Należą do firmy Ovotek z Grupy Woźniak. Na swojej stronie internetowej firma wspomina o pobliskim obszarze Natura 2000 i zaznacza, że ferma otoczona jest "zielonym krajobrazem, pełnym dziewiczych lasów, bezkresnych łąk i pól". To zapewne ważne dla kur, które w hodowli klatkowej znoszą dla Ovoteku jaja.

Ptaki do takich hodowli rodzą się w specjalistycznych wylęgarniach. Inkubacja trwa około 21 dni. Potem następuje selekcja - kogutki są gazowane lub mielone, a kury po 16-18 tygodniach trafiają na fermy. Przez około 1,5 roku zniosą 420-480 jaj. Gdy ich produktywność spadnie, trafią do rzeźni i zostaną przetworzone na produkty mięsne o niższej wartości. Cykl się zamyka.

Jak wygląda życie kur w fermie klatkowej, nagrał Nikita (imię zmienione), aktywista stowarzyszenia Otwarte Klatki, który znalazł zatrudnienie w Ovoteku.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Uwaga - zamieszczony poniżej materiał filmowy jest drastyczny.

Klatki jak bagaże

Nikita pracę zaczyna wiosną 2024 roku. Pracuje w kurnikach, w których utrzymuje się kury w systemie klatkowym i ściółkowym (wolierowym). - Główne zadania to zbieranie martwych kur, utrzymywanie czystości w kurnikach oraz na przylegających terenach -opowiada Nikita w rozmowie z Wirtualną Polską.

Udokumentował warunki, w jakich utrzymywane są ptaki, a także sposób obchodzenia się z nimi przez innych pracowników fermy. To jego nagrania są podstawą do złożenia zawiadomienia do prokuratury w Żaganiu przygotowanego przez prawników Otwartych Klatek.

"Na fermie kurom w złym stanie zdrowia nie zapewnia się fachowej pomocy lekarza weterynarii i nie dokonuje się ich uśmiercenia ze względów humanitarnych (...) - czytamy w nim.

Jak przekonują twórcy zawiadomienia, zwierzęta pozostawia się bez pomocy do naturalnej śmierci, co jest niehumanitarne i sprzeczne z przepisami. Nikita zwracał się do pracowników z pytaniem, co ma robić, gdy widzi zwierzę w złym stanie, ale w odpowiedzi miał słyszeć, że ma je zostawić, bo nic się z nimi nie robi. Uwagę na kury - jak tłumaczy - zwracało się dopiero, gdy zwiększała się ich śmiertelność.

Nikita zaobserwował również, że w Bobrzanach kury do klatek transportowych upychano siłą, przytrzaskiwano łapy, noszono za szyje i uderzano. A później klatki, niczym bagaże, były wrzucane na pakę.

Na nagraniach, które stowarzyszenie dołącza do zawiadomienia do prokuratury, uwieczniono też m.in. kanibalizm wśród kur, klinowanie się w konstrukcji klatek czy kulawizny i złamania.

Nikita podczas jednego z przeglądów znalazł słabą, ranną kurę. Gdy zapytał pracownicę z Ukrainy: "A co zrobić z kurą, bo widzę, że ona leży, ale jeszcze żyje, ale chyba ma nogi uszkodzone?".

Ta odpowiedziała: "Tak niech będzie, jak kiedyś zdechnie, to zabiorę, niech sobie leży na razie".

Nikita: "Nikogo te problemy zupełnie nie interesowały"

O to, jak powinni postępować pracownicy w takich przypadkach, pytamy Angelikę Kimbort, radczynię prawną współpracującą z Otwartymi Klatkami.

- Zwierzę może być skrajnie wyczerpane z uwagi na system, w jakim jest hodowane. Może znajdować się u kresu cyklu produkcyjności, być wycieńczone. Przykładem są kury nioski, traktowane jak maszyny do znoszenia jaj, zmuszane do produkcji na poziomie, który w warunkach naturalnych byłby dla nich niemożliwy do osiągnięcia. Takie warunki skutkują ich poważnym osłabieniem i pogorszeniem stanu zdrowia. Możemy też mieć do czynienia z chorobą. Unijne rozporządzenie dotyczące ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania mówi o tzw. uśmiercaniu z konieczności. Jedyną osobą kompetentną do określenia stanu zwierzęcia jest lekarz weterynarii. Tylko na żadnej fermie taka osoba nie przebywa 24 godziny na dobę. Powinna być odpowiednio przeszkolona osoba, która potrafiłaby w sposób natychmiastowy i bezbolesny uśmiercić takie zwierzę. W żadnym wypadku nie może być normą pozostawianie tych zwierząt samych sobie, by przez kolejne godziny konały - komentuje Kimbort.

Nikita nigdy wcześniej nie pracował na fermie. Twierdzi, że nie został też przeszkolony przed podjęciem pracy ze zwierzętami. Wszystkiego się uczył, obserwując innych pracowników, którzy - jak czytamy w zawiadomieniu do prokuratury - nierzadko obrażali go i krzyczeli na niego, gdy robił coś źle.

- Na całej fermie spotkałem tylko jedną osobę, która wykazywała jakąkolwiek empatię i współczucie wobec zwierząt. Była to kobieta, która na własną rękę opiekowała się chorymi kurami w wolierze. Kilka razy próbowałem porozmawiać na temat naruszeń z kolegami, ale nikogo te problemy zupełnie nie interesowały - przyznaje były pracownik fermy.

Mężczyzna dodaje, że nie przeszedł wymaganych badań do celów epidemiologiczno-sanitarnych przed podjęciem pracy, ale uzyskał dokument poświadczający ich przejście.

- O jakim przygotowaniu do pracy ze zwierzętami możemy mówić, gdy na fermach zatrudniane są zupełnie przypadkowe osoby, które nie mają odpowiedniej wiedzy, kompetencji i często nie mówią po polsku? - pyta Angelika Kimbort. - Jednak organizacja i nadzór nad pracownikami to odpowiedzialność właściciela. Jeśli pracownik nie ma narzędzi i wiedzy do uśmiercenia zwierzęcia w sposób humanitarny, jeśli nie ma do dyspozycji lekarza weterynarii ze środkiem farmakologicznym, który należałoby podać, to pracownik nie ma możliwości skrócenia cierpienia tego zwierzęcia.

Kimbort przyznaje, że nie jest zaskoczona scenami, które zostały nagrane w Bobrzanach. - To nie jest pierwszy raz, gdy aktywiści ujawniają takie sytuacje. Mam na myśli warunki życia zwierząt i przemocowe zachowania pracowników.

138 kurników i hal produkcyjnych

Ovotek wchodzi w skład Grupy Woźniak, polskiego holdingu założonego w 1986 roku. Grupa w raporcie za lata 2021-2023 podaje, że jej potencjał produkcyjny to 10 milionów jaj na dobę, ma 138 kurników i hal produkcyjnych w zachodniej i środkowej Polsce oraz zatrudnia prawie 1865 osób (z czego 141 obcokrajowców). Według informacji od rzecznika prasowego grupy, dane są aktualne.

Częścią jest także firma Ferma Drobiu Woźniak. To do niej należy ferma, do której aktywistom Otwartych Klatek udało się wejść w 2023 roku. Dzięki ich nagraniom powstał film "Zdychy" opublikowany przez portal Gazeta.pl we wrześniu ubiegłego roku. "Tak na martwe ptaki [zdychy - red.] mówią pracownicy fermy w Wiosce w województwie wielkopolskim. Codziennie zbierają ich setki. Niektóre kury gniją tygodniami, zanim ktoś je znajdzie" - pisała Gazeta.pl.

Materiał powstał dzięki pracy Oksany Osadczuk i Aleksandra Askirki, imigrantów współpracujących ze Stowarzyszeniem Otwarte Klatki.

Sprawa trafiła do prokuratury w Grodzisku Wielkopolskim, która w czerwcu 2024 roku umorzyła postępowania z powodu braku znamion czynu zabronionego.

- W zawiadomieniu poruszyliśmy zagadnienia orbitujące wokół dobrostanu zwierząt. Część obrazów, które ujawnili aktywiści, jest nierozerwalnie związanych z systemem chowu niosek w klatkach – upadki, wydziobywanie piór. To w tego typu chowie będzie występowało zawsze, dopóki nie zmniejszymy obsady i intensywności chowu. Prawo dopuszcza utrzymywanie zwierząt w danych warunkach, gdy minimalne normy, jak powierzchnia klatek, obsady, regularność karmienia, są spełnione. Wtedy trudno mówić o znęcaniu się na zwierzętami - opisuje Angelika Kimbort.

Prawniczka nie zgadza się jednak z decyzją prokuratury. - Na nagraniach, które znalazły się w zawiadomieniu, widoczne były oczywiste zaniechania, np. brak natychmiastowej pomocy lub skrócenia cierpienia. W tego typu sprawach problematyczne jest to, że biegli nie skupiają się na cierpieniu konkretnych, indywidualnych zwierząt, a patrzą na fermę jako całość. Jeśli kury na takiej fermie pobierają paszę w ilości, która mieści się w normie i znoszą oczekiwaną liczbę jaj, to przyjmuje się, że dobrostan jest zachowany. Takie podejście zupełnie pomija cierpienie poszczególnych zwierząt, które zostało udokumentowane w materiale dowodowym. Jeśli liczba zwierząt liczona jest w tysiącach, to cierpienie pojedynczego zwierzęcia jest nieistotne statystycznie i niedostrzegalne - wyjaśnia.

Pełnomocniczka Stowarzyszenia Otwarte Klatki złożyła zażalenie na decyzję prokuratury. Ma się nim zająć Sąd Rejonowy w Grodzisku Wielkopolskim, który jeszcze nie wyznaczył terminu do rozpoznania sprawy.

- Próbujemy pokazać, że mimo teoretycznego trzymania zwierząt zgodnie z przepisami, co zwykle hodowcy wykazują podczas kontroli, dostrzegamy cierpienie poszczególnych zwierząt. Do tego dochodzi intencjonalne znęcanie się nad zwierzętami - mówi Kimbort. - W Bobrzanach też mamy szereg nieprawidłowości z zakresu dobrostanu, ale również ujawniliśmy przemoc względem zwierząt - upychanie w klatach, bicie, rzucanie skrzynkami, w których przewożone były kury - mówi Kimbort.

"Twierdzenia nieprawdziwe"

Zapytaliśmy przedstawicieli firmy Grupy Woźniak o ewentualne nieprawidłowości ujawnione przez Otwarte Klatki na fermie w Bobrzanach. W odpowiedzi czytamy, że zarzuty dotyczące znęcania się nad ptakami są bezpodstawne i nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości.

- Wszystkie zwierzęta na naszej fermie są objęte stałą opieką weterynaryjną. Regularne kontrole prowadzone przez Powiatowego Lekarza Weterynarii nie wykazały dotychczas żadnych nieprawidłowości w zakresie dobrostanu zwierząt - stwierdza Paweł Luty, rzecznik prasowy grupy.

Firma zapewnia, że przykłada szczególną wagę do szkolenia pracowników. W Bobrzanach szkolenia z zakresu dobrostanu zwierząt miały miejsce w lipcu i sierpniu. Paweł Luty dodaje też, że wszyscy pracownicy oraz pracownicy firm zewnętrznych współpracujących z Ovotek posiadają zaświadczenia, oraz dokumenty świadczące o tym, że przeszli wymagane szkolenia oraz badania epidemiologiczno-sanitarne.

W końcu firma, pytana o nagrania prezentujące siłowe wrzucanie kur do skrzynek, odpowiada, że są to "twierdzenia nieprawdziwe".

- Każdy hodowca doskonale zdaje sobie sprawę, że aby zachować bezpieczeństwo kur oraz pracowników podczas załadunku i rozładunku, ptaki muszą być trzymane za nogi. Taki sposób chwytu uspokaja kury, zapobiega ich niepotrzebnemu stresowi i minimalizuje ryzyko zranienia siebie lub obsługi. Jest to standardowa i praktykowana na całym świecie metoda postępowania, zgodna z zasadami dobrostanu zwierząt oraz wymogami bezpieczeństwa pracy. Firma Ovotek dokłada wszelkich starań, by zapewnić nie tylko najwyższe standardy produkcji, ale również bezpieczeństwo i komfort pracy dla swoich pracowników - mówi Paweł Luty.

Rzecznik stwierdza, że Otwarte Klatki posługują się "zmanipulowanymi nagraniami i dezinformacją, by uderzać w dobre imię polskich producentów żywności".

Tego typu argumentację firma prezentowała również po materiale ujawnionym przez Gazetę.pl. Fermy Drobiu Woźniak wydały wówczas oświadczenie, w którym odrzucają zarzuty i piszą o "manipulacyjnym i pełen przekłamań film, przy którego powstaniu ucierpiały zwierzęta". Firma zaapelowała, by nie szukać sensacji i zaprzestać działań, które szkodzą zwierzętom. "Działania 'Otwartych Klatek' to czyste wymuszenie i terroryzm gospodarczy. Stowarzyszenie nie jest już dla nas partnerem do merytorycznej rozmowy".

Samookaleczenia, autoagresja, depresja. Potem śmierć

- Największym problemem związanym z chowem klatkowym jest niepojęty dla człowieka ogrom nieustannego, fizycznego bólu oraz mentalnego cierpienia, które generowane są przez dwa czynniki albo dwie cechy klatki czy kojca: po pierwsze, to ciągłe, fizyczne unieruchomienie ciała w metalowej konstrukcji, a po drugie, to całkowita blokada instynktownych potrzeb o charakterze poznawczym, emocjonalnym i społecznym - mówi Marcin Urbaniak, profesor Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, bioetyk, specjalista z zakresu dobrostanu zwierząt.

- Proszę sobie wyobrazić permanentny nacisk metalowych prętów, które wrzynają się w gołe ciało i kończyny, a my nie możemy wykonać żadnego większego ruchu, nie mówiąc o jakimś przemieszczeniu się. Takie unieruchomienie z zablokowaniem podstawowych odruchów, działań czy interakcji w naszych ludzkich realiach jest jednoznacznie traktowane jako celowe torturowanie - ocenia bioetyk.

Profesor wylicza, że poza wspomnianym bólem, trzymanie w hodowlanej klatce szybko wywołuje bardzo ciężkie zaburzenia psychofizyczne - od samookaleczania się i autoagresji, przez stereotypowe natręctwa, po depresję, skrajną apatię i ostatecznie śmierć zwierzęcia. Jedyną istotną zmianą tej sytuacji jest brutalny transport w skandalicznie złych warunkach do rzeźni, gdzie cała podróż to kilkadziesiąt godzin kolejnego bólu, tłoku, głodu, hałasu, gorąca lub mrozu, w atmosferze panicznego strachu, który udziela się wszystkim zwierzętom.

- Czy w takiej formule można mówić o zapewnieniu właściwych warunków zwierzętom? W żadnym razie nie ma tutaj możliwości zapewnienia choćby minimum dobrostanu, gdyż byłby on zaprzeczeniem całej formuły intensywnego chowu klatkowego - mówi profesor.

Dodaje: - Istnieje alternatywa - albo przemysłowa hodowla klatkowa, albo warunki realnego dobrostanu. Jedna opcja wyklucza z definicji drugą. Czy większe klatki to jakieś rozwiązanie? Absolutnie nie. Przestrzenny rozmiar nadal nie likwiduje dwóch wspomnianych przeze dla cech klatki: całkowitego braku otwartej przestrzeni i swobodnego przemieszania się po ziemi, trawie czy łące oraz całkowitego wyłączenia naturalnych potrzeb poznawczo-społecznych, komunikacyjnych. Dlatego chów klatkowy powinien zostać zupełnie wyeliminowany z każdej formy hodowli - zarówno zwierząt w branży spożywczej, jak i zwierząt futerkowych.

- Dlaczego jest przyzwolenie na niewłaściwie traktowanie zwierząt? Podejrzewam, że to kombinacja złożonych zjawisk: po stronie politycznych decydentów jest obojętność i wykalkulowany oportunizm; na poziomie hodowców punktem odniesienia jest wyłącznie zysk finansowy, bez względu na kontekst moralny; zaś po stronie konsumentów mamy bezmyślne nawyki i przyzwyczajenia, wymieszane ze szkodliwymi stereotypami względem zwierząt - mówi profesor. - W konsekwencji trwa ciągła, masowa eksploatacja, gdzie czujące zwierzęta są uprzedmiotowione i zamęczone, ale nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności, a w dodatku wszystkie strony absurdalnie usprawiedliwiają się, przytaczając różne nonsensowne argumenty.

Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (106)