PolskaNazwał rząd "dyktaturą ciemniaków"

Nazwał rząd "dyktaturą ciemniaków"

Jednym z zapamiętanych przez historię wydarzeń, które miały miejsce 29 lutego było zebraniu Związku Literatów Polskich z 1968 roku. To wtedy padły słynne słowa określające władze PRL-u "dyktaturą ciemniaków”. Ich autor – Stefan Kisielewski – niespełna dwa tygodnie później został dotkliwie pobity przez tzw. "nieznanych sprawców”.

29.02.2012 | aktual.: 06.03.2012 16:53

Zebranie Związku Literatów Polskich było niezwykle burzliwe i trwało do drugiej w nocy. Zwołano je w związku z decyzją władz o zdjęciu z afisza Teatru Narodowego słynnej adaptacji "Dziadów" Mickiewicza w reż. Kazimierza Dejmka. Po ostatnim przedstawieniu (30 stycznia 1968 r.) manifestowali studenci wykrzykując hasła m.in.: "wolność bez cenzury". Milicja użyła pałek i zatrzymała 35 osób.

Nowoczesnej inscenizacji "Dziadów" Dejmka PRL-owscy decydenci zarzucali szerzenie antyradzieckich i kontrrewolucyjnych haseł. Leszek Kołakowski, biorący udział w zebraniu ZLP, ironizował: "Doszliśmy do zawstydzającej sytuacji, kiedy cała dramaturgia światowa, od Ajschylosa poprzez Szekspira do Becketta i Ionesco, stała się jednym zbiorem aluzji do Polski Ludowej". Głos zabrał też Stefan Kisielewski: "Proszę Państwa, byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj mówili tylko o sprawie "Dziadów” nie rzucając jej na tło szersze. Ja bym tak drastycznie mógł powiedzieć, że jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle w 23 roku się obraził – to jest coś dziwnego”. Swoje przemówienie skończył słowami, które dzięki swej celności błyskawicznie zdobyły popularność: "Opowiadam się za rezolucją kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo na tle tej skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym, jaką obserwujemy od dłuższego czasu”.

Sam Władysław Gomułka odnalazł się w słowach Kisiela i kilka dni potem atakował go w swoim przemówieniu: "Dla każdego, kto zna nazwiska, działalność, postawę polityczną ludzi, których Kisielewski wymienił w swoim przemówieniu, jest rzeczą jasną, że jego ideałem jest restauracja Polski burżuazyjnej antyradzieckiej...”. Edward Gierek na jednym z wieców partyjnych w Katowicach mówił nawet, iż osoby takie jak Kisielewski służą obcym interesom.

11 marca 1968 roku wieczorem w zaułku warszawskiej Starówki (ulica Kanonia za katedrą św. Jana)
tzw. "nieznani sprawcy” napadli i pobili Stefana Kisielewskiego. Bili pięściami i pałkami, kopali po całym ciele, oszczędzając głowę – jak opowiadał sam Kisiel: "Wygłosili do mnie przemówienie ideologiczne, a potem powiedzieli: A teraz, skurwysynu, za to dostaniesz". Opis tego incydentu zawarł też Kisielewski w jednej ze swych powieści politycznych pt. "Śledztwo”: "Pierwszy cios padł na głowę, zadany jest czymś ciężkim, chyba pałką milicyjną. Potem sypią się następne, teraz już w zupełnej ciszy. Ktoś wprawnie podcina mu nogi, leżąc już czuje ostre ciosy pod żebrami – kopią go z rozmachu, ale teraz nie w głowę – wprawnie, fachowo, nie chcą zabić”.

Jerzy Waldorff, bliski przyjaciel Kisiela, gdy dowiedział się o pobiciu natychmiast zjawił się u niego, oświadczając: "Żeby w tym kraju takiego człowieka jak ty ordynarnie pobić na ulicy, to jest zdziczenie! To mnie tak przeraża, że wolałbym, żeby to mnie pobito!”. Kisiel ten przypływ ofiarnej solidarności miał skwitować szyderczo: "Jerzy, jak chcesz, to mogę ci to załatwić!”.

Poza pobiciem, władze ukarały Stefana Kisielewskiego za słowa o "dyktaturze ciemniaków” zakazem druku na 3 lata – jego ostatni felieton w "Tygodniku Powszechnym” ukazał się na początku marca 1968 roku.

Kisiel, nie mogąc oficjalnie publikować swoich polemicznych felietonów, zaczął prowadzić "Dziennik”, którego publikacja w 1995 roku (5 lat po jego śmierci) była ogromną sensacją wydawniczą i towarzyską. W "Dziennikach” wydarzenia te Kisiel podsumował: "Ubeki chodzą za mną natrętnie, jednocześnie ktoś mi mówił, że towarzysz Wiesław gdzieś tam bardzo krzyczał i żądał ukarania nas (mnie i Jasienicy, Grzędziński już chyba ostatecznie jest uznany za wariata). No cóż, Wiesio wygrał rozgrywkę partyjną, teraz weźmie się za nas (...) A do mnie cała pretensja, to owe słowo 'ciemniaki', co mi się wypsnęło prawie przypadkiem. Zaiste, że 'słówko wróblem wyleci, a powróci wołem'. I to jakim (...)”.

Mariusz Urbanek – biograf Stefan Kisielewskiego – stwierdził, iż gdyby nawet Kisiel w swoim życiu nie zasłynął żadnym felietonem, książką czy publikacją, to i tak zapisałby się w polskiej historii najnowszej jako autor właśnie tych dwóch słów – "dyktatura ciemniaków”.

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (202)