PolskaNajwiększe kontrowersje katastrofy smoleńskiej

Największe kontrowersje katastrofy smoleńskiej

Minęły już trzy lata od katastrofy smoleńskiej. Ta narodowa tragedia cały czas budzi bardzo żywe emocje w Polakach. Była to druga pod względem liczby ofiar katastrofa w historii lotnictwa polskiego i największa pod względem liczby ofiar katastrofa w dziejach Sił Powietrznych RP. Katastrofy nie przeżyła żadna z osób obecnych na pokładzie.

Największe kontrowersje katastrofy smoleńskiej
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak

10.04.2013 | aktual.: 10.04.2013 09:09

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika


Lot cywilny, czy wojskowy?

Wokół tego, jaki był to lot, rozpętała się prawdziwa burza. To bardzo istotna kwestia, która informuje, na kim spoczywa ciężar odpowiedzialności za bezpieczeństwo lądowania samolotu. Jerzy Miller na początku określał lot tupolewa jako wojskowy. Potem jednak zmienił zdanie. To oznacza, że dowódcy lotu podejmują samodzielne decyzje dotyczące startu i lądowania i ponoszą za nie pełną odpowiedzialność.

Nie zgadza się z tym Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK, który mówił: – Ostatnia część lotu powinna być zakwalifikowana jako operacja wojskowa i takie też procedury powinny obowiązywać tego dnia w Smoleńsku.

W raporcie z prac komisji Millera stwierdzono, że na podstawie przepisów międzynarodowych prawa lotniczego nie można jednoznacznie określić statusu lotu Tu-154 ze względu na niejednolitą praktykę różnych krajów.

Organizacja wizyt w Katyniu

Na kwietniowe uroczystości 70. rocznicy mordu katyńskiego poleciały osobne delegacje. Premier poleciał 7 kwietnia, prezydent trzy dni później. Dlaczego wspólny wyjazd nie doszedł do skutku? Zarzutów jest cały ogrom. Zarzuca się kancelarii premiera brak dobrej woli w „dogadaniu się” ws. wspólnej wizyty. Różnica między obu wyjazdami polega między innymi na tym, że wizytę Tuska w Smoleńsku i Katyniu organizował, jak każdą wizytę międzynarodową MSZ we współpracy z kancelarią premiera. Wyjazd Lecha Kaczyńskiego natomiast Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wraz z Kancelarią Prezydenta.

W przypadku obu wizyt strona rosyjska zobowiązała się zapewnić na nieczynnym lotnisku w Smoleńsku obsługę i elementarne warunki bezpieczeństwa przy lądowaniu w dogodnych warunkach. Takie warunki były 7 kwietnia. Zabrakło ich 10 kwietnia.

Potem Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport dotyczący organizacji lotów VIP-ów w latach 2005-2010. NIK ustaliła między innymi, że procedury dotyczące lotów najważniejszych osób w państwie, były łamane od wielu lat.

Sąd Rejonowy Warszawa-Środmieście zdecydował w marcu tego roku, że śledztwo ws. nieprawidłowości w przygotowaniu przez osoby cywilne wizyt w Katyniu 7 i 10 kwietnia 2010 r. zostanie wznowione. Sąd uwzględnił zażalenie na umorzenie śledztwa, które złożyli bliscy prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga umorzyła to śledztwo 30 czerwca zeszłego roku. Jednak w ocenie sądu "dopiero po dopuszczeniu do śledztwa pokrzywdzonych w sprawie, po ewentualnej inicjatywie dowodowej z ich strony, możliwa będzie ponowna ocena sprawy i podjęcie prawidłowej, merytorycznej decyzji przez prokuraturę".

Lotnisko w Smoleńsku

Lotnisko wojskowe Smoleńsk-Północ (Siewiernyj) to mała baza lotnicza oddalona o 4 km od miasta. Nie ma systemu ILS, który naprowadza samoloty.

Lotnisko "Siewiernyj" już od dłuższego czasu nie funkcjonowało. Przyjęcia polskich samolotów odmówiono na tym lotnisku już 23 i 24 marca, kiedy miały przybyć rosyjska i polska grupa przygotowawcza z przedstawicielami rządu i kancelarii prezydenta.

Potem zztery dni przed planowaną wizytą Lecha Kaczyńskiego Rosjanie ponownie nie wpuścili na lotnisko "Siewiernyj" Polaków, którzy chcieli sprawdzić jego stan.

Obraz
© Rosyjski oficer przy lampach naprowadzających na lotnisku w Smoleńsku (fot. PAP / Wojciech Pacewicz)

Prokuratura wojskowa oficjalnie potwierdza, że Rosjanie tuż przed wizytą głowy polskiego państwa musieli "odtworzyć infrastrukturę" lotniska.

Według zeznań polskiego dyplomaty Rosjanie nie chcieli powiedzieć, jakiego sprzętu brakuje na lotnisku i w jaki sposób chcą "odtworzyć infrastrukturę".

Z relacji członka załogi jaka-40, który wylądował na lotnisku Siewiernyj godzinę przed prezydenckim Tu-154, wynika, że jedna z radiolatarni była umieszczona dalej, niż oznaczono to w dokumentacji, którą dysponowały załogi obu polskich samolotów.

Radiolatarnie są jedynym systemem naprowadzającym na lotnisku, na którym 10 kwietnia doszło do katastrofy. Oprócz sygnałów świetlnych emitują też sygnały drogą radiową, które odbierają urządzenia samolotów.

Wiadomo już, że stan lotniska był fatalny, urządzenia były przestarzałe, niewystarczające oświetlenie, a wysokie drzewa na podejściu do lądowania nie mieściły się w standardach lotniczych. Ponadto Rosjanie przeprowadzili zaraz po katastrofie masowa wycinkę drzew.

Telewizyjne „Wiadomości” dotarły do zeznań, jakie oficerowie Biura Ochrony Rządu, odpowiedzialni za zabezpieczenie wizyty prezydenta, złożyli w prokuraturze.

Wynika z nich, że na lotnisku w Smoleńsku nie było w ogóle oficerów polskiej ochrony. Przebywali w położonym kilkanaście kilometrów dalej lesie katyńskim. O katastrofie samolotu mieli się zaś dowiedzieć od rosyjskich dziennikarzy.

Zachowanie pilotów tupolewa

To jest chyba największa zagadka katastrofy smoleńskiej. Pytań jest nadal zbyt dużo. Dlaczego podchodził do lądowania, mimo że panowała gęsta mgła i pogoda się wciąż pogarszała? Dlaczego nie reagowali na sygnały ostrzegawcze? Dlaczego więc pilot zszedł poniżej 100 metrów, choć nie widział pasa?

- Załoga Tu-154 znała to lotnisko. Wiele razy lądowali przy okazji różnych uroczystości na wojskowym lotnisku w Smoleńsku - mówił w TVN24 płk. Miłosz z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.

Pojawiły się także informacje, że generał Andrzej Błasik był pod wpływem alkoholu. Wykryto ponoć w jego krwi 0,6 promila. - Uwagi o pijanym generale były główną strategią konferencji MAK - przyznał teraz Igor Mintusow, rosyjski ekspert od PR-u, doradca prezydenta Władimira Putina, w rozmowie z gazeta-olawa.pl. Mintusow był "mózgiem" konferencji w styczniu 2011 r. To właśnie wtedy komisja MAK opublikowała raport nt. katastrofy smoleńskiej, w którym znalazła się informacja o wykryciu 0,6 promila alkoholu we krwi generała Błasika. Dowódca Sił Powietrznych RP miał także - według MAK - zmusić pilotów do lądowania na lotnisku Siewiernyj.

Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych mówił, że gdyby załoga zastosowała się do dwóch procedur: nie zejść do poziomu poniżej stu metrów - a właściwie do stu dwudziestu metrów - oraz błyskawicznie zareagować na informacje "terrain ahead" i "pull up" - mówił - to dziś nie rozmawialibyśmy o katastrofie. Pilot dopiero po siedmiu sekundach zareagował na komunikat systemu TAWS: "pull up".

Błędem załogi polskiego samolotu było obserwowanie przy podejściu do lądowania radiowysokościomierzy, a nie wysokościomierzy barometrycznych. Jak ocenił członek komisji, cywilny pilot Wiesław Jedynak , załoga powinna przerwać zniżanie i odejść na drugi krąg w miejscu, gdy - według wysokościomierza barometrycznego - samolot przecina wysokość 100 metrów. Komenda odejścia padła na wysokości 39 m – to za późno "Gdyby obserwowała wysokościomierze barometryczne, tak właśnie by zrobiła" - powiedział Jedynak, dodając, że był to "kardynalny błąd".

Co więcej, mimo iż załoga liczyła cztery osoby, to jej dowódca (kpt. Arkadiusz Protasiuk) przejął na siebie większość ról. To on prowadził m.in. rozmowę z wieżą w Smoleńsku, kontrolował działanie urządzeń, nadzorował prace pozostałych członków załogi i wykonywał polecenie kontrolerów. - Był nadmiernie obciążony - zaznaczył Jedynak. Zarazem oświadczył on, że komisja nie stwierdziła, by w ciągu całego lotu ktokolwiek naciskał na załogę, by zmusić ją do lądowania w Smoleńsku".

Załoga Tu-154M nie przygotowała systemu TAWS do lądowania na lotnisku spoza bazy danych TAWS, a takim było lotnisko w Smoleńsku, to błąd w szkoleniu - stwierdziła komisja.

Nie było też dobrego kontaktu między wieżą a załogą. Eksperci są zgodni, że zachowanie kontrolerów lotu było niewystarczające. Sporne jest natomiast, jaką odpowiedzialność ponoszą za katastrofę i czy w ogóle można mówić o ich odpowiedzialności za tę tragedię.

Nie ustają także spekulacje o ewentualnych naciskach na załogę, ze strony wojskowych zwierzchników lub prezydenta Kaczyńskiego. W obronie dobrego imienia pilotów stanęli przedstawiciele rodzin ofiar.

Czarne skrzynki

Czarne skrzynki samolotu wciąż znajdują się w Rosji, mimo że są polską własnością. Rosjanie nie wypożyczyli czarnych skrzynek, aby można je było zbadać. Polscy biegli mogli tylko wykonać kopie. Ale nie wszystkie się odnalazły.

Obraz
© Rejestratory tupolewa (fot. AFP / Natalia Kolesnikova)

To jedna z największych zagadek po katastrofie w Smoleńsku - gdzie jest jedna z czarnych skrzynek prezydenckiego TU 154M. Zniknęła bez śladu, w raporcie rosyjskiego MAK, czytamy tylko, że „rejestrator K3–63 nie został odnaleziony”. Był to rejestrator eksploatacyjny, na którym zapisywane były dane dotyczące przeciążenia, wysokości, prędkości.

Nie jestem specjalistą od awiacji, ale widziałem porównanie stenogramu przygotowanego na potrzeby MAK i na potrzeby prokuratury przez Instytut Sehna. Różnica w odczytach, a zwłaszcza w kluczowym momencie - po komendzie "odchodzimy" - dochodzi do sześciu sekund! - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Cezary Gmyz, dziennikarz "Do Rzeczy", autor słynnego artykułu o trotylu na wraku tupolewa. W opinii Gmyza zachodzi duże prawdopodobieństwo, że zapis czarnych skrzynek mógł być zmanipulowany. Jako największym zaniedbaniem ze strony Donalda Tuska - jego zdaniem - było to, że nie stanął na czele komisji badającej katastrofę, ponieważ na czele rosyjskiej komisji stanął Władimir Putin.

Obraz
© Wrak Tu-154 na płycie lotniska w Smoleńsku (fot. AFP / INTER-STATE AIR COMMITTEE)

Wrak samolotu

Szczątki Tu-154M - podobnie jak jego czarne skrzynki - są dowodami również w śledztwie, jakie w sprawie katastrofy smoleńskiej prowadzi Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej. Takiego argumentu używają Rosjanie i wciąż toczy się dyskusja, kiedy Polacy wrak odzyskają. Nie dość, że wrak do Polski nie wraca, to został pocięty na mniejsze kawałki pod pretekstem łatwiejszego transportowania go.

Rosjanie grają śledztwem smoleńskim - taką opinię wygłosił przebywający w Moskwie poseł PiS Witold Waszczykowski. Według niego, Rosja nie zwróci nam wraku Tu-154M, aż do czasu zakończenia w Polsce postępowania w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Rozmowy na ten temat prowadzili w Moskwie przedstawiciele komisji spraw zagranicznych sejmu i senatu. Między innymi apelowali do rosyjskich deputowanych, aby wsparli starania Polski o zwrot wraku Tupolewa. - W tej kwestii mówimy jednym głosem, niezależnie od różnic politycznych - powiedział szef sejmowej komisji spraw zagranicznych, poseł PO Grzegorz Schetyna.

Prokurator generalny RP ujawnił w marcu tego roku, że zaproponował stronie rosyjskiej odwrócenie obecnej sytuacji. - Po analizie przepisów prawnych - zarówno norm wewnątrzrosyjskich, jak i umów międzynarodowych - doszliśmy do wniosku, że istnieje możliwość przekazania rejestratorów oraz wraku do Polski, a także jednoczesnego udostępniania stronie rosyjskiej tych przedmiotów na każde życzenie na zasadach i prawach, jakie obecnie są udziałem polskich prokuratorów w Rosji - wyjaśnił.

Seremet podał, iż strona polska zapewniła, że w razie potrzeby - gdyby rosyjski sąd sobie tego zażyczył lub gdyby zaszła konieczność przeprowadzenia ponownych ekspertyz - będzie gotowa zwrócić te przedmioty ponownie do Rosji.

Uzyskaliśmy zapewnienie, że jest to interesująca propozycja, nad którą Komitet Śledczy się pochyli i którą rozważy – powiedział.

Śledztwo rosyjskie zostało przedłużone do 10 lipca. Stwierdzono, że większość czynności w nim została wykonana. Przewodniczący Bastrykin zapewnił, że strona rosyjska dołoży wszelkich starań, aby termin ten nie został przekroczony - dodał.

Trotyl na wraku

To kolejna niewyjaśniona do końca zagadka. Mimo długich badań ostatecznej opinii nie ma. Według "Gazety Polskiej" w pierwszych przebadanych próbkach znaleziono ślady trotylu. Informację tę zdementowała Naczelna Prokuratura Wojskowa. "Biegli prowadzący badania laboratoryjne próbek (...) na obecnym etapie nie stwierdzili śladów materiałów wybuchowych" - napisała w komunikacie.

Polscy specjaliści z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, którzy badali wrak samolotu, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - informowała "Rzeczpospolita". Teraz dostali od MON-u zakaz informowania swoich przełożonych o wynikach wykonanych ekspertyz - dowiedziało się nieoficjalnie RMF FM.

Polscy prokuratorzy i biegli mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu bez dokładnego przebadania tupolewa. Twierdzili też, że polscy eksperci, którzy prowadzili wcześniejsze badanie, mieli do dyspozycji zbyt małą liczbę próbek, by wykluczyć obecność materiałów wybuchowych.

Dlatego przez miesiąc badali wrak w Smoleńsku. Ich badania wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę.

- Nie jest prawdą, że w wyniku przeprowadzonych czynności w próbkach z samolotu znajdują się ślady trotylu i nitrogliceryny - ani na zewnątrz, ani w środku samolotu - oświadczył w imieniu Naczelnej Prokuratury Wojskowej, pułkownik Ireneusz Szeląg, szef wojskowej prokuratury w Warszawie. - Dopiero ekspertyzy laboratoryjne dadzą ostateczną odpowiedź ws. materiałów wybuchowych - podkreślił szef prokuratury. Do dziś pozostaje aktualna konkluzja, że nie było zamachu - zapewnia prokuratura.

Zamach w Smoleńsku

Teoria o zamachu jest wciąż żywa i ma coraz więcej zwolenników. Profesor Uniwersytetu w Toronto Paweł Artymowicz twierdził w TVN24, że teorię o zamachu w Smoleńsku obala zapis odgłosów z kokpitu. Na ścieżce dźwiękowej nie słychać komend pilotów, a jedynie uderzenia samolotu o drzewa. Ten sam zapis inaczej odczytuje sejmowa komisja ds. katastrofy smoleńskiej, której przewodniczy Antoni Macierewicz. Według jej członków, w ostatnich sekundach lotu nie słychać rozmów, bo chwilę wcześniej doszło do wybuchów.

Podczas konferencji naukowej na UKSW w Warszawie pod koniec 2012 roku naukowcy przekonywali, że eksplozja jest jedynym logicznym wytłumaczeniem katastrofy smoleńskiej

Nie doszło do uderzenia maszyny w brzozę; otwarcie ścian kadłuba na zewnątrz świadczy o wybuchu w jego wnętrzu - dowodzili.

W konferencji udział wzięły rodziny ofiar katastrofy m.in. Małgorzata Wassermann, córka posła PiS Zbigniewa Wassermanna i Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku oraz politycy PiS, w tym prezes partii Jarosław Kaczyński i szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę Antoni Macierewicz.

Prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej w swoim referacie opisywał zniszczenie fragmentu samolotu. Zaznaczył, że element najprawdopodobniej został wyrwany z przedniej części samolotu w wyniku eksplozji. Zwracał uwagę m.in. na wyrwane nity i poszarpany nieregularny kształt. - Można podejrzewać, że miała miejsce punktowa eksplozja - stwierdził.

Z kolei ekspert z zakresu inżynierii dr Grzegorz Szuladziński ocenił, że wybuch w kadłubie jest jedynym logicznym wytłumaczeniem katastrofy. Argumentował, że świadczy o tym m.in. liczba odłamków, ich rozmieszczenie, a także "rozszczepienie kadłuba".

Miller natomiast zapewnił, że wszystkie okoliczności, które mogły świadczyć o wybuchu, zostały przebadane. - Wybuch musi zostawić ślady. (...) Nic nie wskazywało i nie wskazuje do dzisiaj, aby doszło do jakiegokolwiek wybuchu. Również trajektoria lotu wskazuje, że nie było żadnego zdarzenia, które by zakłóciło w sposób tak drastyczny przebieg lotu - powiedział Miller.

Śledztwo

- Polskie śledztwo w sprawie wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku to fikcja - uważa Jarosław Kaczyński. W programie "Minęła Dwudziesta" w TVP Info prezes PiS powiedział, że dochodzeniu brakuje wszelkich standardów, jakie powinny być spełnione przy badaniu katastrof lotniczych. Kaczyński mówił także o asymetrii w działaniach Polski i Rosji.

Jarosław Kaczyński zwrócił uwagę, że Polska za szybko poddała się w walce o sprowadzenie wraku tupolewa do kraju. Jego zdaniem, to wina rządu, który pozwolił Rosji na dowolność działań. - Wrak dawno powinien być w Polsce, tak samo jak czarne skrzynki - powiedział prezes PiS. Według niego, mimo upływu trzech lat od katastrofy, sprowadzenie Tu-154 wciąż ma sens, ponieważ możliwe jest odtworzenie jego wyglądu. Były premier dodał, że Polska ma możliwość obrania innych ścieżek, aby odzyskać wrak samolotu. Zarzucił Donaldowi Tuskowi, że ten podejmuje innych działań, bo "nie chce narażać się Rosjanom".

Jarosław Kaczyński w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej dostrzega asymetrię w działaniach Polski i Rosji. Jego zdaniem, Rosjanie zawsze dostają to, czego oczekują. Polska natomiast zbyt często prezentuje postawę uległą. - To wygląda na spektakl w interesie władzy - powiedział Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS odniósł się do wtorkowej publikacji uważanego za prokremlowski dziennika "Komsomolskaja Prawda", który zarzucił Polsce opóźnianie śledztwa w sprawie katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem i wykorzystywanie tego do atakowania Rosji. - Ja bym to widział w pewnym szerszym pakiecie spraw, ale tutaj jest ta kwestia, którą już poruszyłem - bo kto zaczyna gry z Rosjanami tego typu, jak ta gra przeciwko prezydentowi, to później za to płaci. Bo to jest poza wszystkim, poza niemoralnością, to błąd polityczny wskazujący na brak najbardziej elementarnych kwalifikacji politycznych - powiedział Kaczyński.

We wtorek zarzuty dziennika odparła polska prokuratura. "Zarzuty wobec polskiej prokuratury są bezpodstawne" - powiedział rzecznik Prokuratury Generalnej prok. Mateusz Martyniuk. Podkreślił, że polska prokuratura wojskowa na bieżąco realizuje wnioski strony rosyjskiej o pomoc prawną i przekazuje jej materiały własnego postępowania ws. katastrofy.

Prezes PiS skomentował też powstanie zespołu Macieja Laska, który ma informować o zagadnieniach dotyczących katastrofy smoleńskiej. - To jest ogromnie charakterystyczne dla tego rządu - jest problem bardzo poważny, który odnosi się do statusu naszego kraju, a odpowiedzią na ten problem jest propaganda, zapowiedź zastosowania nowych metod propagandowych. Powtarzam, można powiedzieć, że Donald Tusk, pewnie bezwiednie, pokazał istotę swojej metody rządzenia, metody, która jest zła we wszystkich dziedzinach, no w tej jest szczególnie zła - mówił.

Powiedział, że szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych był wielokrotnie zapraszany do rozmów z prawicową opozycją, jednak zawsze się od nich uchylał. Jarosław Kaczyński zapewnił jednak, że eksperci współpracujący z komisją Antoniego Macierewicza wciąż są gotowi do podjęcia dialogu - bez polityków, ale z udziałem publiczności.

Pytany o słowa posła PiS Antoniego Macierewicza - że w przypadku katastrofy smoleńskiej mogliśmy mieć do czynienia z zamachem - Kaczyński powiedział: - To jest kwestia analiz, które jako żywo nie są analizami ani Antoniego Macierewicza, ani innych polityków, którzy są w zespole, nie jest to wynik moich analiz, bo my się po prostu na tych sprawach nie znamy.

- To wielu uczonych przeprowadziło różne wycinkowe analizy, które złożone razem stwarzają podstawy do takiej hipotezy i to hipotezy dobrze już w tej chwili udowodnionej, natomiast jest oczywiście pytanie, czy ona ma już pełną wartość procesową - podkreślił Kaczyński.

Brzoza

Pojawiła się opinia, że uderzenie w brzozę wcale nie doprowadziło do katastrofy, a wręcz jest niemożliwe, by samolot tak ucierpiał od tego uderzenia.

Obraz
© Złamana brzoza, o którą zaczepił prezydencki TU-154M (fot. PAP / Wojciech Pacewicz)

Naczelna Prokuratura Wojskowa podała, że brzoza, w którą 10 kwietnia 2010 r. uderzył samolot Tu-154M, została przełamana na wysokości około 6,66 m od podłoża. Tymczasem w opublikowanym w lipcu 2011 r. protokole z prac komisji badającej katastrofę, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller, podano, że drzewo złamano na wysokości 5,1 m. Podobną wysokość - "około 5 metrów" - podaje też w swoim raporcie Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK).

Skąd ta różnica? - W raporcie komisji Millera podano wysokość uderzenia w brzozę, które doprowadziło do oderwania końcówki skrzydła, a nie wysokość przełamania drzewa - tak szef PKBWL Maciej Lasek tłumaczy 1,5-metrową różnicę między danymi komisji i prokuratury.

Polscy biegli sprawdzą czy rzeczywiście Tu-154M uderzył w brzozę rosnącą na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku. Aby to udowodnić eksperci wyjechali do Smoleńska, aby pobrać próbki materiału porównawczego.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (515)