Największa akcja ewakuacji chorych dzieci w historii. Tak Polacy ratują im życie
W ciągu kilku miesięcy udało się nam wywieźć z Ukrainy ok. 1000 dzieci chorujących na nowotwory. Do Polski trafiło ok. 400 z nich. Najmłodsze dziecko miało zaledwie 35 dni. Dzieci nadal są ewakuowane. - Jednemu dziecku, już pod koniec podróży, zatrzymała się akcja serca, było reanimowane. Zatrzymał się pociąg, śmigłowiec odwiózł je do szpitala, ale niestety później zmarło. To jest dla mnie najcięższa historia - opowiada Paweł Szczuciński, koordynator ewakuacji.
- 28 lutego przekroczyłem granicę z Ukrainą i pamiętam, że kiedy wjechałem na terytorium Ukrainy musieliśmy minąć leżące na środku przejścia granicznego przykryte całunem ciało starszego człowieka. To już pokazało skalę dramatu, który tam się rozgrywał. Jechaliśmy w przeciwnym kierunku do ogromnego sznura ludzi, którzy próbowali wydostać się z Ukrainy - wspomina Szczuciński w rozmowie z Igorem Janke.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ta ewakuacja to była inicjatywna oddolna, pojawiło się kilka osób, część z nich się znała, część nie. Po stronie ukraińskiej była to Fundacja Tabletoczki, lekarze onkolodzy, po stronie polskiej fundacja Herosi, Polskie Towarzystwo Onkologii Pediatrycznej, z czasem dołączali inni, m. in. Fundacja St. Jude z Memphis, Pierwsze Damy Polski i Ukrainy.
To jest największe przedsięwzięcie ewakuacyjne tak poważnie chorych dzieci w historii medycyny - podkreśla Szczuciński. Ukazała się praca opisująca projekt pt. SAFER Ukrainie, która trafiła na okładkę The Lancet Hematology, najbardziej prestiżowego pisma ogólnomedycznego.
Największa akcja ewakuacji dzieci chorujących na nowotwory w historii medycyny - Paweł Szczuciński
- Normalnie ewakuacja dzieci chorych na raka trwa tygodnie. Przewiezienie dziecka chorego na nowotwór od dziecka zdrowego, niezależnie od tego czy jest wojna, czy nie, to jest taka różnica jak pomiędzy przewiezieniem 10 karabinów a głowicy nuklearnej. To jest potężna operacja. Takie dziecko musi zostać przygotowane. Normalnie dzieje się to tygodniami, zwykle transportowane jest transportem lotniczym, wszystko jest dograne co do minuty - mówi w "Układzie Otwartym".
To jest dla mnie najcięższa historia
- W transporcie nie zmarło żadne dziecko, natomiast zatrzymało się jedno. Było to dziecko bardzo chore, które wiedzieliśmy, że odejdzie. Zarówno my jak i rodzice dzieci, chcieliśmy, żeby niektóre dzieci odchodziły z tego świata w normalnych warunkach, a nie pod bombami, w panice, podczas pożaru czy pod okupacją Rosjan. Zgodziliśmy się na ten transport. Dziecku już pod koniec podróży zatrzymała się akcja serca, było reanimowane. Zatrzymał się pociąg, śmigłowiec odwiózł je do szpitala, ale niestety później zmarło. To jest dla mnie najcięższa historia - wspomina Paweł Szczuciński.
- Kiedy największa fala naszych ewakuacji opadła, to zająłem się ewakuacją osób rannych, były to przypadki indywidualne osób wymagających leczenia. Jednym z takich pacjentów był 17-letni chłopiec - Bogdan, który 26 lutego patrolował z bronią w ręku ulicę Charkowa. Został ostrzelany z broni maszynowej i został bardzo ciężko ranny. Trafił do szpitala w Berlinie i udało się go uratować. Wrócił już do Ukrainy i jest w pełni sprawny - dodaje Szczuciński.
Co dzieje się z dziećmi, które chorują dziś na Ukrainie? Jak wygląda proces ich leczenie? Czy w ogóle są leczone? Jak wygląda pomoc rannym? O tym wszystkim w "Układzie Otwartym" opowiada Paweł Szczuciński.