Nadchodzi bitwa o Mosul. Chaos i kontrowersje przed decydującym starciem
• Bitwa o Mosul, największe miasto okupowane przez ISIS, ma się rozpocząć jeszcze w październiku
• Polityczne spięcia między siłami wyzwolicieli budzą obawy wielu obserwatorów
• Kontrowersje dotyczące przyszłości regionu mogą doprowadzić do dalszych konfliktów po pokonaniu dżihadystów
• Eksperci obawiają się bratobójczych walk i "wyrównywania rachunków"
• Bitwa o iracką metropolię może trwać miesiące i przynieść ogromne straty ludzkie i materialne
07.10.2016 | aktual.: 11.10.2016 14:24
Po ponad dwóch latach bezwzględnej okupacji pod jarzmem Państwa Islamskiego, Mosul - największe miasto kontrolowane przez dżihadystów - jest u progu wyzwolenia. I choć wynik nadchodzącej batalii wydaje się z góry przesądzony, zdobycie metropolii wielkości Warszawy pochłonie wiele czasu, zniszczeń, a także zapewne ofiar. A to i tak być może najmniejszy problem związany z wyzwoleniem irackiego miasta.
Jak nieoficjalnie dowiedziała się Wirtualna Polska od źródeł irackich, jeszcze we wrześniu spodziewano się, że atak nastąpi w połowie października. Teraz jako bardziej prawdopodobną datę uznaje się ostatnie dni miesiąca. Irackie oddziały w ostatnim czasie przyspieszyły swój marsz zmierzający do zamknięcia okrążenia miasta, lecz sytuacja jest płynna przede wszystkim ze względów politycznych. W operacji weźmie udział cały szereg sił o często sprzecznych interesach. Trzon wojsk oblegających Mosul stanowią kurdyjscy Peszmergowie oraz iracka armia. Ale wraz z nimi walczyć będą różnorakie bojówki, przede wszystkim wspierane przez Iran szyickie milicje al-Haszd asz-Szabi, milicje sunnickie szkolone przez Turcję, a także rywalizujące ze sobą sunnickie i szyickie bojówki irackich Turkmenów. Koordynacją, wsparciem z powietrza i logistyką mają zająć się Amerykanie, których obecność i przewodnia rola jest w regionie bardzo widoczna.
Walka o interesy
Za każdą z tych sił kryją się odmienne cele polityczne i nadzieje na zabezpieczenie interesów w powojennym Mosulu i północnym Iraku. Choć sam Mosul jest w większości zamieszkiwany przez sunnickich Arabów, różne części miasta oraz okoliczne ziemie równiny Niniwy stanowią mozaikę grup etnicznych, religijnych i plemiennych, w tym chrześcijańskich Asyryjczyków, jazydów czy Szabaków (jeden z ludów mówiący dialektem kurdyjskim). Jak mówi dr Łukasz Fyderek, badacz Bliskiego Wschodu z UJ, który niedawno wrócił z wizyty w regionie, oczekiwania mniejszości rozmijają się z tym, czego chce iracki rząd.
- Oni są przekonani, że potrzebna jest bardzo silna forma autonomii dla ich terenów. Uważają, że państwo irackie ich zawiodło, dopuszczając do powstania Daesz (arabska nazwa ISIS - przyp. red.). Są też bardzo nieufni wobec swoich sunnickich sąsiadów, którzy w ich opinii biernie lub czynnie wsparli Daesz - mówi Fyderek. - Jednak nie ma jasności co do tego, jak mogłaby wyglądać taka autonomia - dodaje. Z drugiej strony, wśród sunnitów istnieją poważne obawy przed zemstą ze strony bojówek, a także sił irackich.
Wątpliwości dotyczą także statusu spornych ziem zajętych w trakcie obecnej wojny przez Kurdów, przede wszystkim bogatego w ropę naftową Kirkuku, który został de facto włączony do autonomicznego regionu Kurdystanu. Mosul znajduje się co prawda poza strefą, do której Kurdowie roszczą sobie pretensje, ale udział Peszmergów w bitwie o miasto - i zajęte tam przez nich terytoria - mogą stanowić kartę przetargową w negocjacjach kurdyjskiej autonomii z Bagdadem.
Do listy problemów i komplikacji dochodzi chaos w irackiej polityce, związany z odwołaniem tamtejszego ministra obrony (oraz kilku innych ministrów w związku z zarzutami o korupcję) oraz zaogniający się spór Iraku i Turcji o obecność tureckich wojsk w bazie Baszika pod Mosulem. Władze w Bagdadzie uznają, że zaproszone przez władze irackiego Kurdystanu siły tureckie znajdują się tam bezprawnie, podczas gdy Turcy swoją obecność traktują jako gwarancję poszanowania ich interesów w regionie.
Wszystko to rodzi na tyle poważne obawy, że niektórzy eksperci wzywają do powstrzymania się od rozpoczęcia natarcia - przynajmniej do czasu zawarcia wstępnego porozumienia na temat przyszłości regionu. Jak mówi Fyderek, choć istnieją wstępne uzgodnienia co do zakresu działań poszczególnych sił (choć nadal nie wiadomo, jak wielki będzie np. udział Peszmergów), to porozumienie polityczne może być bardzo odległe.
Zdaniem Tomasza Otłowskiego, eksperta ds. Bliskiego Wschodu i bezpieczeństwa międzynarodowego, są to obawy uzasadnione, bo przedwczesny atak zwiastuje problemy zarówno podczas bitwy, jak i ryzyko niestabilności i kolejnych konfliktów po niej.
- Jest sporo racji w tym, co mówią niektórzy: najpierw polityczna umowa, potem ofensywa. Inaczej może być tak, że wszystkie zainteresowane podmioty będą nie tyle walczyć z ISIS o wyzwolenie miasta, co bić się - nawet nawzajem - o zajęcie jak największej jego części, a walkę z kalifatem traktować drugoplanowo - mówi ekspert.
Wyzwolenie kwestią czasu - i ofiar
Wszystko wskazuje jednak na to, że atak ruszy już niedługo, bez względu na polityczne negocjacje. I choć wynik batalii jest z góry przesądzony - dżihadyści są okrążeni, a siły wyzwolicieli mają niemal każdy możliwy rodzaj przewagi militarnej - to otwartą kwestią pozostaje, jak długo będzie to trwało i jakim odbędzie się kosztem. Dotychczasowe doświadczenia z wyzwalanych przez siły irackie dużych miast - takich jak Ramadi czy Faludża - nie nastrajają pozytywnie. W obydwu przypadkach bitwy trwały miesiącami, a z powodu stosowanej przez Daesz strategii - używania cywilów jako "żywych tarcz" i zaminowania całego miasta - pociągały za sobą wiele ofiar i zniszczeń. Szacuje się, że po walkach o Ramadi zniszczone zostało 80 proc. miasta. Prognozy organizacji humanitarnych, dotyczące konsekwencji batalii o Mosul, mówią tymczasem o konieczności przyjęcia kilkuset tysięcy uchodźców z miasta.
Mosul, zamieszkiwany przed wojną przez ponad dwa miliony ludzi, jest kilkakrotnie większy niż Ramadi, a jego struktura społeczna - bardziej skomplikowana. Co więcej, jak wskazują doniesienia z wewnątrz miasta, dżihadyści od tygodni prowadzą intensywne przygotowania do bitwy: stawiają mury, kopią okopy oraz sieć tuneli, co ma uczynić walkę w gęsto zaludnionym terenie miejskim krwawą łaźnią dla atakujących.
- Na płaszczyźnie operacyjnej główne trudności to przede wszystkim sam spodziewany charakter operacji: uporczywe walki miejskie, prowadzone o każdy dom, ulicę i kwartał ze zdeterminowanym, dobrze zmotywowanym i przygotowanym przeciwnikiem. Do tego okopanym i umocnionym "po uszy", szykującym napastnikom wiele niespodzianek (miny-pułapki itp.), a także niemającym skrupułów, jeśli chodzi o wykorzystywanie lokalnej ludności cywilnej jako "żywe tarcze" - mówi Otłowski. - Klasyczna zasada strategii wojennej, mówiąca, że do skutecznego przełamania tak trudnej obrony strona nacierająca musi mieć co najmniej trzykrotnie liczniejsze siły, sprawdzi się tu zapewne w całej rozciągłości - dodaje.
Operację utrudni dodatkowo organizacyjny chaos, wynikający z wielości sił biorących udział w bitwie. Często podnoszone są obawy o bratobójcze walki oraz akcje odwetowe na mieszkańcach miasta ze strony bojówek.
- Coraz więcej doniesień wskazuje, że kilka najbardziej radykalnych milicji szyickich zrzeszonych w al-Haszd asz-Szabi nie zamierza podporządkować się jednolitemu dowództwu i nie gwarantuje bezpieczeństwa siłom USA, uczestniczącym w operacji - mówi Otłowski. - Ewentualny brak jednolitego łańcucha dowodzenia i kontroli nad siłami biorącymi udział w tak skomplikowanej operacji militarnej to niemal pewny przepis na chaos, brak efektywności i liczne zniszczenia uboczne, a nawet straty typu "friendly fire", zwłaszcza w wyniku omyłkowych nalotów powietrznych - dodaje,
Jednak jak wskazuje Fyderek, wielkość Mosulu może paradoksalnie działać na korzyść atakujących. Przede wszystkim ze względu na to, że ograniczone siły dżihadystów - większość szacunków mówi o tym, że w mieście pozostało nie więcej niż kilka tysięcy bojowników - mogą nie być w stanie zapanować nad całym miastem. Tymczasem siły wyzwolicielskie liczą na to, że kiedy rozpocznie się szturm na miasto, przeciwko dżihadystom zwrócą się także mieszkańcy metropolii.
- Zazwyczaj myślimy o wielkości Mosulu jako o wielkim kłopocie dla atakujących. Ale może się okazać, że liczba bojowników Daesz jest niedostatecznie duża. A ludzie, którzy wahali się, po której stronie się opowiedzieć, widząc, że przewaga jest po stronie atakujących, mogą opuścić dżihadystów. Od tego, czy dojdzie do takiego buntu, może wiele zależeć - mówi politolog UJ. Jak donosi iracki portal Niqash, Daesz wyraźnie obawia się o lojalność mieszkańców Mosulu i nawołuje do stawiania oporu "niewiernym".
Choć wokół bitwy o Mosul narosło wiele kontrowersji i niepewności, pewne jest jedno - zwycięstwo w mieście, gdzie dwa lata temu Abu Bakr al-Bagdadi ogłosił powstanie kalifatu, będzie początkiem końca zbrodniczej organizacji - przynajmniej w jej dotychczasowej formie.