Morawiecki pozujący na heroicznego obrońcę polskich granic przekracza granice żenady [OPINIA]

Do wyborów zostały ponad dwa tygodnie, PiS cały czas opiera swoją kampanię na starym prawie inżyniera Mamonia, że człowiek lubi piosenki, które już zna. Rządząca partia trzyma się więc trzech-czterech tematów, wokół których buduje swój przekaz od kilku miesięcy, starając się maksymalnie podgrzać towarzyszące im emocje – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Mateusz Morawiecki
Mateusz Morawiecki
Źródło zdjęć: © PAP | Albert Zawada
Jakub Majmurek

29.09.2023 14:53

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.

Najważniejszym z tych tematów jest migracja – sytuacja na granicy z Białorusią oraz nowy unijny mechanizm w sprawie relokacji migrantów. PiS poświęcił tym tematom aż dwa z czterech pytań w towarzyszącym wyborom referendum, PiS-owskie media nieustannie straszą rodaków, że Unia Europejska, czyli Berlin chce zalać Polskę nielegalnymi migrantami z "obcych kulturowo" obszarów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ten sam przekaz powtarza premier Morawiecki w opublikowanym w piątek spocie wyborczym. Zapewnia, że tylko PiS może ochronić Polskę przed migrantami, których sprowadzić chcą tu Tusk do spółki z liderem Europejskiej Partii Ludowej Manfredem Weberem.

Morawiecki i inni politycy PiS mówili już podobne rzeczy wiele razy. Ale dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że ta propaganda i podporządkowany jej kolejny konflikt z Europą, jaki najpewniej spowoduje weto, są niczym innym niż desperacką próbą odwrócenia uwagi od afery wizowej, kontrowersji wokół majątku premiera i innych wizerunkowych problemów PiS, za które partia może zapłacić utratą władzy po wyborach.

Weber z Tuskiem nie chcą "zalać Polski migrantami"

Morawiecki powtarza w swoim spocie półprawdy i manipulacje, które wielokrotnie były już weryfikowane w mediach. Dla porządku wyjaśnijmy jednak kilka rzeczy. Wbrew temu, co twierdzi premier Morawiecki, nie ma żadnego planu "Tuska-Webera" zalania Polski migrantami.

Gdyby premier chciał wskazać "winnych" tego, że Unia znów wraca do dyskusji o mechanizmie relokacji, należałoby wymienić raczej przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen oraz premierkę Włoch, Giorgię Meloni – bo to Włochy, najbardziej dotknięte migracją przez Morze Śródziemne, najsilniej naciskają na "europeizację" swojego migracyjnego problemu. Zresztą w całym nowym unijnym mechanizmie relokacji w ogóle nie chodzi o Polskę i kraje naszego regionu, tylko o odciążenie krajów europejskiego Południa.

Meloni Morawieckiemu atakować jednak nie wypada, bo wywodząca się ze skrajnej prawicy polityczka jest szefową jednego z niewielu europejskich rządów, z którym Polska utrzymuje dziś względnie przyjazne relacje. Problematyczne byłoby też atakowanie von der Leyen – ktoś mógłby sobie przypomnieć, że została ona szefową KE głównie dlatego, że to Morawiecki, wspólnie z rządem Włoch, zablokował kandydaturę Holendra Fransa Timmermansa, który zdaniem polityka PiS miał "dzielić Europę". Choć Morawiecki uwielbia dziś straszyć wyborców "niemiecką Europą", to on przyczynił się do tego, że na czele najważniejszej wspólnotowej instytucji Unii stanęła Niemka.

Weto wyłącznie w interesie wyborczym PiS

Nie jest też prawdą, że Unia chce Polsce narzucić "nielegalnych migrantów". W mechanizmie relokacji zupełnie nie o to chodzi. Mechanizm polega na tym, że w przypadku przeciążenia np. Włoch migracją pozostałe państwa biorą na siebie przetworzenie wniosków o ochronę międzynarodową, jaką składają migranci przybywający np. do wybrzeży Lampedusy. Migranci w tym celu lokowani są dajmy na to na terenie Słowenii. Jeśli Lubljana uzna, że faktycznie powinien przysługiwać im status uchodźcy, nadają mu go na swoim terytorium. Jeśli nie, może deportować taką osobę.

W dodatku Polski ten mechanizm najpewniej w ogóle by nie dotyczył ze względu na liczbę uchodźców, jakich już przyjęliśmy z Ukrainy. Co więcej, gdyby w przyszłości Łukaszenka zalał polską granicę migrantami, to mechanizm relokacji pomógłby nam sobie poradzić z tą sytuacją.

Polska prawica krytykując mechanizm relokacji twierdzi, że zachęca on osoby z Afryki i Bliskiego Wschodu do nielegalnej migracji do Europy, bo daje im nadzieję, że a nuż się uda zostać. Problem w tym, że "zachęty" do migracji – głód, bieda, konflikty zbrojne, przemoc, susze – są dziś i tak na tyle silne, że ludzie są gotowi ryzykować śmierć na morzu albo wyprzedanie dorobku życia, by opłacić się przemytnikom, byle tylko dotrzeć do Europy.

PiS chce tylko podsycać spór

Unia Europejska potrzebuje spójnej polityki migracyjnej, która z jednej strony skuteczniej niż ta obecna zamknie nielegalne szlaki migracyjne, ale też zaoferuje pomoc rozwojową sąsiedztwu Europy. Tak, by ludzie stamtąd byli mniej zdesperowani, by przybyć tu. Jednocześnie musi pozostać otwarta na wybranych migrantów, bo taka a nie inna jest demografia.

Niestety, rządu PiS w ogóle nie interesuje ta perspektywa. Nie ma on nic konstruktywnego do powiedzenia na temat tego, jak Europa ma rozwiązać problem z migracją. Interesuje go tylko podsycanie sporu o migrację w kraju na potrzeby wewnętrznej polityki. I tylko wyłącznie tym potrzebom podporządkowane jest zapowiadane weto.

W interesie Polski jest to, by być krajem wypracowującym rozwiązania w kwestii migracyjnej polityki Europy. Weto pokaże po raz kolejny, że pod rządami PiS jesteśmy państwem dostarczającym nie rozwiązań, ale problemów, niezdolnym do elementarnej europejskiej solidarności – co sprawia, że średnio będziemy mogli oczekiwać jej w przyszłości od innych.

Pretensje PiS do obrony granic można tylko wyśmiać

Wreszcie nie jest prawdą, jak przekonuje Morawiecki, że PiS skutecznie broni polskich granic. Także w piątek "Gazeta Wyborcza" ujawniła wewnętrzne raporty Straży Granicznej, z których wynika, że zapora na granicy jest rażąco nieskuteczna. Do niedawna forsować miała ją większość migrantów, dziś ma zatrzymywać zaledwie 40 proc. z nich.

Jeśli te doniesienia się potwierdzą, to zbudowana kosztem 1,6 miliarda złotych zapora okaże się kolejną PiS-owską wioską potiomkinowską, drogą dekoracją na potrzeby wyborcze. Konstrukcją ładnie wyglądającą jako tło, na którym minister Błaszczak może się sfotografować w mundurze, ale bezużyteczną jako ochrona granicy.

W dodatku w granicy, którą władza rzekomo tak szczelnie otacza murem, pełno jest nieformalnych przejść dla tych, którzy wiedzą komu i ile zapłacić – bo takie wnioski płyną z afery wizowej. Ciągle nie wiemy, jaka tak naprawdę była jej skala, wiemy jednak, że w MSZ stworzony został korupcjogenny mechanizm ułatwiający pozyskiwanie polskich wiz pracowniczych w takich miejscach jak Azja Południowa czy Afryka także osobom, które wcale nie zamierzały pracować w Polsce, lub niekoniecznie potrzebne były polskim pracodawcom. Nie wiemy jak ostatecznie wielka okazałaby się skala działania mechanizmu, gdyby sprawą nie zainteresowały się amerykańskie służby oraz nie nagłośniły jej media.

Jak szczelna jest polska granica pod rządami PiS najlepiej pokazuje to, że Niemcy przywracają częściowo kontrole na granicy z Polską i Czechami, bo przez te kraje dostaje się na ich teren zbyt wielu nielegalnych migrantów. PiS próbował zwalić winę na ten stan rzeczy na "szlak bałkański" i Słowację, ale być może sztabowcy uznali, że to nie wystarczy, stąd nowa szarża premiera z wetem.

Biorąc pod uwagę to, o co tak naprawdę chodzi w mechanizmie relokacji, jak dziurawy jest postawiony wielkim kosztem mur, wreszcie aferę wizową, Morawiecki przedstawiając się jako mąż stanu stający w obronie polskich granic jak Sobieski w obronie Wiednia przed Turkami, przekracza wszelkie granice śmieszności i żenady. Niestety, wielu wyborców PiS znów da sobie wcisnąć kit.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1174)