Najbardziej brutalna kampania w historii. A będzie jeszcze gorzej. "Mamy i rezerwy, i emocje"
Prawo i Sprawiedliwość gra na zniechęcenie Polaków kibicujących opozycji do udziału w wyborach. Chce również zniechęcić kobiety. Jednocześnie mobilizuje swój elektorat, odpuszczając walkę o wyborców mitycznego "centrum". To dzieje się pierwszy raz w historii kampanii PiS. Do 15 października przekaz obozu władzy ma być coraz bardziej radykalny.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Zohydzić politykę obywatelom na kluczowym odcinku kampanii - tak wyglądają dziś działania partii rządzącej. Chodzi przede wszystkim o wyborców skłaniających się do oddania głosu na opozycję i tych, którzy w śledzenie polityki angażują się dopiero przed wyborami. Stąd - jak słyszymy - najbardziej radykalny, ostry w stosunku do konkurentów przekaz polityczny formacji Jarosława Kaczyńskiego, wspierany przez TVP.
Ta polityczna brutalność będzie postępować - aż do 15 października. Zgodnie z zasadą, o której mówią od tygodni sami sztabowcy PiS: ani kroku wstecz. - Skoro Tusk na wiecach powtarza, że nie odstawi nogi, obraża nas, to my mamy odstawiać? Nie, wjeżdżamy wślizgiem i odbieramy mu piłkę - mówi poseł partii rządzącej.
Cel wzmożonej antytuskowej ofensywy PiS jest jeden: doprowadzić do stanu, żeby "letni" wyborcy, którzy byliby skłonni głosować na opozycję, w ogóle nie poszli do urn (zwłaszcza w sprzyjających dla PiS okręgach). Żeby odpuścili zainteresowanie kampanią i uznali, że "mają dość tej nawalanki". Dotyczy to zwłaszcza kobiet. Stąd nieustannie obecny w tej kampanii język, którego nie było w poprzednich wyborach. I który odrzuca "umiarkowanych".
Z punktu widzenia PiS ma to być skuteczne i przynosić polityczne zyski.
- Taki stan rzeczy - demobilizacja wyborców drugiej strony, gra na niską frekwencję w metropoliach, maksymalne rozgrzanie naszych wyborców, może dać nam większość w Sejmie - twierdzi rozmówca z obozu władzy.
Szkopuł w tym, że ostatnie sondaże nie są tak optymistyczne dla PiS. Badania IPSOS i IBRiS dla WP nie dają rządzącym większości. Nie dają jej nawet w ewentualnej koalicji z Konfederacją. A Donald Tusk na spotkaniu z wyborcami w Elblągu ujawnił "wewnętrzne badania" na zlecenie PO, z których ma wynikać, iż różnica między PiS a Koalicją Obywatelską wynosi jedynie 2 punkty procentowe. PiS twierdzi inaczej: że może liczyć aż na 40 proc., a przewaga nad KO sięga nawet 8-10 pp.
Prawda jest taka, że żadnym "wewnętrznym badaniom" partii nie należy dziś wierzyć. Bo to przede wszystkim polityczny przekaz, tzw. "spin" dla dziennikarzy i próba kreacji rzeczywistości. Niemniej PiS trzyma się swoich analiz.
Z nich ma wynikać, że ostry, zdecydowany przekaz najbardziej służy formacji Jarosława Kaczyńskiego - bo mobilizuje tzw. prowincję. Stąd też m.in. słowne ataki na Agnieszkę Holland i straszenie Donaldem Tuskiem. Pisaliśmy o tym w Wirtualnej Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kampania zohydzania do Tuska
Kilka miesięcy temu, początek lata. Sztab wyborczy PiS zmienia skład. Poszerza go, wprowadza do niego osoby z różnych skrzydeł Zjednoczonej Prawicy. Wszystkich łączy jedno: przekonanie, że czas skończyć z wyrafinowaną grą kampanijną. Trzeba wytoczyć ciężkie działa.
- Wtedy podjęto decyzję, że od września ruszamy z kampanią totalną. Wszystkie siły na Tuska, koniec z subtelnościami i pluciem na PiS bez reakcji - mówi nasz rozmówca z obozu władzy.
Wirtualna Polska zapowiada już wtedy, że "miękkiej gry" ze strony PiS nie będzie. I że nawet największe partyjne "gołębie" mają ruszyć do ataku i przestać "pieścić się z przeciwnikami" (jak ujął to jeden z naszych rozmówców).
W okresie wakacyjnym kampania wyborcza nieco wyhamowuje, ale w wystąpieniach polityków PiS już da się odczuć różnicę w przekazie. Tusk - głównie w wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego - nazywany jest "zdrajcą", "wrogiem polskiego narodu", "sługą Niemiec" (będącym jednocześnie pachołkiem Rosji i Białorusi), "ryżym", "namiestnikiem Brukseli", "czystym złem", "kolaborantem", "personifikacją zła".
To była jednak tylko przygrywka. We wrześniu PiS ruszyło "na pełnej" z kampanią zohydzającą do Tuska opinię publiczną. Naczelnym przekazem jest ten, wedle którego Tusk - jako premier - zamierzał dokonać rozbioru Polski, oddać pół kraju Rosji, a z miejscowości od prawego brzegu Wisły zrobić "drugie Bucze", w których Rosjanie - po napaści na nasze państwo - mordowaliby i gwałcili Polaków.
Według PiS Tusk - jako potencjalny szef rządu - ponownie byłby gotów na to samo. Bo przecież "likwidował jednostki wojskowe" i jest oddanym "sojusznikiem Putina".
Przekaz ten brzmi nonsensownie, ale - jak wynika z badań wewnętrznych PiS - bardzo oddziałuje na zwolenników formacji rządzącej.
Dyspozycje z Nowogrodzkiej
Wedle naszych informacji, Koalicja Obywatelska z Tuskiem na czele nie chce pozywać rządzących w trybie wyborczym za narrację o rozbiorze i mordowaniu za zgodą Tuska polskich obywateli, bo uważa ją za tak kuriozalną i nonsensowną, że uważa, iż nie ma to sensu.
KO nie jest też skora do pozywania dziś telewizji publicznej, która powiela przekaz PiS, a właściwie jeszcze bardziej go zaostrza. Jak słyszymy nieoficjalnie, dowodzące politycznym przekazem kierownictwo TVP Info i TVP regularnie odbiera dyspozycje z centrali PiS, co i w jakim stopniu ma pojawiać się na antenie.
Prowadzący programy w telewizji zadają te same pytania, które pojawiają się w spotach i partyjnych przekazach dnia PiS, wyzywają opozycję od chamów, każą im odcinać się od filmu Agnieszki Holland i piszą na czerwonych paskach za prezydentem: "Tylko świnie siedzą w kinie".
Taki przekaz jest idealnie skrojony pod rządzących. Dzięki niemu partia Jarosława Kaczyńskiego może liczyć na nieustannie "stymulowanie" oddanych wyborców PiS, ale także zwolenników twardej prawicy i osób, które nie znoszą obecności Donalda Tuska w polskiej polityce. Tych - według PiS - mają być miliony.
- Na takich wyborców liczymy szczególnie; na tych, którzy pamiętają jego katastrofalne rządy i tych, których można zmobilizować groźbami jego powrotu do władzy. Tusk będzie naszym punktem odniesienia już do końca kampanii - słyszymy w PiS.
Co więcej, z analiz PiS ma wynikać (zwracaliśmy na to uwagę TUTAJ), że na ścianie wschodniej przybyło wyborców Zjednoczonej Prawicy, którzy w ostatnich latach zniechęcili się do rządzących. I trafili do koszyka "niezdecydowanych" lub - jak mówią niektórzy - wyborczej "poczekalni". Jednocześnie to ta grupa wyborców - ze ściany wschodniej - jest najbardziej zniechęcona do Platformy Obywatelskiej (i partii liberalnych w ogóle), a w związku z tym - teoretycznie najłatwiejsza do ponownego zmobilizowania przez PiS.
Temu służyć ma m.in. kampania referendalna. To też, jak wynika z badań, sposób na to, by zachęcać wyborców PiS - a zniechęcać tych "letnich", dla których referendum jest wyłącznie kampanijnym narzędziem władzy.
"Nie ma trzecich dróg"
PiS maksymalnie gra na podział: PiS konta Tusk. Nie ma odcieni, nie ma żadnych "trzecich dróg". Wybór ma być prosty, a alternatywa dla KO jest taka: albo głosujesz na PiS, albo zostań w domu.
Agresywna kampania ma doprowadzić do tego, żeby wyborcy stwierdzili, że mają już tego dosyć - i nie tyle staną w obronie Tuska, ile w ogóle zrezygnują z zainteresowania polityką. - Nie każdy nasz przeciwnik jest wyznawcą Tuska. Przeciwnie, on ma mega duży negatywny elektorat. Dlatego trzeba w niego uderzać, przypominać o jego fatalnej polityce sprzed 2015 roku - mówi działacz PiS.
Przykładem takiego działania jest dzisiejsza deklaracja Mateusza Morawieckiego, który stwierdził, że "partia Tuska i Webera (Manfreda, przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej - red.) w przyszłym tygodniu chce przepchnąć w Parlamencie Europejskim pakt, który w ostateczności zmusi Polskę do przyjmowania nielegalnych imigrantów".
PiS zależy też na tym, by do Sejmu nie weszła Trzecia Droga - czyli sojusz PSL z Polską 2050. - Jeśli oni zejdą pod wodę, to dla nas oznacza dodatkowe 20 mandatów poselskich - twierdzi jeden z rozmówców. Dlatego PiS sufluje do mediów teorie, że w "wewnętrznych sondażach" formacja Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni nie przekracza progu wyborczego (w rzeczywistości Trzecia Droga osiąga dziś poparcie na poziomie ok. 10 proc).
Tak działa bowiem nasz system wyborczy - premiuje największych. W ten sposób PiS uzyskało większość w 2015 r. - dlatego, że lewica nie przekroczyła wymaganego dla niej 8-procentowego progu. Jeśli ten scenariusz powtórzy się w tym roku - a "ofiarą" padnie Trzecia Droga - to kolejna kadencja PiS u władzy jest więcej niż prawdopodobna.
Dla Koalicji Obywatelskiej to najczarniejszy scenariusz. Dlatego też - z inicjatywy Donalda Tuska - 1 października w Warszawie odbędzie się mobilizacyjny "Marsz Miliona Serc".
W ten sam dzień PiS planuje konwencję wyborczą, która ma zagrzać do boju partyjnych działaczy. Przekaz? Ten sam. Tylko bardziej i mocniej.
- Ta kampania nie jest na programy. Przecież nikt o nich dzisiaj nie mówi - przyznaje jeden z polityków.
Jak twierdzą rozmówcy współtworzący kampanię Zjednoczonej Prawicy, wszystkie jej kluczowe elementy związane z "bezpieczeństwem" - temat zapory przy granicy, niezgoda na relokację migrantów, ujawnienie "tajnych planów wojskowych" z czasów rządów PO-PSL, a także uderzenie w film "Zielona Granica" - mają doprowadzić do maksymalnej mobilizacji przeciwko Donaldowi Tuskowi i zgromadzenia ludzi wokół władzy. - Mamy i rezerwy, i emocje. Musimy je tylko wykorzystać - słyszymy w PiS.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl