Morawiecki na G20 to sukces, ale nadmuchany. Do pełnego jeszcze długa droga
Rząd chwali się kolejnym sukcesem dyplomatyczno-gospodarczym. I nie ma się co dziwić - politycy są od tego, żeby się chwalić. Tym razem powodem do dumy jest zaproszenie Mateusza Morawieckiego na spotkanie ministrów finansów grupy G20.
Mateusz Morawiecki weźmie udział w spotkaniu ministrów finansów G20 w Baden Baden. Ostatnio wicepremiera chwaliła za to Beata Szydło, a wcześniej Jarosław Kaczyński, który zresztą narzekał, że mało się w mediach mówi o tym sukcesie.
I rzeczywiście trzeba się cieszyć, że przedstawiciel Polski będzie na takim spotkaniu. Wcześniej z ministrami G20 spotkał się tylko Jan-Vincent Rostowski, ale nie jako przedstawiciel Polski, tylko całej Unii Europejskiej (Polska sprawowała wówczas przewodnictwo w Radzie Europejskiej).
Sukces PiS...
W tej kwestii rząd PiS przebija więc rząd PO. Ale sukces nie jest tak wielki, jak chciałby to widzieć prezes Kaczyński. Bo minister Morawiecki jest tylko gościem, nie weszliśmy do G20, nie mamy tam prawa głosu. Poza tym nie jesteśmy wcale jedynym krajem, który zaproszono.
Niemcy, które w tym roku przewodzą G20, zaprosiły też ministrów z m.in. Wybrzeża Kości Słoniowej, Senegalu czy Tunezji. Taką informację otrzymał w pakiecie akredytacyjnym dziennikarz "Pulsu Biznesu" Bartek Godusławski. Z całym szacunkiem dla tych krajów, to nie są potęgi ani gospodarcze, ani polityczne.
...ale nadmuchany
Nieco przypomina to sytuację z jesieni 2015 roku. Andrzej Duda pojechał na Zgromadzenie Ogólne ONZ i przemawiał zaraz po Baracku Obamie. Poza tym siedział przy jednym stole z nim, Ban-Ki Moonem i Władimirem Putinem. Tygodnik braci Karnowskich na okładce zamieścił zdjęcie z powitania Dudy przez pierwszą parę USA i orzekł, że "polska dyplomacja wstaje z kolan". I nie zraziło ich, że takie samo zdjęcie ma dokładnie każdy prezydent, który przyjechał do Nowego Jorku. Gdy rok później Duda przemawiał za Malawi i Fidżi, nikt już nie oceniał stanu naszej dyplomacji po kolejności wystąpień.
Teraz naszą pozycję gospodarczą próbuje się wyolbrzymiać na podstawie doproszenia do stolika światowych potęg. Tymczasem w 2015 roku byliśmy 24. gospodarką świata. Biorąc pod uwagę, że do grupy nie należą nawet Szwecja (19.) i Holandia (17.), a Hiszpania (14. miejsce, ponad dwukrotnie wyższe PKB) ma status "stałego gościa", droga do indywidualnego członkostwa Polski w G20 jest jeszcze daleka.
Długa droga
Mateuszowi Morawieckiemu może być trudno zrealizować zadanie, jakie postawił przed nim Jarosław Kaczyński. A samemu prezesowi PiS trudno będzie obronić tezę, że w G20 nie jesteśmy tylko przez złą politykę poprzedników.
Pozostawanie poza G20 takich państw jak Holandia czy Hiszpania wskazuje też na jeszcze jeden ważny czynnik: geografię. Gdyby brać pod uwagę tylko PKB krajów, z organizacji wypadłyby m.in. RPA i Argentyna. Europa byłaby silnie nadreprezentowana, a inne regiony geograficzne byłyby reprezentowane szczątkowo.
Dlatego przed Mateuszem Morawieckim i Beatą Szydło bardzo długa droga. Tak długa, że może nie wystarczyć kadencji na jej przejście. Ale warto się postarać, bo G20 to dziś grupa trzymająca władzę, która podczas pierwszej fali kryzysu finansowego zastąpiła G7. To tam dzisiaj rozmawia się o tym, jak powinna wyglądać światowa gospodarka. Niestety na razie to zbyt wysokie progi dla Polski.