Michalski: "Patoriotyzm" pod skrzydłami państwa [OPINIA]
Na trasie Marszu Niepodległości obserwowałem z bliska, jak Prawo i Sprawiedliwość oddało w ręce Roberta Bąkiewicza najcenniejszy przywilej, jakim dysponuje władza: powagę państwa polskiego. Najważniejsze osoby w kraju zostawiły ją sam na sam ze skrajnymi nacjonalistami, a ci używali jej do woli, głosząc hasła sprzeczne z polską racją stanu. To nie patriotyzm, to patoriotyzm.
Przeszedłem całą trasę Marszu Niepodległości, dlatego wiem, że wśród dziesiątek tysięcy jego uczestników byli nie tylko nacjonaliści czy neofaszyści. Tak, widziałem w tłumie rodziny z dziećmi, seniorów i osoby duchowne. Tak, marsz był stosunkowo spokojny, nie doszło do starć, a stołeczni policjanci ocenili, że pochód zaliczał się do najbezpieczniejszych, które odbywały się od kilkunastu lat.
W tym roku niebezpieczeństwo było jednak inne, nie tak widoczne na pierwszy rzut oka. I dlatego tym bardziej nie potrafię zrozumieć, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość przez sześć lat swoich rządów wciąż nie chce zagospodarować tej obywatelskiej energii. Zamiast tego władza stała się żyrantem skrajnych środowisk.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Robert Bąkiewicz na barkach tych, którym bliski jest patriotyzm, chce wyłącznie krzewić jego własną patologiczną wersję, podsycającą do buntu. Dał temu dowód w wystąpieniu na rondzie Dmowskiego. Więcej czasu poświęcił w nim atakom z zachodu niż ze wschodu, i to w obliczu historycznego zagrożenia na polsko-białoruskiej granicy. W dniu, kiedy Łukaszenko poprosił Putina o przysłanie rosyjskich żołnierzy.
- Polska jest atakowana ze wschodniej granicy przez Moskwę, która wykorzystuje Białoruś do presji migracyjnej. Jesteśmy atakowani przez Niemcy, które wykorzystują instytucje unijne do odbierania nam suwerenności. Trwa wojna nie tylko ta na granicy. Także ta z Niemcami, z Unią Europejską. Trwa wojna cywilizacji – mówił jednym tchem. Przekonywał, że Niemcy chcą odebrać Polakom tożsamość "kulturową, a nawet płciową", a Stany Zjednoczone schodzą już z pozycji lidera.
To główna lekcja, która popłynęła do dziesiątek tysięcy zgromadzonych. Tym ważniejsza, że otulona przez polskie władze zaszczytnym mianem "uroczystości państwowych". Słowa, które tam padały, nie trafiały przecież w próżnię, dlatego to Prawo i Sprawiedliwość musi wziąć za nie odpowiedzialność. Bo władza to nie tylko przywileje, z których można korzystać. To także odpowiedzialność, której nie pierwszy raz zabrakło.
Chowanie głowy w piasek nie jest dobrym rozwiązaniem. Prezydent, premier, prezes PiS, mimo że nie byli obecni na marszu, nie mogą udawać, że nie słyszeli tych słów. Wystąpienia Roberta Bąkiewicza nie można nazwać ekscesem, tak jak już politycy PiS próbują tłumaczyć spalenie niemieckiej flagi czy zdjęcia Donalda Tuska. Słowa, które padły z ust prezesa stowarzyszenia Marsz Niepodległości, to jego oferta polityczna, która jest sprzeczna z polskimi interesami.
Podczas Marszu Niepodległości grupa osób spaliła tęczową flagę na moście Poniatowskiego. Jeden z uczestników wytłumaczył kilkuletniemu synowi, że to symbol LGBT. Chłopiec po chwili namysłu wyrwał się ojcu i podbiegł, by splunąć na dopalającą się flagę. Inna rodzina z ubawem tłumaczyła dziecku, że na zwisającym z mostu plakacie widać ogolonego Trzaskowskiego. Na pamiątkę zrobili sobie zdjęcie.
Dalsze oswajanie Roberta Bąkiewicza spowoduje, że dla politycznych zysków PiS będzie musiało wprowadzać kolejne głoszone przez niego radykalizmy na salony. Tak było z niechęcią wobec osób LGBT, która stała się elementem programu obozu rządzącego, choć początkowo była tylko strategią na wybory prezydenckie. Przyjęła się jednak na dobre. Nie tylko wśród narodowców. Tak może być z innymi hasłami.
Wykorzystywanie dnia niepodległości do dalszego brunatnienia Polski nie ma nic wspólnego z patriotyzmem. Nazywajmy rzecz po imieniu, to patoriotyzm. Dalsze mylenie tych pojęć grozi przejęciem szlachetnego patriotyzmu właśnie przez jego patologiczną wersję. Zagrożenie jest tym większe, że władza przykłada do tego ręce.