Media dotarły do dokumentu Bundeswehry. "Naprawdę czarny scenariusz"
"Bild" opublikował szczegóły sporządzonego przez Bundeswehrę scenariusza wojny obronnej w przypadku eskalacji konfliktu w Ukrainie. Zakłada on, że "Rosja będzie chciała jak najszybciej rozpocząć dużą wojnę". Dr Michał Piekarski w rozmowie z Wirtualną Polską jednak uspokaja, że tworzenie scenariusza nie oznacza, że atak nastąpi.
16.01.2024 | aktual.: 16.01.2024 18:58
Prognoza rozpoczyna się w lutym 2024 roku, a kończy w "dniu X", latem 2025 roku. Po wyborach w USA - w krajach bałtyckich miałoby dojść do wewnętrznych konfliktów oraz zwiększonych niepokoi. Władze tych państw razem z Polską miałyby w styczniu 2025 roku zwołać posiedzenie rady NATO i ogłosić rosnące zagrożenie ze strony Rosji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W maju 2025 roku NATO miałoby - zgodnie z niemieckim scenariuszem - podjąć decyzję o zapobieżeniu ataku na korytarz suwalski.
"W 'dniu X', jak wynika z tajnego dokumentu Bundeswehry, naczelny dowódca NATO wydaje rozkaz przerzucenia na wschodnią flankę 300 tys. żołnierzy, w tym 30 tys. żołnierzy armii niemieckiej" - napisał "Bild".
"Scenariusz powstały na użytek ćwiczenia, gry wojennej"
Dr Michał Piekarski, specjalista ds. bezpieczeństwa narodowego z Uniwersytetu Wrocławskiego w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że jest to dokument, który był podstawą do analizowania jednego ze scenariuszy kryzysu w Europie. Został on sporządzony np. na potrzeby ćwiczeń, planowania rozwoju sił zbrojnych lub na inny użytek z powodu innego przedsięwzięcia.
- Praktycznie każde siły zbrojne, i każde państwo prowadzą jakąś działalność prognostyczną, sprowadzającą się do tego, że pojawia się pytanie, "co się wydarzy, jeśli...". To tak jak w przypadku scenariusza filmowego lub pisania powieści. W przypadku prognozowania politycznego i wojskowego zadaje się pytanie, co się stanie, jeśli np. Rosja zaatakuje w najbliższym czasie lub za 10 lat - wyjaśnia.
I dodaje, że - w tym momencie - tego rodzaju scenariusze są podstawą przede wszystkim do dalszych analiz, ćwiczeń - w tym ćwiczeń sztabowych. - Mamy do czynienia z prawdopodobnie prawdziwym, ale dokumentem opisującym scenariusz powstały na użytek ćwiczenia, gry wojennej lub innego przedsięwzięcia, który niekoniecznie musi oznaczać, że to faktyczny plan użycia sił zbrojnych w określonej sytuacji - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
Dr Piekarski przypomina sytuację z kampanii wyborczej, kiedy Mariusz Błaszczak ujawnił w spocie PiS plany obronne sprzed lat. - To już była część jednego z zatwierdzonych planów użycia sił zbrojnych, które powstały na skutek analiz, prognoz, ćwiczeń - także tych sztabowych - wylicza ekspert. I dodaje, że taki plan jest cały czas weryfikowany.
Czarny scenariusz
Rozmówca Wirtualnej Polski podkreśla, że zazwyczaj przygotowuje się kilka wariantów rozwoju sytuacji - od kryzysów mniej istotnych, drobniejszych (np. incydentu granicznego), po kryzysy duże. W przypadku przygotowań Bundeswehry scenariusz jest scenariuszem czarnym, ponieważ zakłada dwie negatywne rzeczy.
- Po pierwsze, że Rosja będzie dążyć do inwazji pełnoskalowej na państwa NATO, przede wszystkim państwa bałtyckie. Po drugie, że to zdarzy się w ciągu najbliższych dwóch lat. Czyli, że - z jakiegoś powodu - Rosja będzie chciała jak najszybciej rozpocząć tę dużą wojnę. Tworzy to naprawdę czarny scenariusz. Dlatego on brzmi tak efektownie i jednocześnie przerażająco - zaznacza dr Piekarski.
Kluczowa kwestia przesmyku suwalskiego
Ze scenariusza, do którego dotarł "Bild" wynika, że "w październiku 2024 roku Rosja przeniesie do Kaliningradu wojska i rakiety średniego zasięgu w celu zaatakowania korytarza suwalskiego, łączącego obwód kaliningradzki z Białorusią przez terytorium Litwy".
Rozmówca Wirtualnej Polski podkreśla, że przesmyk suwalski od dawna uważany jest za obszar wrażliwy z kilku powodów. - Jednym z nich jest geografia - Litwa, Łotwa i Estonia są państwami małymi, które nie mają tzw. głębi operacyjnej. W Polsce od zawsze podejrzewano, że jeden z wariantów obrony Polski zakładałby cofanie się na linię Wisły. Na naszym terytorium mamy się gdzie cofać, istnieje rubież obronna, która w sytuacji trudnej może być linią obrony - wyjaśnia.
- W przypadku państwa takiego jak Estonia, odległość od granicy z Narwy do Tallinna w linii prostej to 200 km. Oznacza to, że większa część tego terytorium jest w zasięgu rosyjskiej artylerii rakietowej i lufowej. Oddział atakując pokonuje w ciągu doby 10 km - podkreśla.
Kolejnym czynnikiem, na który zwraca uwagę ekspert, jest czynnik społeczny i polityczny. - W państwach, o których mowa w omawianym scenariuszu, w dalszym ciągu są duże grupy mniejszości rosyjskojęzycznej, pośród których część odczuwa nostalgię za Związkiem Radzieckim. Można te państwa próbować destabilizować od wewnątrz, właśnie poprzez te osoby, które czują się bardziej związane z Rosją niż z państwem, w którym mieszkają - zaznacza dr Piekarski.
- Zajęcie tych państw daje Rosji możliwość odzyskania tego, co Rosja uważa za "swoje". Państwa te były częścią Rosji Carskiej, potem Związku Radzieckiego, a kontrola nad tymi państwami daje lepszy dostęp do Bałtyku, który Rosja ma teraz bardzo ograniczony i łatwy do zablokowania - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
Ekspert zauważa także czynnik kulturowy. - Kiedy Litwa wchodziła do Unii Europejskiej i pojawiła się kwestia tego, że transfer bezwizowy do Kaliningradu nie będzie możliwy, nie tylko rosyjscy politycy, ale i zwykli Rosjanie byli oburzeni, że muszą się "takiej małej Litwy" prosić - mówi.
- Jeśli dodamy do tego rosyjskie sny o uczynieniu tego kraju znów wielkim i o postrzeganiu przez Władimira Putina rozpadu ZSRR jako największej katastrofy geopolitycznej, to również jest to czynnik, który może sprawić, że Rosja będzie chciała te kraje zagarnąć. A one, ze względu na swoją geografię, są dosyć trudne do obrony - dodaje.
Dlatego - jak mówi - tak kluczowa jest kwestia przesmyku suwalskiego, który jest jedynym lądowym połączeniem tych państw z resztą NATO. - Zablokowanie go oznacza trudności w dostawach zaopatrzenia drogą kolejową lub kołową - zaznacza.
"Rosja jest w stanie generować dużą liczbę kiepsko przeszkolonych żołnierzy"
Według scenariusza zaprezentowanego przez "Bild" w lutym 2024 roku Rosja miałaby przeprowadzić kolejną mobilizację, wciągając do wojska dodatkowych 200 tys. osób. - Taki scenariusz zakładałby kolejną falę mobilizacyjną. Z tego scenariusza nie wynika jednak, czy wojna w Ukrainie zostanie całkowicie wygaszona. Jest tylko wzmianka, że uda im się obrócić bieg wojny na ich korzyść. To w dalszym ciągu oznacza, że jakieś siły w Ukrainie będą musiały pozostać. - podkreśla.
- O ile w kwestii szeregowych żołnierzy sprawa jest jasna - Rosja jest w stanie generować dużą liczbę kiepsko przeszkolonych żołnierzy z łapanki, uwalniając ich z więzień. Ta "siła żywa" nie ma wartości bojowej - są silni, gdy ich jest dużo. Tymi masami ludzkimi trzeba zarządzać, a Rosja utraciła wielu oficerów, łącznie z generałami. Wyszkolenie nowych to całe dekady. Pojawia się pytanie o jakość dowodzenia armii, jej wyposażenia - wylicza. W związku z tym potencjał rosyjski byłby duży ilościowo, ale słaby jakościowo.
Atmosfera jak w czasach zimnej wojny
W ocenie dra Piekarskiego "wracamy do atmosfery z czasów zimnej wojny". - Mieliśmy dwa bloki, które stały naprzeciwko siebie, uzbrojone po zęby, z bronią atomową - ocenia. I dodaje: - Trzeba zakładać, że jakieś kryzysy będą mogły mieć miejsce. Trzeba reformować siły zbrojne, odbudowywać obronę cywilną, budować narzędzia odporności społeczeństwa, np. uczyć na nowo zachowań w zagrożeniu wojennym - wylicza.
- Zagrożenie rosyjskie istnieje, ale nie oznacza to automatycznie, że ta wojna może wybuchnąć. To tak jak ze strażą pożarną - to, że mamy w danym miejscu remizę strażacką i sprzęt nie oznacza, że pożar wybuchnie zaraz. Liczymy się po prostu z ewentualnością, że coś może się wydarzyć, ale nie musi - podkreśla.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski