Kijów dostał sprzęt z Polski. Państwa NATO bacznie obserwują

Pod Kupiańskiem walczą polskie samobieżne moździerze Rak. Ukraińcy bardzo chwalą kolejny polski sprzęt - za niezawodność, skuteczność i dużą mobilność. Będzie to kolejny po Krabach hit?

Żołnierze korzystający z haubicoarmaty D-20 - w okolicach Kupiańska
Żołnierze korzystający z haubicoarmaty D-20 - w okolicach Kupiańska
Źródło zdjęć: © East News | AA/ABACA

Raki, po haubicach Krab, to drugi "skorupiak", który walczy w Ukrainie przeciwko rosyjskiej agresji. Ukraińcy umowę na kupno trzech samobieżnych moździerzy podpisali w kwietniu zeszłego roku. W efekcie - w październiku do Ukrainy trafiły pierwsze z 24 zamówionych wozów.

Prócz nich Kijów kupił wówczas ok. 150 kołowych transporterów opancerzonych Rosomak i ok. 100 zestawów ręcznych przenośnych wyrzutni pocisków przeciwlotniczych Piorun. Jest to efekt nie tylko dużych potrzeb frontowych, ale przede wszystkim dobrej renomy, jaką cieszą się polskie produkty na wschodzie.

Najpierw znakomite recenzje zbierały przeciwlotnicze zestawy rakietowe Pioruny, Gromy i granatniki Komary. Te ostatnie do tego stopnia, że pojawiły się głosy, aby wznowić nawet ich produkcję i przywrócić je do służby.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Prawdziwym hitem stały się samobieżne haubice Krab, które załogi chwalą za ergonomię, wygodę i łatwość obsługi. Co zaowocowało zamówieniami na trzy dywizjony systemu Regina (w jego skład wchodzą i haubice, i wozy dowodzenia). Teraz na kolejne zamówienia ze Wschodu ma szansę właśnie Rak.

Rak na froncie

Pierwszy dywizjon Raków trafił do 44. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej, która obecnie walczy pod Kupiańskiem. W ostatnich tygodniach miasto stało się jednym z głównych celów rosyjskich uderzeń, a szturmy powtarzają się kilka razy dziennie.

Ukraińscy żołnierze chwalą sprzęt, jaki otrzymali z Polski.

Głównie ze względu na większą mobilność w porównaniu do dotychczas używanych samobieżnych haubic 2S1 Goździk kal. 122 mm przy podobnym zasięgu ognia i znacznie lepszej celności, dzięki zintegrowaniu systemów rozpoznawczych, wozu dowodzenia i wozu bojowego.

Ukraińcy podkreślają, że dzięki automatyzacji mogą znacznie krócej przebywać z zagrożonym rejonie.

Załoga potrzebuje zaledwie 30 sekund na zajęcie pozycji ogniowej i jedynie 15, aby przygotować się do zmiany pozycji. Przy znacznym zagęszczeniu środków pozpoznania wizualnego, przede wszystkim bezzałogowców, jest to niezwykle ważne, dla przeżycia wozu na polu walki.

- Zamontowane na opancernych platformach te moździerze zapewniają dodatkową elastyczność w działaniach obronnych - mówił jeden z żołnierzy 44. Brygady.

Kolejna bateria trafiła do 67. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej, która wywodzi się z Ochotniczego Korpusu "Prawy Sektor", znanego ze swoich skrajnie prawicowych poglądów.

Brygada obecnie walczy o Awdijiwkę. Na razie nie wiadomo, jak radzą sobie Raki na głównym odcinku frontu.

Nowa jakość

Samobieżny moździerz kalibru 120 mm Rak to najmłodsze dziecko polskiego przemysłu obronnego. Pomysł na tego typu pojazdy wsparcia ogniowego pojawił się w Hucie Stalowa Wola w 2004 roku, a już rok później rozpoczęto prace koncepcyjne.

Kompletna wieża pojawiła się zaledwie trzy lata później i została zaprezentowana na kieleckich targach jeszcze na podwoziu samobieżnej haubicy 2S1 Goździk. Potem pojawił się pomysł, aby osadzić ją na podwoziu transportera Rosomak i na Lekkim Podwoziu Gąsienicowym, produkowanym przez Hutę Stalowa Wola. Jest to całkowicie polska konstrukcja, której premiera miała miejsce w 2009 roku.

W ciągu kolejnego roku po pojawieniu się prototypu wprowadzono kilkanaście zmian, w tym zmodyfikowano system dosyłania amunicji. Wówczas rozpoczęto integrację wieży z podwoziem Rosomaka. Pierwszy z prototypów wyjechał z Huty w 2010 roku.

Testy systemu M120 Rak zakończyły się w 2013 roku, a dwa lata później HSW była gotowa do seryjnej produkcji. Na zamówienie trzeba było czekać jeszcze rok, a pierwsze z 64 wozy ogniowe i 32 wozy dowodzenia armia odebrała już w 2017 roku. Wojsko było na tyle zadowolone z nowego wozu, że w sumie zamówiły ponad 120 Raków.

Kompletny system

System Rak w docelowej konfiguracji składa się z ośmiu samobieżnych moździerzy kołowych, czterech artyleryjskich wozów dowodzenia - również zabudowanych na podwoziu Rosomaka, dwóch artyleryjskich wozów rozpoznawczych oraz pojazdów zabezpieczenia logistycznego, tj. trzech artyleryjskich wozów amunicyjnych i jednego Artyleryjskiego Wozu Remontu Uzbrojenia. Na Ukrainę trafiły na razie trzy takie kompletne systemy.

Dużym atutem systemu jest znany już Ukraińcom system kierowania ogniem TOPAZ. Pozwala on w czasie rzeczywistym przekazywać dane z rozpoznawczych bezzałogowców, jak na przykład ożarowskie FlyEye (które są wykorzystywane przez Ukraińców od 2015 roku do wozu dowodzenia i wozu ogniowego).

Państwa NATO bacznie obserwują

System kierowania ogniem może skoordynować czas odpalenia pocisków z różnych wozów danego działa, aby wystrzelone z pojazdów stojących w różnych odległościach od celu spadły na niego w tym samym czasie. Znacznie utrudnia to wykrycie pozycji ogniowych przez radary artyleryjskie. Dodając mobilność wozów, mogą one sprawić Rosjanom wiele kłopotu.

Chrzest bojowy Raków jest szczególnie uważnie obserwowany wśród państw NATO, ponieważ wieża może być zintegrowania z wieloma typami podwozi.

A kolejne armie sojusznicze poszukują podobnych wozów wsparcia. Istnieje więc szansa na kolejny sukces eksportowy. Pod warunkiem, że przemysł będzie mógł liczyć na wsparcie rządzących.

 Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rosjaukrainawojna
Wybrane dla Ciebie