Makowski: TSUE mówi Polsce "sprawdzam". Po co wykrwawiać się za Izbę Dyscyplinarną? [OPINIA]
Polski rząd zapowiada likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, ale się nie cieszy. Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki mówią, że stanie się to lada dzień, ale Sejm z ustawą czeka. W międzyczasie politycy Komisji Europejskiej ostrzegali: bez wykonania orzeczenia TSUE nie pójdziemy dalej. Gdy słowa nie podziałały, do gry wkroczyły duże pieniądze. Było warto?
- Zamierzamy zlikwidować Izbę Dyscyplinarną SN, ponieważ te mechanizmy, które zostały wprowadzone nie spełniały naszych oczekiwań - powiedział 19 października na posiedzeniu europarlamentu premier Mateusz Morawiecki. Dwa miesiące wcześniej prezes PiS Jarosław Kaczyński przekonywał, że likwidacja ID w postaci, w której obecnie funkcjonuje, jest tylko kwestią czasu i "w ten sposób zniknie przedmiot sporu" z Unią Europejską.
Izby do tej pory nie zlikwidowano, pojawiły się za to nowe problemy.
Komisja Europejska czekała na zapowiadany ruch, brała pod uwagę deklaracje polskiego rządu, aż ostatecznie 27 października cierpliwość UE się skończyła, a słowa zostały przekute w czyny. A właściwie w decyzję Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, którego wiceprezes zobowiązał Polskę "(…) do zapłaty na rzecz Komisji okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 mln euro dziennie". To dwukrotnie więcej niż za Turów.
Czy można było się tego ruchu spodziewać? Oczywiście. O konsekwencjach lekceważenia orzeczeń TSUE przestrzegali wszyscy czołowi politycy Komisji - od szefowej Ursuli von der Leyen po jej zastępczynię Verę Jourovą.
Gdy rozmawiałem z komisarz Jourovą 31 sierpnia w Gdańsku, temat Izby Dyscyplinarnej był jednym z najważniejszych wątków jej wypowiedzi. Swego rodzaju testem intencji polskiego rządu i premiera, który zwlekał z wcieleniem słów o likwidacji Izby w życie. A bez tego nie było mowy o postępie w negocjacjach z Unią.
- Musi [reforma - przyp. red.] służyć wszystkim obywatelom, a nie tylko rządowi czy wybranej grupie. Izba Dyscyplinarna SN nie spełnia tego wymagania. Powiedziałam premierowi, że (...) wyrok TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej musi być uszanowany, choć rozumiemy, że reforma Izby Dyscyplinarnej wymaga zmian w prawie i nie wydarzy się w ciągu kilku tygodni - mówiła Vera Jourova.
Dodała jednocześnie, że "Komisja Europejska musi znać więcej szczegółów reformy Izby Dyscyplinarnej, inaczej trudno będzie zrozumieć polskie intencje". - Niepokoi nas, że Izba Dyscyplinarna nadal w pewnym wymiarze działa w celu dyscyplinowania sędziów, mimo że powinna zawiesić działania. Trudno również cofnąć jej decyzje - podkreśliła.
Czy można jaśniej wyrazić obawy wobec odwlekania likwidacji Izby? Jak widać można, gdy do "zaniepokojenia" doda się milion euro dziennie.
Pytanie: kto dzisiaj korzysta na trudnym do zrozumienia odwlekaniu decyzji, która została zapowiedziana przez całą wierchuszkę Prawa i Sprawiedliwości? - Ustawa likwidująca Izbę Dyscyplinarną jest przygotowywana, ale ona nie będzie uchwalana przy pistolecie przystawionym do skroni - stwierdził w środę w Tłicie WP poseł Adam Bielan, szef Republikanów. Jeżeli to jest wyjaśnienie, to ewidentnie nie trafiło do Brukseli i Luksemburga.
Do decyzji TSUE na gorąco odniósł się również minister Piotr Müller. - Polski rząd publicznie mówił o konieczność dokonania zmian w tym obszarze, które zapewnią jego efektywne funkcjonowanie. Droga kar i szantażu wobec naszego kraju to nie jest właściwa droga. To nie jest model, w którym powinna funkcjonować Unia Europejska - unia suwerennych państw - stwierdził na Twitterze rzecznik rządu.
Problem polega na tym, że czasu na wprowadzenie ustawy było wystarczająco dużo, aby robić to bez presji i "pistoletu przy skroni", ale z jakiś względów z niego nie skorzystano.
Oczywiście czymś normalnym jest stawianie pytań o bezprecedensową skalę presji, którą TSUE nakłada na Warszawę, zwłaszcza w kontekście wyroku Trybunału Konstytucyjnego o wyższości prawa krajowego nad unijnym. Tylko czy zbliża nas to w jakikolwiek sposób do wyjścia z impasu?
Przecież Izba Dyscyplinarna - ciało, które poniosło porażkę nawet w oczach jego twórców - nie jest elektrownią w Turowie, o którą - tutaj pełna zgoda - warto kruszyć kopię. W jakim celu, poza symbolicznym machaniem suwerennościową chorągiewką, jako państwo idziemy na starcie na froncie, który już dawno powinien zostać odpuszczony, bo są nieporównywalnie ważniejsze?
Jeśli pójdziemy z Unią na "III wojnę światową", o której metaforycznie w wywiadzie z "Financial Times" mówił premier Mateusz Morawiecki, będziemy się wykrwawiać po nic. Dzisiaj widać to z całą jaskrawością, bo miejsca na bierność już nie ma.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości