Makowski: "Dużo słów, mało czynów. Walka o postulaty osób LGBT dla nikogo nie jest 'wygodna'" [OPINIA]
Wydawać by się mogło, że po słowach posła Czarnka, który określił grupę homoseksualistów jako "niebędącą równą normalnym ludziom" oraz wypowiedzi prezydenta Dudy, twierdzącego, że "'ideologia LGBT' jest gorsza od komunizmu" - kandydaci lewicowi i liberalni ruszą z kontrofensywą, broniąc mniejszości. Tymczasem konkretów ustawowych nadal brak. Dlaczego?
16.06.2020 | aktual.: 16.06.2020 14:58
"Prawa LGBT stały się jedną z kluczowych kwestii w nadchodzących wyborach" - rozpisywały się media latem 2019 roku, gdy partie powoli szykowały się do starcia o parlament. Już wtedy panował podobny do dzisiejszego klimat debaty publicznej. Zagraniczne media (często piórami polskich autorów) donosiły o ostrych wypowiedziach polityków PiS-u, przez ulice przechodziły Parady Równości, trwała zażarta dyskusja na temat parodiowania mszy i symboli katolickich oraz granicy wolności słowa.
I również, tak jak dzisiaj, brakowało w tym wszystkim konkluzji. Z jednej strony wyraźnego potępienia ze strony rządzących słów, które dyskryminowały mniejszości seksualne, z drugiej jasnych deklaracji ustawowych ze strony partii, które chcą brać na sztandary przynajmniej część ich postulatów. Symbolem tamtych dni stał się list prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz napisany 28 maja, w którym po fakcie potępiła część ofensywnych wobec katolicyzmu wydarzeń podczas trójmiejskiego przemarszu środowisk LGBT. Tych samych, w których przed wyborami europarlamentarnymi nie widziała nic gorszącego. Gdy okazało się, że zostały one przez Prawo i Sprawiedliwość wygrane, mogliśmy przeczytać o "(…) dogłębnym poruszeniu akcją happeningową podczas V Trójmiejskiego Marszu Równości" oraz "przemocy symbolicznej" i "zaprzeczeniu walki o równość i tolerancję".
Zobacz także
Obserwując te dziwne prawidłowości, rodzi się pytanie: czy postulaty osób LGBT - z możliwością zawarcia związku małżeńskiego albo wejścia w związek partnerski - są w polskiej polityce traktowane jak przekazywanie sobie z rąk do rąk gorącego ziemniaka? Jak temat, którym można się niechcąco "poparzyć"? Dlaczego, gdy w przestrzeni publicznej padają tak kontrowersyjne słowa, jak te wypowiedziane przez prezydenta w Brzegu, uznające "ideologię LGBT" za groźniejszą nawet od bolszewizmu (przypominam, bolszewicy mieli na koncie setki tysięcy ofiar), budzą one na opozycji wyrazy werbalnego oburzenia, ale nie pociągają zapowiedzi konkretnych działań?
Dlaczego przez tyle lat nie zrobiono nic, aby ułatwić żyjącym ze sobą ludziom uregulowanie ich status? Dlaczego Lewica, będąca prawie rok w Sejmie, nie złożyła jeszcze projektu ustawy na ten temat? Dopiero we wtorek, ciągnięty za język w ostatnich sekundach programu Konrada Piaseckiego, Krzysztof Gawkowski zadeklarował, że jego koalicja z takim projektem wystąpi. Potrzeba było gorszących słów posła Przemysława Czarnka, aby się zmobilizować?
Nie rozumiem tej asekuracji ze strony polityków walczących o prezydenturę, a którym bliska jest wrażliwość lewicowa i liberalna. Skoro słusznie w wielu miejscach krytykują wypowiedzi posłów i posłanek Zjednoczonej Prawicy, powinni mieć również odwagę sprzeciwić się im czynami. Nie wystarczy, choć to zawsze coś, jak Szymon Hołownia mówić, że "nie ma ideologii LGBT, tylko ludzie". Nie wystarczy jak Rafał Trzaskowski "chcieć być prezydentem wszystkich rodzin, również singli, seniorów i osób samotnych, bo na tym polega misja prezydenta RP, żeby budować wspólnotę". Nie wystarczy jak Robert Biedroń "zamiast nienawiści proponować miłość, zamiast pogardy - szacunek".
Tutaj jeszcze trzeba coś zrobić. Odróżnić się od tych, których zachowanie się potępia. Chyba że gdzieś z tyłu głowy czai się polityczny duszek pragmatyzmu, który szepcze do ucha: "Ale przecież to się nie opłaca. Wygramy, i dopiero wtedy pomyślimy". Zamiast licytacji na deklaracje, bądźmy ze sobą po prostu szczerzy.
PS Jak ten mechanizm działa w praktyce w marketingu, polecam prześledzić w mediach społecznościowych największych marek, które zmieniają swoje awatary na tęczowe, ale w dywizjach bliskowschodnich dziwnym trafem pozostają one takie jak zwykle. Dlaczego?
Marcin Makowski dla WP Opinie