PolitykaMajmurek: Referendum aborcyjne może niczego nie rozstrzygnąć [OPINIA]

Majmurek: Referendum aborcyjne może niczego nie rozstrzygnąć [OPINIA]

Pszczyna, Rybnik, Bielsko-Biała, Radom, Częstochowa, Łódź, Poznań, Gdańsk, Białystok, Elbląg, Kielce; od kilkuset osób w mniejszych ośrodkach po około 30 tysięcy w Warszawie - w całej Polsce ludzie wyszli na ulice, by upamiętnić zmarłą w szpitalu w Pszczynie panią Izabelę. Kobietę, która zmarła na sepsę, bo lekarze czekali aż serce płodu i tak pozbawionego szans na przeżycie przestanie bić. Dlaczego? Bo po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej z 2020 roku i sześciu latach rządów PiS atmosfera w kraju jest taka, że lekarze czują, iż muszą wybierać między stwarzaniem ryzyka dla zdrowia i życia pacjentek a kłopotami z prawem.

Protesty po śmierci 30-latki z Pszczyny
Protesty po śmierci 30-latki z Pszczyny
Źródło zdjęć: © PAP | Sebastian Borowski
Jakub Majmurek

W Irlandii, gdzie zakaz aborcji był wpisany do konstytucji, śmierć zmarłej w podobnych okolicznościach młodej dentystki Savity Halapannavar, rozpętała ogólnonarodową dyskusję i doprowadziła do referendum wykreślającego przepisy o "prawie do życia od poczęcia" z ustawy zasadniczej. Czy obserwujemy właśnie początek podobnych procesów w Polsce?

Sondaż United Surveys dla Wirtualnej Polski przeprowadzony na próbie tysiąca osób, pokazuje, że referendum może nie przynieść jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: jakich właściwie rozwiązań w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży chcemy.

Trybunał narzucił nam wszystkim zdanie mniejszości

W sondażu na pewno widać za to jedno: rok temu Trybunał Przyłębskiej stanął po stronie zdecydowanej mniejszości, czy, mówiąc precyzyjniej, narzucił większości społeczeństwa zdanie niewielkiej większości. Poparcie dla rozwiązań bardziej restrykcyjnych niż tzw. kompromis aborcyjny (ustawa z 1993 roku) jest bowiem opcją zdecydowanie mniejszościową.

W sondażu dla WP respondenci mogli zaznaczyć cztery opcje w pytaniu o przepisy aborcyjne: "pozostawić bez zmian" (tzn. utrzymać stan prawny po wyroku TK z 2020 roku), "powrócić do kompromisu aborcyjnego", "zliberalizować" (aborcja do 12. tygodnia ciąży bez podawania powodu przez pacjentkę) albo jeszcze zaostrzyć. Zwolenników pierwszej i czwartej opcji jest wśród ankietowanych zaledwie 15,6 proc. Większość zwolenników "kompromisu" (42,8 proc.) i liberalizacji (31,1 proc.) jest przytłaczająca – razem to 73,9 proc. Jedyna grupa – z uwzględnionych w badaniu – gdzie wyraźnie dominują zwolennicy bardziej restrykcyjnych rozwiązań niż "kompromis" to "wierzący i praktykujący regularnie".

Sąd konstytucyjny nie musi, a nawet nie powinien przejmować się sondażami. Trybunał Przyłębskiej nie jest jednak normalnym sądem konstytucyjnym - pozostaje w ścisłej politycznej relacji z rządzącą partia. Bez jej zgody, bez wyrażonego mniej lub bardziej wprost oczekiwania, wyrok usuwający przesłankę empriopatologiczną aborcji (ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu) z polskiego prawa by nie zapadł.

Dlaczego rządząca partia stanęła po stronie tak niewielkiej mniejszości? Czy utraciła polityczny instynkt? Odpowiadając na to pytanie, warto pamiętać, że PiS znajduje się pod presją fundamentalistycznych środowisk, z którymi sympatyzuje część jego elektoratu. Z sondażu wynika, że 28 proc. obecnych wyborców PiS popiera stan prawny po wyroku TK, a aż 20 proc. chciałoby całkowicie zakazać aborcji. Co oznacza, że dla prawie połowy obecnych wyborców partii "kompromis aborcyjny" jest zbyt "liberalny". Przy takich postawach elektoratu PiS nie może ignorować nacisku skrajnych grup. Z drugiej strony, podporządkowanie swojej agendy radykalnym środowiskom ogranicza pole ekspansji partii ku bardziej umiarkowanym wyborcom.

Nawet elektorat uważanej za bardziej skrajną prawicę Konfederacji jest w kwestiach dopuszczalności przerywania ciąży mniej restrykcyjny niż ten Zjednoczonej Prawicy. Nikt z wyborców Konfederacji nie zadeklarował chęci całkowitego zakazu aborcji. 61 proc. jest za "kompromisem", a grupa osób, która chciałaby dopuszczalności aborcji do dwunastego tygodnia i tych, popierających stan po wyroku TK jest podobna. Analizując te dane warto jednak pamiętać, że biorąc pod uwagę wynik Konfederacji z 2019 roku (6,81 proc.), liczba jej wyborców w próbie tysiąca osób będzie na tyle niewielka, że trudno z jej odpowiedzi wyciągać daleko idące wnioski.

Między liberalizacją a "kompromisem"

Aborcja jest przy tym potencjalnym problemem politycznym nie tylko dla PiS, ale także dla opozycji. O ile przytłaczająca większość opozycyjnego elektoratu nie chce przepisów ostrzejszych niż te z 1993 roku, to nie ma już wśród nich zgody, czy polskie prawo powinno wrócić do "kompromisu", czy zostać zliberalizowane do standardów obowiązujących w większości państw rozwiniętych.

57 proc. wyborców Koalicji Obywatelskiej z 2019 roku chce powrotu do "kompromisu", 41 proc. jego liberalizacji. W przypadku wyborców lewicowej koalicji 46 proc. opowiada się za kompromisem, 54 proc. za liberalizacją.

Niestety, sondaż nie podaje, jak wyglądają te liczby wśród obecnych elektoratów głównych partii, nie tych, jakie zgromadziły one dwa lata temu. Znamy tylko wyniki dla PiS, wyniki opozycji ujęte są zbiorczo. Dlatego np. nic nie wiemy o preferencjach wyborców Polski 2050 – wiadomo tylko, że wśród wyborców Hołowni z 2020 roku najwięcej jest zwolenników liberalizacji przepisów z 1993 (47 proc.), 34 proc. chce powrotu do "kompromisu".

Lewica, mimo podzielonego elektoratu, wie co robić. Musi walczyć o wolną i bezpieczną aborcję – to część jej politycznego DNA, kluczowy tożsamościowy postulat. Można przypuszczać, że lewicowy elektorat, który osobiście preferowałby zapisy ustawy z 1993 roku, akceptuje to, że jego partia ma inne stanowisko. PO odważnie opowiedziała się za prawem do przerwania ciąży po konsultacji z lekarzem – rozwiązanie na wzór niemiecki – rozpoznając, że w tę stronę ewoluuje stanowisko jej elektoratu. Ceną za to może być jednak zrażenie lub apatia części bardziej konserwatywnych wyborców.

Polska 2050 budowana jest jako partia, która w sprawie aborcji stara się możliwie nie zajmować stanowiska. Sam Hołownia powtarza, że w tej sprawie powinni zdecydować obywatele w referendum, nie politycy. Podobne stanowisko zajmuje lider ludowców, Władysław Kosiniak-Kamysz. Referendum może być dla polityków z podzielonym elektoratem w sprawie aborcji wygodnym rozwiązaniem – zdanie się na "wolę ludu" pozwala uniknąć zajmowania stanowiska w kontrowersyjnej sprawie, gdzie każda decyzja może zrazić część elektoratu.

Politycy muszą wziąć odpowiedzialność

Sondaż dla Wirtualnej Polski zapytał także czy powinno zostać zorganizowane referendum w sprawie aborcji. Wyraźna większość – 57,4 proc. - odpowiedziała "zdecydowanie tak", lub "raczej tak". W elektoracie opozycji zwolenników referendum jest aż 69 proc.

Można zrozumieć, dlaczego ludzie chcą referendum w tej sprawie. Politycy wielokrotnie zawiedli Polki. PiS, po fali kolejnych protestów społecznych, pokazujących, że w Polsce nie ma zgody na zaostrzanie warunków przerywania ciąży, rękoma Trybunału Przyłębskiej wprowadził stan prawny, odrzucany przez większość. Nie widać żadnej nadziei na to, by politycy byli się w stanie porozumieć w Sejmie tej kadencji co do złagodzenia skutków decyzji TK.

Problem nie zaczyna się przy tym w 2020 roku, sięga do samych początków III RP. Sensowne ustawodawstwo w kwestii aborcji, odziedziczone po PRL znalazło się na początku lat 90. pod atakiem narodowo-katolickich środowisk. Mimo mobilizacji drugiej strony i potężnych protestów społecznych Sejm I kadencji w 1993 roku przyjął ograniczającą prawa reprodukcyjne Polek "kompromisową" ustawę, już wtedy restrykcyjną na tle Europy. Ten sam Sejm odrzucił projekt ustawy o referendum aborcyjnym. W Sejmie II kadencji zebrała się większość (SLD i Unii Pracy), która ponownie zliberalizowała przepisy. Ustawę tę za niekonstytucyjną uznał jednak Trybunał Konstytucyjny pod kierunkiem Andrzeja Zolla.

Referendum nie musi jednak przynieść rozstrzygnięcia. Bardzo ważne jest, jak zostaną zadane pytana, czy nie zostaną zmanipulowane. Czy np. radykalne przepisy antyaborcyjne nie zostaną przedstawione w referendum jako "ochrona życia", a opcja liberalizacyjna, jako "zabijanie nienarodzonych" – czego niestety można się spodziewać po rządzącej partii. A to rządzący układają pytania. Takie referendum nie oddawałoby w żaden sposób tego, czego naprawdę chcą Polki i Polacy.

Ale nawet uczciwie postanowione pytania mogą przynieść mocno niejednoznaczne wyniki. Pokazuje to sondaż WP – żadna z czterech opcji nie ma w nim bezwzględnej większości. Czy takie referendum powinno być wiążące? W jakim stopniu? Nie unikniemy tu decyzji polityków.

Dlatego, niezależnie czy jesteśmy zwolennikami referendum w sprawie aborcji, czy nie, powinniśmy domagać się od polityków jasnych deklaracji w sprawie tego, gdzie stoją, jakie rozwiązania są w stanie poprzeć, jakich w żadnym wypadku. Dziś wiadomo to tylko w wypadku Lewicy i KO. PiS sam nie wie, czy wyrok TK to wielki sukces "obrony życia", z którego powinien być dumny czy polityczny kłopot, z którym nie wiadomo co zrobić.

Gdy społeczeństwo jest podzielone, politycy nie powinni rozkładać rąk w poczuciu bezradności, tylko dostarczyć przywództwa. Dla młodych ludzi liberalizacja jest dość oczywistą opcją – w grupie 18-29 opowiada się za nią 66 proc. pytanych, w grupie 30-39, 40 proc. Prędzej czy później dojdzie do zmiany, nawet jeśli dziś w referendum starszy, konserwatywny elektorat przegłosowałby młodszy. Gdyby do tego doszło, jeszcze bardziej pogłębiłoby to polaryzację wzdłuż takich kryteriów jak wiek, wyznawane wartości czy stopień religijności. Mówiąc wprost: coraz mniej związani z Kościołem "młodzi" byliby wściekli, gdyby "starzy", kierujący się religijnymi wartościami, narzucili im prawo dotykające dosłownie życia i śmierci, w sprawach, które starszych pokoleń od jakiegoś czasu osobiście już nie dotykają. Zamiast nakręcać polaryzację politycy może powinni wziąć odpowiedzialność za przyszłość i dać Polsce przepisy o zdrowiu reprodukcyjnym skrojone pod wartości i potrzeby pokolenia, którego to faktycznie dotyczy?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1007)