Majmurek: Putinizm. Tak może wyglądać faszyzm XXI wieku [OPINIA]
Słowa o konieczności "denazyfikacji Ukrainy" budzą zdumienie, trudno bowiem wskazać, w jaki właściwie sposób Ukraina sprzed ataku Rosji miałaby być choć trochę "nazistowska".
09.03.2022 10:50
- Podjąłem decyzję o przeprowadzeniu specjalnej operacji wojskowej. Jej celem jest obrona ludzi, którzy w ciągu ośmiu lat byli ofiarą prześladowań, ludobójstwa ze strony reżimu kijowskiego. W tym celu będziemy dążyć do demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy – mówił 24 lutego Władimir Putin, gdy nad ranem tego dnia zaczęła się rosyjska inwazja.
Od rewolucji Majdanu kraj wykonał wielką pracę, by zbudować funkcjonalną demokrację liberalną, aspirującą do standardów Europy Zachodniej. Wołodymyr Zełenski został wybrany na prezydenta jako kandydat umiarkowanego centrum, jego partia niedawno dołączyła do europejskiej liberalnej międzynarodówki. Jakby tego było mało, prezydent Zełenski pochodzi z rodziny żydowskiej, która straciła wielu swoich bliskich w Holocauście.
Jak absurdalne nie byłyby wysuwane przez Putina zarzuty o "nazistowskiej Ukrainie", w Rosji mogą one trafiać na podatny grunt. Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie ma we współczesnej Rosji silniejszego i bardziej spajającego społeczeństwo politycznego mitu, niż ten "wielkiej wojny ojczyźnianej": bohaterskiej, krwawej, okupionej strasznymi ofiarami wojny obronnej ZSRR przeciw agresji nazistowskich Niemiec. Jest to mit głęboko zafałszowany – pomija np. zupełnie ofiary, jakie w trakcie tej wojny ponieśli obywatele Związku Radzieckiego innej niż rosyjska narodowości, np. Ukraińcy – ale politycznie skuteczny. Zmitologizowana pamięć wojny z III Rzeszą jest jednym z niewielu momentów rosyjskiej historii, który jednoczy i napełnia dumą przeważającą większość Rosjan. Putin bardzo świadomie stara się wpisać "operację specjalną" przeciw Ukrainie w mit "wielkiej wojny ojczyźnianej", przedstawić ją jako jej kontynuację.
Po drugie, Rosja od samego początku Majdanu atakowała Ukrainę jako kraj "faktycznie faszystowski". Rosyjska propaganda wyolbrzymiała ponad wszelką miarę rolę skrajnej prawicy w protestach przeciw władzy Janukowycza i jej rolę w życiu politycznym Ukrainy po Majdanie. Rosjanie starali się przedstawić Poroszenkę i jego ekipę jako politycznych spadkobierców skrajnego ukraińskiego nacjonalizmu z lat 40.
Piosenka grana od 2014 roku
Kiedy w listopadzie 2014 roku byłem na wizycie studyjnej dla dziennikarzy w Rosji, ciągle słyszałem od moich gospodarzy, że Ukrainą rządzą faszyści, i że Rosja nie może na to pozwolić. "Choćbyśmy mieli rozwalić ten kraj" – jak powiedział jeden z moich rosyjskich rozmówców.
Tymczasem, jakby się bliżej zastanowić, to jeśli ktokolwiek w rosyjsko-ukraińskim konflikcie ma cokolwiek wspólnego z faszyzmem, to jest to raczej putinowska Rosja, niż Ukraina.
Ta druga w ciągu ostatnich ośmiu lat próbowała wykonać wielką pracę budowy demokratycznych instytucji, zdolnych radzić sobie z patologiami typowymi dla wielu poradzieckich społeczeństw – na przykład politycznymi i gospodarczymi wpływami oligarchii. Tymczasem Rosja Putina od 2011 roku konsekwentnie przesuwa się w coraz bardziej autorytarną stronę. Oczywiście, Putin nigdy nie był demokratą, nawet w trakcie pierwszych ośmiu lat swoich rządów. Wcześniej jednak jego administracji zależało przynajmniej na utrzymaniu pewnych pozorów demokracji i państwa prawa. W 2008 roku Putin nie zmienił konstytucji, by umożliwić sobie trzecią kadencję, tylko oddał władzę prezydencką na jedną kadencję Dmitrijowi Miedwiediewowi, zadowalając się funkcją premiera. Od ponad dekady nikt w Rosji nie ma już podobnych skrupułów.
Zobacz także
Cały okres po 2011 roku był rozprawą Putina i jego ludzi z wolnym rosyjskim społeczeństwem – na razie skuteczną. Putinowi udało się przetrwać wielkie społeczne protesty z okresu 2011-13. Choć na ulice wyszło najwięcej ludzi od lat 90., protestującym nie udało się osiągnąć swoich celów. Nie podważyli wątpliwych wyników wyborów parlamentarnych z 2011 roku, w których partia Putina zdobyła samodzielną większość w Dumie. Po stłumieniu protestów Putin w zasadzie całkowicie zneutralizował jakąkolwiek systemową, polityczną alternatywę wobec swoich rządów.
Za tym poszła cała seria represji. Władza podporządkowała sobie niemal wszystkie media. Dziś, po zamknięciu niezależnej telewizji Dożd i radia Echo Moskwy, jedynym medium o większych zasięgach niepowtarzającym propagandy Kremla jest "Nowa Gazeta". Putinowski reżim wziął też na celownik trzeci sektor, organizacje pozarządowe. Te, które przyjmują środki z zagranicy – co jest standardem w demokratycznych państwach - muszą zarejestrować się jako "obcy agenci", co ma je stygmatyzować w oczach opinii publicznej. Przepisy decydujące o tym, kto ma obowiązek rejestrować się jako "obcy agent" są przy tym tak niejasne, że dają władzy narzędzia do prześladowania niezależnych organizacji. Po trzecim sektorze przyszła pora na ograniczanie wolności w internecie – przyjęto np. przepisy pozwalające zamknąć medium internetowe decyzją prokuratury, bez rozprawy przed sądem, za takie przewiny jak rozpowszechnianie informacji w formie "obrażającej moralność publiczną […] wyrażającej brak szacunku wobec społeczeństwa, państwa, symboli państwowych, konstytucji lub organów sprawujących władzę państwową w Federacji Rosyjskiej".
W tym samym czasie następuje wzmożenie skrajnie nacjonalistycznej propagandy, wrogości wobec Zachodu i wzmocnienie sojuszu Kremla z cerkwią. Narracja Moskwy coraz częściej podkreśla odrębność cywilizacyjną "rosyjskiego świata", opartego na prawosławiu, imperium i tradycji silnej, autorytarnej władzy. Rosja przyjmuje też głęboko represyjne, skrajnie prawicowe rozwiązania prawne: np. ustawę zakazującą "propagandy homoseksualnej" czy przepisy wyłączające z odpowiedzialności karnej sprawców przemocy domowej – gdy dopuszczają się wykroczenia po raz pierwszy.
Czy to już faszyzm?
Rosja jest więc bez wątpienia autorytarną, skrajnie konserwatywną dyktaturą. Czy to jednak oznacza, że jest państwem faszystowskim? Że rządząca nią elita to faszyści?
Takie refleksje zaczynają się pojawiać coraz częściej od połowy poprzedniej dekady. Urodzony w Rosji profesor Uniwersytetu Nowojorskiego Michaił Jampolski napisał w 2015 roku, że Rosja przyjmuje "quasi-faszystowski" język, który "odrzuca wszystko to, co mogłoby się kojarzyć ze słabością lub zniewieścieniem, np. demokrację liberalną i homoseksualizm". W tym samym okresie rosyjski uczony, były dyrektor Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, Andriej Zubow, nazwał panujący w Rosji system "państwem korporacyjnym typu faszystowskiego, opakowanym w ideologię stalinizmu".
Jeśli przyjrzymy się temu, jak wygląda władza Putina, bez trudu dostrzeżemy wiele wspólnych punktów z innymi systemami faszystowskimi.
Po pierwsze państwo utożsamione zostaje z silnym, autorytarnym przywódcą. Wybory służą nie tyle zmianie władzy, co potwierdzeniu lojalności obywateli wobec niej. Wszelka realna opozycja, to drugi ważny punkt, jest bowiem tak naprawdę utożsamiana dziś w Rosji ze zdradą państwa, od społeczeństwa oczekuje się w najgorszym wypadku biernego podporządkowania władzy, a najlepiej entuzjastycznych manifestacji poparcia dla jej polityki.
Po trzecie, wszelkie niezależne od przywódcy i jego partii, ośrodki organizacji społecznej, politycznej i gospodarczej zostały albo spacyfikowane, albo włączone do układu władzy: system Putina nie może tolerować żadnych oddolnych form organizacji społecznej. Stąd rozprawa z niezależnymi mediami czy organizacjami pozarządowymi.
Po czwarte państwo przedstawia się w swojej propagandzie jako ciągle oblężona przez wrogów twierdza, co wymaga ciągłego funkcjonowania społeczeństwa w stanie w zasadzie militarnej mobilizacji. W Rosji dochodzi do tego resentyment po utraconym radzieckim imperium, zdradzie, jakiej Rosja miała rzekomo doświadczyć ze strony Zachodu, który wykorzystał jej słabość i nie dotrzymał obietnic, rozszerzając NATO pod granice Rosji. Po piąte rosyjska ideologia, tak jak ideologia historycznych faszystów odrzuca liberalne wolności, prawa człowieka – zwłaszcza kobiet i mniejszości seksualnych.
Szósty element to radykalny narodowy szowinizm. We współczesnej Rosji przybiera on przy tym specyficzną formę. Jak zauważył ukraiński filozof Wołodymyr Jermolenko, nazizm opierał się na paranoicznym lęku, że "czyste ciało" niemieckiego narodu "zanieczyści" wpływ Żydów – ludzi, którzy wyglądają tak, jak Niemcy, ale są im, jak twierdziła ideologia, fundamentalnie obcy. Ideologia Rosji Putina ma odwrotną konstrukcję: przekonuje, że narody, które postrzegają się dziś jako odrębne od narodu rosyjskiego – np. Ukraińcy – są tak naprawdę jego częścią. Jeśli uważają inaczej to dlatego, że dały się okupić wrogom Rosji: Niemcom, Polakom, Kościołowi katolickiemu, czy "nazistowskim" elitom. Rosja ma w myśl tej ideologii nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek "naprostować" zbłąkanych Ukraińców i pokazać im, choćby siłą, że jej miejscem jest w skupionej w Moskwie "rosyjskiej cywilizacji". Tak, by ciało narodu znów stało się jednością.
Nie da się też ukryć, że po 2011 roku Putin powoływał się na wprost faszystowskich myślicieli. Amerykański historyk Timothy Snyder wskazuje w tym kontekście przede wszystkim Iwana Ijlina, rosyjskiego filozofa, który musiał opuścić bolszewicką Rosję na początku lat 20. i spędził resztę życia na emigracji w Niemczech i Szwajcarii. Ijlin przychylnym okiem patrzył na narodziny europejskich faszyzmów, radykalnie odrzucał zachodnie, pluralistyczne społeczeństwo demokratyczne. Przeciwstawiał mu wizję narodu zjednoczonego wokół swojego przywódcy – niepodlegającego żadnym wyborczym procedurom – gdyż tylko wspólnota zdolna ustanowić polityczną i duchową jedność może otworzyć drogę do pojednania upadłego świata i boga. Szczególną rolę w tym przyszłym zadaniu Iljin przypisywał Rosji, którą postrzegał jak państwo historycznie niewinne, wolne od agresji, nieustannie jednak osaczone i atakowane przez wrogów, a przez to "w samoobronie" zmuszone budować imperium.
Jako "nadwornego myśliciela Putina" prasa wskazywała też ekscentrycznego teoretyka Aleksandra Dugina. Korzystając z bardzo eklektycznych inspiracji, Dugin stworzył własną filozofię historii, którą organizuje spór "cywilizacji lądu" z "cywilizacją morza". "Ląd" to tradycja, hierarchia, zakorzenienie, duchowość, jedność polityczna; "morze" wykorzenienie, zmiana, chłodna, transakcyjna racjonalność, indywidualistyczny język praw człowieka, skrywający władzę pieniądza. Rosja jest dla Dugina naturalnym liderem tradycjonalistycznej cywilizacji lądu, Zachód, a zwłaszcza zachodnie elity cywilizacji morza. Historycznym zadaniem Rosji jest opanowanie jak najszerszych mas lądowych Eurazji, by stworzyć warunki chroniące tradycyjne społeczeństwa lądu przed "zalaniem ich przez morze".
Jak tego nie nazwiemy – jest się czego bać
Podstawową cechą dyktatury Putina jest to, że nic nie jest w niej prawdziwe, a wszystko jest dozwolone – jak w oryginale nazywa się znakomita, książka Petera Pomerantseva, u nas wydana jako "Jądro dziwności".
Dyktaturą Putina rządziła zawsze zasada postmodernistycznego kolażu, gdzie wszystko kleiło się ze wszystkim. Jednego dnia reżim Putina sięgał po Iljina i kostiumy białych generałów z czasów rosyjskiej wojny domowej; drugiego po Stalina. Jednego dnia bronił tradycji przed "Gejropą"; drugiego rozwijających się państw szukających swojej drogi ustrojowej przed "amerykańskim imperializmem".
W putinizmie wszystko tak się ze wszystkim miesza, że nie sposób powiedzieć, czy jest to prawdziwy faszyzm, czy jego postmodernistyczny pastisz, którego sami polittechnolodzy z Kremla nie traktują poważnie. Z drugiej strony, może tak właśnie będzie wyglądał faszyzm XXI wieku: nikt nie będzie w stanie odróżnić co jest w nim poważną ideologią a co trollingiem.
Jaka nie byłaby natura putinowskiego reżimu, czy spełnia ona definicyjne kryteria faszyzmu czy zmusza do wypracowania nowych, jedno jest pewne: system ten jest wrogi Zachodowi, zachodnim wartościom i demokracji liberalnej. Niesiony skrajnym nacjonalizmem nie jest w stanie uznać prawa do realnego samostanowienia narodów byłego radzieckiego imperium. Jest po prostu niebezpieczny i dopóki cały zbudowany przez Putina system rządów się nie zawali, będzie dla nas źródłem nieustających kłopotów.