ŚwiatMajmurek: Putin podkopuje własne strategiczne cele. Ale wciąż jest niebezpieczny dla Europy [OPINIA]

Majmurek: Putin podkopuje własne strategiczne cele. Ale wciąż jest niebezpieczny dla Europy [OPINIA]

Jest wiele powodów, by poważnie niepokoić się tym, co teraz robi Putin. Jednocześnie, nie sposób nie zauważyć, że swoimi działaniami na wschodzie Ukrainy podkopuje własne strategiczne cele w relacjach z Kijowem. Tak jak sam je wcześniej zdefiniował. A to nie wszystko. Bo w najgorszym scenariuszu dla Rosji awanturnictwo Putina może nawet zatopić Nord Stream 2.

Demonstracja solidarności z ukraińskim społeczeństwem w Waszyngtonie
Demonstracja solidarności z ukraińskim społeczeństwem w Waszyngtonie
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Michael Brochstein
Jakub Majmurek

22.02.2022 | aktual.: 22.02.2022 20:01

W dziwnej, hybrydowej wojnie, jaką Putin toczy z Ukrainą od 2014 roku, zaczął się nowy rozdział. Moskwa bezprawnie uznała za suwerenne państwa stworzone przez siebie marionetkowe "republiki separatystyczne" w Doniecku i Ługańsku. Zaraz po uznaniu wysłała do nich "bratnią pomoc wojskową", mającą służyć ochronie mieszkańców republik przed rzekomą "ukraińską agresją".

Z punktu widzenia prawa międzynarodowego sytuacja jest jasna: Donieck i Ługańsk są tak samo integralną częścią Ukrainy jak Lwów i Kijów. Rosja nielegalnie atakuje terytorium niezależnego państwa.

Jak Putin skonsolidował ukraiński naród

Czego Putin chce od Ukrainy? By odpowiedzieć na to pytanie, warto sięgnąć do obszernego eseju, jaki rosyjski prezydent opublikował w lipcu ubiegłego roku. Putin – albo jego ghostwriterzy – przedstawia w nim dość osobliwą wizję historii wzajemnych relacji Rosji i Ukrainy. Główną myśl eseju można by streścić następująco: od ponad tysiąca lat przestrzeń od Nowogrodu Wielkiego przez Moskwę po Kijów łączą głębokie więzi - kulturalne, cywilizacyjne, religijne, polityczne i językowe. Różne wrogie rosyjskiej cywilizacji siły próbowały rozerwać tę jedność: Rzeczpospolita i jej magnaci, kolonizujący Ukrainę; papiestwo z jego projektem kościoła unickiego; Habsburgowie, którzy po rozbiorach przejęli część ukraińskich terenów dawnej Rzeczpospolitej; Niemcy, a dziś Unia Europejska i Amerykanie.

Poczucie jedności zawsze jednak zwyciężało. Mieszkańcy dzisiejszej Ukrainy odkrywali bowiem, że cokolwiek obiecywaliby im Polacy, Austriacy czy Niemcy, to ostatecznie kończyło się to uciskiem i pragnieniem powrotu do wspólnej cywilizacyjnej przestrzeni, której centrum od ponad pięciuset lat znajduje się w Moskwie.

Putinowi nie chodzi oczywiście o historię, ale o przyszłość. Jego esej zawiera wizję Ukrainy jako państwa, którego naturalnym miejscem w międzynarodowym porządku jest świat rosyjski. Próba oderwania od niego – przestrzega rosyjski prezydent – skończy się kolejną historyczną katastrofą. Tę samą historyczną wizję Putin powtórzył w poniedziałek wieczorem, uzasadniając publicznie decyzje w sprawie Doniecka i Ługańska.

Co ta wizja oznacza w praktyce? Program aneksji całej Ukrainy przez Rosję? Niekoniecznie. Z punktu widzenia interesów Putina idealna byłaby Ukraina zorientowana na Rosję albo co najmniej tak głęboko spolaryzowana w kwestiach cywilizacyjnych, by widząca swoją przyszłość w "rosyjskim świecie" część społeczeństwa była w stanie zablokować jakiekolwiek próby trwałego, instytucjonalnego zakorzenienia na zachodzie Ukrainy, do jakiej dążyłaby druga, prozachodnia.

Gdyby Putinowi udało się realizować swoje strategiczne cele po Majdanie, w Kijowie mielibyśmy dziś co najmniej "rozumiejącego Rosję" i jej żądania prezydenta, społeczeństwo pozostawałoby radykalnie spolaryzowane geopolitycznie, w ukraińskiej przestrzeni publicznej o wiele głośniej niż dziś rozbrzmiewałyby głosy tych obywateli Ukrainy, którzy uważają, że przyszłość Kijowa jest przy Moskwie. Ideałem z punktu widzenia putinowskiej elity byłby taki konstytucyjny ład Ukrainy, który realnie blokowałby możliwość zwrotu państwa na zachód. Np. przyznając specjalne uprawnienia separatystycznym lub bardziej historycznie prorosyjsko nastawionym regionom.

Wszystko to, co Putin robił po aneksji Krymu, przynosi jednak odwrotne efekty. Putin, prowadząc agresywną politykę wobec Ukrainy – najpierw zajmując Krym, teraz wysyłając wojska do Doniecka i Ługańska – skonsolidował Ukraińców jako naród. Im bardziej agresywnie przekonywał o rosyjsko-ukraińskiej jedności, im bardziej odmawiał Ukraińcom prawa do własnej narodowej odrębności i państwowości, tym bardziej umacniał determinację Ukraińców do tego, by samemu kształtować swój własny los, nie oglądając się na Moskwę. Im bardziej Putin szarżował w Ukrainie, jak pijany nosorożec, tym bardziej osłabiał miękkie, kulturowe i cywilizacyjne wpływy Rosji w tym państwie. Wszystko wskazuje, że najnowsza fala wojny tylko wzmocni te tendencje.

Plan B

To, co dziś obserwujemy, to plan B Putina. Rosyjskiemu prezydentowi mimo wszelkich wysiłków nie udało się w ciągu ostatnich ośmiu lat unieważnić Rewolucji Godności Majdanu. Ukraina, mimo wielkich nacisków, przetrwała jako państwo niezależne, orientujące się na Zachód, próbujące budować funkcjonującą demokrację. Nie zadziałał też rosyjski szantaż wobec państw zachodnich z ostatnich tygodni. Putin uruchomił procesy, których efektem może być faktyczna, jeśli nie formalna, aneksja Doniecka i Ługańska.

Taki scenariusz sugerował też wspomniany esej Putina. Rosyjski prezydent mówi tam w pewnym momencie do Ukraińców: "Chcecie iść swoją drogą? Proszę bardzo, ale najpierw oddajcie co nasze". Jak przekonuje bowiem Putin, w granice Ukraińskiej Republiki Radzieckiej bolszewicy włączyli wiele rdzennie rosyjskich ziem, których miejsce jest przy Moskwie. Jeśli Ukraina chce się orientować na Zachód, Rosja ma – wydaje się sugerować Putin – prawo zabrać sobie ponownie te ziemie. Oczywiście, żadne państwo nie ma takiego prawa w rozumieniu porządku prawnomiędzynarodowego. Granice Ukrainy są prawnie nienaruszalne, nie są nagrodą, którą Rosja może Ukrainie za karę za "złe sprawowanie".

Pierwszą taką ziemią zabraną przez Rosję Ukrainie był Krym. Uznanie separatystycznych republik to krok do kolejnego zaboru. Przy tym polityczny zysk z oficjalnej wojskowej okupacji dwóch i tak już pośrednio kontrolowanych przez Rosję obszarów będzie śladowy. Rosja niewiele w ten sposób zyskuje, poza eskalowaniem chaosu i nieprzekonującą demonstracją siły. Koszty tej operacji będą zaś spore. Nie tylko jeśli chodzi o relacje Moskwy z Ukraińcami.

Nowy akt agresji ze strony Rosji jeszcze bardziej pogłębi przepaść między Rosją i Zachodem. Wzmacnia NATO i transatlantyckie więzi. Agresywna polityka Putina z ostatnich miesięcy nawet w Niemczech rodzi pytania o polityczne koszty zależności europejskich gospodarek od rosyjskich surowców energetycznych. W najgorszym dla Rosji scenariuszu awanturnictwo Putina może nawet zatopić Nord Stream 2. Na razie Niemcy wstrzymali prace związane z uruchomieniem gazociągu. Także w Wielkiej Brytanii – głównym parkingu dla często brudnych pieniędzy rosyjskiej oligarchii – pojawiają się głosy, że trzeba zrobić porządek z rosyjskimi pieniędzmi w Europie. Jeśli polityka Putina sprawi, że rosyjska oligarchia utraci dostęp do swoich aktywów na Zachodzie, rosyjski prezydent może mieć wewnętrzne kłopoty.

Niezależnie od tego wszystkiego, wbrew pełnej agresji i resentymentu retoryce Putina wobec Zachodu, Rosja go potrzebuje. Chce mieć dostęp do zachodnich technologii i rynków zbytu, głównie dla swoich surowców energetycznych. Mimo wysiłków, jakie Rosja poczyniła w ostatnich latach, by przeorientować część swojego eksportu na Chiny, chiński rynek długo jeszcze nie będzie w stanie zastąpić europejskiego.

Konflikt z Zachodem pcha Rosję w ramiona Pekinu. Sami Rosjanie bardzo szybko mogą się jednak przekonać, że w relacjach ze znacznie potężniejszym ludnościowo i gospodarczo partnerem wcale nie będą bardziej podmiotowo traktowani niż w relacjach z Zachodem. Chiny nie widzą w Rosji równorzędnego partnera, tylko klienta, którego mogą użyć w swojej wielkiej grze ze Stanami.

Dlaczego to takie niebezpieczne?

Jednocześnie kolejna awantura Putina jest realnie niebezpieczna. Przede wszystkim dla Ukrainy. Choć Kijów nie sprawuje realnie kontroli w separatystycznych republikach od lat, to można się obawiać, że na nich proces rozbierania Ukrainy się nie skończy. Rosja ciągle nie ma lądowego połączenia z anektowanym Krymem, w odleglejszych kręgach putinowskiego układu władzy pojawiają się już głosy, że dla jego zapewnienia Rosja powinna przyłączyć Mariupol i okolice. Nietrudno wyobrazić sobie, że przywołując argument o "rdzennie rosyjskich ziemiach" Ukrainy, niesłusznie przyznanych Kijowowi przez bolszewików, putinowska Rosja może domagać się przyłączenia kolejnych terenów wschodniej Ukrainy.

Jeśli putinowski reżim przetrwa obecną awanturę względnie niewielkim dla siebie politycznym kosztem, zachęci go to do podobnych działań także wobec innych państw z bezpośredniego sąsiedztwa Rosji.

Co jednak najważniejsze: wydarzenia z poniedziałku po raz kolejny od 2014 roku pokazują, że Rosja jest dziś państwem rewanżystowskim, odrzucającym powojenny porządek bezpieczeństwa Europy, oraz fundamenty prawa międzynarodowego, takie jak nienaruszalność granic czy zakaz użycia siły i groźby siły w stosunkach międzynarodowych.

Obecność takiego państwa u granic Europy, dysponującego możliwością atomowego i gazowego szantażu, to potężne wyzwanie, stała groźba nowych konfliktów i niestabilności. Z takim państwem trudno się porozumiewać, można je tylko odstraszać przed działaniami najbardziej destabilizującymi międzynarodowy porządek.

Wybrane dla Ciebie