Rosja uznała samozwańcze republiki w Donbasie. "Putin wystosował ostrzeżenie"
Władimir Putin wygłosił orędzie do narodu, które wywołało szok na całym świecie. - To, co powiedział prezydent, przenosi nas w czasie do 2014 roku, kiedy Rosja zdecydowała się nielegalnie zająć Półwysep Krymski. Bardzo wiele będzie zależało teraz od reakcji państw zachodnich i od tego, czy Unia Europejska oraz USA już teraz zdecydują się na nałożenie sankcji na Rosję - tłumaczy w rozmowie z WP Anna Maria Dyner, analityczka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
22.02.2022 | aktual.: 22.02.2022 09:41
Prezydent Rosji Władimir Putin w poniedziałek wieczorem uznał niepodległość Ługańskiej Republiki Ludowej i Donieckiej Republiki Ludowej. - Ukraina to "nieodłączna część" historii Rosji, jej przestrzeni kulturowej. Ukraina nigdy nie była prawdziwym narodem i nie ma tradycji państwowości - wskazywał przywódca.
- Jeśli Ukraina wejdzie do NATO, posłuży jako trampolina do ataku Sojuszu na Rosję - mówił. - W obecnej sytuacji, gdy nasze propozycje równoprawnego dialogu na temat zasadniczych kwestii pozostały faktycznie bez odpowiedzi ze strony USA i NATO, gdy poziom zagrożeń dla naszego kraju znacznie wzrasta, Rosja ma pełne prawo podejmować kroki w odpowiedzi na rzecz zapewnienia sobie bezpieczeństwa - przekonywał Putin.
"Rosja pokazuje determinację". Antyukraińskie orędzie Putina
Co może oznaczać poniedziałkowa decyzja Moskwy i jak należy rozumieć słowa Władimira Putina? Wirtualna Polska zapytała o to Annę Marię Dyner, analityczkę ds. Białorusi i Rosji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
- Poniedziałkowe orędzie było przede wszystkim skierowane do Rosjan, którym Władimir Putin chciał wytłumaczyć, dlaczego podjął taką decyzję wobec Ukrainy, którą jeszcze niedawno rosyjskie elity nazywały "państwem przyjaznym" i "narodem bratnim" i dlaczego zrobił to de facto po siedmiu latach wojny - wskazuje ekspertka.
Jak dodaje, "to wszystko, co powiedział prezydent Rosji, przenosi nas w czasie do 2014 roku, kiedy Rosja zdecydowała się nielegalnie zająć Półwysep Krymski". - Wówczas również słyszeliśmy o "dziejowej konieczności" tego procederu i tym, że Ukrainą rządzą "uzurpatorzy" - tłumaczy badaczka w rozmowie z WP.
- I jest tu zauważalna pewna ironia. W ciągu ostatnich lat Kreml uznawał wynik wyborów na Ukrainie, a teraz usłyszeliśmy coś, co poddaje to w wątpliwość. Orędzie było też podyktowane chęcią uzasadnienia ponoszenia dodatkowych wydatków i przebazowania części rosyjskich żołnierzy, bo nie ma wątpliwości, że za podpisanym dekretem będą szły również gwarancje bezpieczeństwa dla samozwańczych republik w Donbasie - podkreśla Dyner.
- Innym celem było również ostrzeżenie dla władz Ukrainy, aby nie próbowały podejmować żadnych działań zbrojnych wobec tych terytoriów. Był to również sygnał determinacji, którą Rosja chciała zademonstrować państwom zachodnim - tłumaczy analityczka.
Rada Bezpieczeństwa zdecydowała. "Scenariusz podobny do 2008 roku"
Władimir Putin zwołał w poniedziałek nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. - Rosja początkowo robiła wszystko, aby pokojowo rozwiązać spór między Kijowem a Donbasem. Przebieg wydarzeń pokazuje, że obecne władze ukraińskie nie zamierzają realizować porozumień mińskich - tłumaczył podczas obrad przywódca Rosji.
Poniedziałkowe stanowisko Rady Bezpieczeństwa Rosji w kwestii uznania republik należących do Ukrainy było jednomyślne. - Wszyscy członkowie Rady, w której w skład wchodzą rosyjskie elity władzy - m.in. minister spraw zagranicznych, minister obrony, szef wywiadu zagranicznego, przewodniczący obu izb parlamentu - twardo opowiedzieli się za uznaniem tej niepodległości - tłumaczy Dyner w rozmowie z WP.
Ekspertka zwraca uwagę na słowa byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, który uczestniczył w posiedzeniu Rady. - Miedwiediew mówił, że rosyjskie społeczeństwo poparłoby decyzję władz o uznaniu niepodległości. W swojej wypowiedzi odwoływał się do sytuacji z 2008 roku, kiedy to on jako prezydent Rosji podejmował podobną decyzję w przypadku Abchazji i Osetii Południowej - wskazuje.
- Widać wyraźnie, że Władimir Putin, zwołując nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa, zmierzał do tego, aby podjąć tożsamą decyzję - podkreśla analityczka.
- Warto też zwrócić uwagę na to, co działo się co najmniej od początku tego roku. Najpierw Komunistyczna Partia Rosji, a później Jedna Rosja [na której czele formalnie stoi Dmitrij Miedwiediew - przyp. red.] wniosły projekty do Dumy Państwowej, aby uznać republiki w Donbasie - tłumaczy ekspertka.
Jak wskazuje, "apel ten został przekazany do Władimira Putina 15 lutego". - Wówczas prezydent Rosji powiedział, że zapoznał się z apelem, ale decyzję w tej kwestii podejmie później. Wydawało się, że zajmie mu to trochę więcej czasu, że może dłużej będzie chciał wykorzystywać to jako kartę przetargową i narzędzie wywierania presji wobec władz ukraińskich, ale też państw zachodnich, np. w kwestii wypełnienia postanowień mińskich - mówi badaczka.
- Obserwując jednak rosyjskie doniesienia medialne, widać wyraźnie, że ta szala przechyliła się na korzyść uznania niepodległości. W ostatnich dniach bardzo dużo mówiło się o złej sytuacji mieszkańców tamtego regionu i o tym, że tylko Rosja może zagwarantować tam bezpieczeństwo. Takie kampanie w rosyjskich mediach nie dzieją się przez przypadek - zaznacza Dyner w rozmowie z WP.
Kluczowa reakcja międzynarodowa? "Napięcie będzie się utrzymywać"
Jak podkreśla ekspertka, "zagrożenie wisi w powietrzu". - Nie na darmo Putin wystosował to ostrzeżenie. Przede wszystkim bardzo wiele będzie zależało od reakcji państw zachodnich i od tego, czy Unia Europejska oraz Stany Zjednoczone już teraz zdecydują się na nałożenie sankcji na Rosję - wskazuje Dyner.
W poniedziałek wieczorem czasu polskiego Reuters podał, że Władimir Putin polecił rosyjskim "siłom pokojowym" wkroczenie do republik Donieckiej i Ługańskiej na wschodzie Ukrainy.
- Trudno przewidzieć, co może wydarzyć się w kolejnych dniach. Na pewno będzie utrzymywać się napięcie w całym regionie. Kluczowe znaczenie będzie miała też reakcja społeczeństwa ukraińskiego - dodaje rozmówczyni WP.
Analityczka zwraca również uwagę, że "dużo zależy od tego, czy władze Ukrainy podejmą jakiekolwiek działania odwetowe". - Dużo obaw wiąże się też z sytuacją, w której na terytorium Ukrainy funkcjonuje wiele batalionów ochotniczych, które nie są w pełni kontrolowane przez Kijów, a których ewentualne działania mogą zostać wykorzystane przez Rosję i uznane za prowokację - podsumowuje Dyner.