Majmurek: Nowe wielkie kłamstwo PiS [OPINIA]
Jak dowiedzą się państwo z prorządowych mediów, w sobotę w Warszawie miał miejsce "zjazd prawicowych i konserwatywnych partii z Europy". Jak to często w wypadku mediów popierających ten rząd bywa, nie jest to do końca precyzyjna informacja.
Owszem, w Warszawie zorganizowano zjazd kilku europejskich partii. Nie są to jednak ani formacje konserwatywne, ani po prostu prawicowe. Hiszpański Vox, francuskie Zjednoczenie Narodowe to nie jest normalna europejska prawica. To formacje skrajne, izolowane kordonem sanitarnym przez formacje głównego nurtu w swoich ojczyznach. Łączy je niechęć do zjednoczonej Europy, skrajny nacjonalizm, wrogość do migrantów, praw kobiet, często wprost do liberalnej demokracji.
Wszystkie zaproszone przez Kaczyńskiego do Warszawy partie są też zwolennikami "dialogu" z putinowską Rosją, niektórzy ich przywódcy nie ukrywają podziwu dla rosyjskiego prezydenta. Wiemy, że Kreml wspiera podobne siły w Europie: niskooprocentowanymi pożyczkami (jak w wypadku partii Marine Le Pen) czy pracą swoich farm trolli.
Po co prezes Kaczyński zgromadził w Warszawie ten gabinet skrajnie prawicowych osobliwości? Co Polska - czy choćby PiS - może zyskać sprzymierzając się z takimi siłami?
Premier podważa własną "ofensywę dyplomatyczną"
Na zdrowy rozsądek nic. Zachowanie obozu władzy wydaje się zupełnie niezrozumiałe. Mamy wielki kryzys na wschodniej granicy, widać, jak bardzo potrzebujemy silnej, zdolnej wspólnie działać Europy, tymczasem nasi rządzący przyjmują z honorami polityków dążących do osłabienia Unii Europejskiej i z wielką sympatią spoglądających w kierunku Moskwy.
Szczególnie zdumiewające jest przyjęcie, jakie wczoraj premier zgotował liderce francuskiego Zjednoczenia Narodowego, Marine Le Pen. Uroczysta kolacja w Łazienkach Królewskich, przejazd przez stolicę kolumną samochodów na sygnale. Tak podejmuje się na ogół głowy państwa i szefów rządów – Marine Le Pen wciąż nie pełni żadnej z tej funkcji. Jedyna jaką pełni poza przewodniczącą swojej partii to deputowana do izby niższej francuskiego parlamentu z okręgu nr 11 w departamencie Pas-des-Calais, oraz radna tego departamentu. Nie jest przyjęte, by w tak "monarchiczno-bizantyński" sposób podejmować szeregową posłankę, o radnej nie wspominając.
Tym bardziej, gdy jest nią ktoś tak kontrowersyjny jak Marine Le Pen. Jeszcze niedawno premier Morawiecki objeżdżał całą Europę z "ofensywą dyplomatyczną". Przekonywał naszych partnerów, jak poważne jest zagrożenie ze strony Rosji, jak poważna jest sytuacja na granicy z Białorusi, uwrażliwiał na polską perspektywę w tej kwestii. Teraz urządza fetę chyba najbardziej proputinowskiej polityczce w Europie. Liderce, która otwarcie poparła aneksję Krymu przez Rosję. W niejednej europejskiej stolicy politycy, analitycy, odpowiedzialni za realizację polityki zagranicznej urzędnicy będą się teraz zastanawiać, "o co właściwie Polsce chodzi"?
Podejmując tak uroczyście Le Pen, Morawiecki w dużej mierze podważa sens swojej dyplomatycznej ofensywy z ostatnich dni. Wiadomo, że decyzji nie podejmował on, tylko prezes Kaczyński, ale Morawiecki powinien twardo zażądać przynajmniej tego, by na piątkowej kolacji z Le Pen spotkał się nie on, ale prezes Kaczyński. Wiadomo, że prezes nie mówi w żadnym obcym języku, ale z udziałem tłumaczy mógłby się chyba jakoś z liderką Zjednoczenia Narodowego porozumieć.
Jak nałogowy hazardzista w Monte Carlo
Po co i w jakim temacie miałby się porozumiewać? Oficjalnie zjazd w Warszawie poświęcony miał być "przyszłości Europy". Kaczyńskiego ten temat jednak nie interesuje. W polityce europejskiej interesują go dwie rzeczy. Po pierwsze to, by unijne środki płynęły do Polski, umożliwiając finansowanie obietnic wyborczych PiS. Po drugie, by Unia "nie wtrącała się do polskich spraw": nie upominała się o praworządność, prawa mniejszości czy kobiet. Kaczyński pragnie, by zachodni podatnik zapłacił ze swoich pieniędzy za budowę nad Wisłą półautorytarnego państwa, ze strefami wolnymi od LGBT+, prawie całkowitym zakazem aborcji oraz urzędowym niemalże kultem Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego.
Sojusznicy z Vox i Zjednoczenia Narodowego mają w tym pomóc. W jaki sposób? Przed szczytem pojawiły się informacje, że zostanie na nim ogłoszone powstanie nowej frakcji w europarlamencie. Wiadomość ta została jednak zdementowana. Występujący przed dziennikarzami politycy PiS nie zaprezentowali żadnego konkretu, poza komunałami o współpracy partii pragnących "Europy ojczyzn", reprezentujących tę rzekomo pozbawioną politycznej reprezentacji "większość Europejczyków" PiS zapowiedział też dalsze rozmowy ze skrajną prawicą z PE. Czy urodzi się jednak z tego jakiś konkret poza wspólnymi debatami i kolacjami pokaże dopiero przyszłość.
W kokietowaniu europejskich nacjonalistów jest też chyba jeszcze jedna kalkulacja ze strony Kaczyńskiego. Lider PiS liczy chyba na to, że także mieszkańcy zachodniej Europy są zmęczeni politykami głównego nurtu, że wkrótce nadejdzie czas populistów, a nowa Europa Le Pen czy partii Vox da mu wolną rękę w kraju.
Kaczyński zachowuje się jak nałogowy hazardzista w Monte Carlo: by odrobić przegrane stawia coraz większe kwoty na jeden numer ruletki, który ciągle nie chce jednak paść. Widzieliśmy, jak to zadziałało, gdy Zjednoczona Prawica w relacjach z USA postawiła wszystko na osobisty sojusz z Trumpem – do tej pory nie zbudowaliśmy normalnych, przyjacielskich relacji z administracją Bidena. Tu może być podobnie. Zagrożenie populistyczne jest realne, ale wiele też wskazuje, że ta fala zaczyna opadać. Marine Le Pen wcale nie jest faworytką w walce o Pałac Elizejski – zwłaszcza, że w pierwszej turze o skrajnie prawicowy elektorat będzie walczyć z Erikiem Zemmourem, publicystą z wyrokami za mowę nienawiści.
Goście Kaczyńskiego nie będą umierać za Kijów
Nawet, gdyby sobotni goście Kaczyńskiego doszli do władzy w swoich państwach, trudno byłoby to uznać za dobrą wiadomość dla Polski. Po pierwsze, ze względu na wspominane putinowskie fascynacje i powiązania. Strategicznym interesem Polski jest "europeizacja" naszej polityki wschodniej: w kwestii bezpieczeństwa energetycznego, bezpieczeństwa i terytorialnej integralności Ukrainy i kilku innych. Tymczasem nowi sojusznicy i sojuszniczki Kaczyńskiego to naprawdę ostatnie osoby w Europie, które byłyby w stanie nawet nie umierać za Kijów, ale realnie użyć politycznych narzędzi, by pomóc Ukrainie, gdyby Rosja zagroziła jej suwerenności.
Na zamkniętym posiedzeniu klubu PiS prezes Kaczyński miał powiedzieć, że Niemcy budują IV Rzeszę. Powiedział to w momencie, gdy Angelę Merkel na stanowisku kanclerza zastępuje lider socjaldemokratów Olaf Scholz. Jak można się domyślać, lider PiS identyfikuje zagrożenie IV Rzeszy z nową czerwono-zielono-liberalną koalicją.
W Europie Le Pen, hiszpańskiego Vox europejską solidarność - jakkolwiek byłaby dzisiaj niedoskonała - zastąpi czysta walka narodowych egoizmów. Co dla państwa położonego w tym miejscu, co Polska, z takim potencjałem jak nasz, nie może być dobrą wiadomością.
A może PiS nie umie już rozmawiać z nikim innym
Jarosław Kaczyński mówił kiedyś, że pani Le Pen jest mu równie bliska, jak Putin. Co się więc stało, że teraz z nią rozmawia? Jest jeszcze jeden powód, dla którego PiS sprasza do polskiej stolicy europejską skrajnej prawicy: wśród europejskich partnerów nie bardzo potrafi już rozmawiać z kimkolwiek innym. Przyznał to w niedawnym wywiadzie dla portalu wpolityce.pl europoseł Ryszard Legutko, który o głównym nurcie europejskiej polityki wypowiedział się: "Nie ma z nimi żadnej dyskusji, żadnej wymiany zdań, żadnej możliwości porozumienia się, kompromisu".
Na ogół doświadczenie sprawowania władzy łagodzi radykalizm populistycznych, skrajnych partii. Z PiS jest odwrotnie. Im dłużej sprawuje władzę, tym bardziej się radykalizuje. Jak widać po dzisiejszym spotkaniu, poza jego strefą komfortu rządzącego obozu znajduje się wszystko to, co nie jest skrajną prawicą.
W sytuacji nawarstwiających się kryzysów to fatalna wiadomość dla Polski. Bo polityków zdolnych porozumieć się z głównym nurtem europejskiej polityki, potrzebujemy dziś bardziej niż kiedykolwiek od naszej akcesji do NATO i Unii Europejskiej. Dla europejskiego głównego nurtu konferencja w Warszawie będzie z kolei dowodem na to, że PiS na własne życzenie marginalizuje się w Europie. Lider liberałów w PE, Guy Verhofstadt, skomentował wspólne warszawskie zdjęcie Le Pen i Orbána słowami: "Pożyteczni idioci Putina".
Czy to kłamstwo zadziała?
Komentatorzy polityczni, analizujący atakowaną przez populizm politykę ostatniej dekady coraz częściej posługują się terminem "wielkie kłamstwo". Jest to kłamstwo tak bezczelne, że nikt rozsądny nie przypuszczałby, że ktokolwiek może posługiwać się nim na serio – a jednak jest ono w stanie politycznie zadziałać. Takim "wielkim kłamstwem" były na przykład stwierdzenia Trumpa o rzekomo "ukradzionych" wyborach w 2020 roku.
Do Polski "wielkie kłamstwo" wjechało wraz ze strzaskanym smoleńskim tupolewem. PiS bez żadnych dowodów rozpoczął kampanię dezinformacji i teorii spiskowych, które miały jakoś powiązać z "zamachem w Smoleńsku" Platformę i Tuska. Na konferencji podsumowującej sobotni szczyt usłyszeliśmy kolejne "wielkie kłamstwo": zdaniem polityków PiS dziś spór w Europie toczy się między zwolennikami europejskiego super-państwa i obrońcami narodowej suwerenności. Nikt w Europie nie chce dziś likwidować państw narodowych. Jednocześnie głębsza integracja w niektórych obszarach jest konieczna, by Unia odpowiadała na stojące przed nią wyzwania. Głębsza integracja w niektórych obszarach jest jedynym remedium na deficyty demokracji w Unii, co do których PiS ma wyjątkowo rację.
Czy społeczeństwo da się nabrać na kolejne "wielkie kłamstwo" PiS? Oby nie, bo w najlepszym wypadku sparaliżuje ono działanie Unii Europejskiej – gdyby do władzy doszło więcej myślących podobnie do PiS rządów. W najgorszym, może się ono okazać taranem, który utoruje drogę do polexitu. A to byłaby największa geopolityczna katastrofa dla Polski od czasu drugiej wojny światowej.