Łukasz Warzecha dla WP.PL: nie możemy czuć się bezpiecznie
Co powiedziałaby Janina Paradowska, gdyby tak nieszczęśliwie się złożyło (oby nie), że wróg przekroczyłby granicę Polski? „Ja nie rozumiem, po co ta panika, te nastroje antyrosyjskie. No przecież nic wielkiego się nie stało, najwyżej stracimy kilka kilometrów na wschodzie, tam i tak panowało zacofanie infrastrukturalne i mentalne”. Prof. Roman Kuźniar pokiwałby smutno głową i oznajmił, że jemu się zdaje, iż Podlasie, Lubelszczyzna, a może nawet Mazury są już niestety stracone. Natomiast Maria Peszek szybko by spier…ła, jak obiecywała - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
14.03.2014 | aktual.: 14.03.2014 11:10
Przeczytaj wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy
Kilkanaście lat temu prof. Jacek Trznadel wydał książkę "Kolaboranci". Nie jest to miła lektura. Opowiada o tuzach polskiej kultury i literatury, którzy podjęli ochoczą współpracę z Sowietami w okupowanym przez nich Lwowie w latach 1939-1941. Najbardziej znanym z wysługujących się najeźdźcom autorów był Tadeusz Boy-Żeleński.
Trudno mi uniknąć skojarzenia z książką Trznadla, gdy słucham elukubracji redaktor Paradowskiej. Oczywiście z zachowaniem proporcji. Bo ani Rosjanie do Polski nie wkroczyli, ani Janina Paradowska nie ma raczej szans zająć w historii polskiej kultury takiego miejsca jak Boy-Żeleński (mimo niesławnego epizodu jego biografii).
Ostoja tygodnika "Polityka" powiada: „Ja nie czuję się zagrożona i nie wydaje mi się, żeby to, co dzieje się na Krymie, wymagało takiego prężenia muskułów i wzniecania społecznego zaniepokojenia, a także – nie ukrywam – nastrojów antyrosyjskich zdecydowanie ponad miarę”. Postawiłbym tezę, chyba nie nadmiernie śmiałą, że brak poczucia zagrożenia u redaktor Paradowskiej bierze się także z wewnętrznego przekonania, że przecież nawet gdyby, to ona się jakoś ustawi, ułoży, jakoś sobie swój byt zorganizuje, jak zorganizował sobie Boy-Żeleński wraz z kolegami.
Powie ktoś, że takie sugestie są z mojej strony strasznie wredne. Niech będzie. Ale czuję się do nich całkowicie upoważniony, bo Janina Paradowska zajmuje za sprawą swych deklaracji pozycję obok takich tuzów polskiej polityki jak Mateusz Piskorski („Samoobrona”, jeszcze istniejąca i chętnie cytowana przez rosyjskie media).
Tym razem diwa polskiego dziennikarstwa nie śpiewa już nawet w chórze z uwielbianym przez siebie premierem oraz prezydentem. Z punktu widzenia poglądów Paradowskiej na obecną sytuację, wypowiedzi Donalda Tuska z ostatnich tygodni, a nawet środowe wystąpienie Bronisława Komorowskiego z okazji 15-lecia przystąpienia Polski do NATO, to ewidentne „prężenie muskułów i wzniecanie społecznego zaniepokojenia”. Aż boję się myśleć, co w takim razie publicystka "Polityki" myśli o Johnie Kerrym czy nawet Baracku Obamie. Jest takie ładne angielskie określenie warmonger i pewnie jego powinna użyć.
Czekam w napięciu, aż red. Paradowska skrytykuje wszystkich wyżej wspomnianych, bo na razie raczyła jedynie roztoczyć złowrogą i ponurą wizję Polski, rządzonej dziś przez Jarosława Kaczyńskiego. Zgodnie z nią, bylibyśmy już w trakcie marszu na Moskwę. Co zresztą nie byłoby akurat takim złym wariantem. Gorzej, gdyby to Moskwa była w trakcie marszu na Warszawę. Ale co do PiS – wiadomo. Wstrętny Kaczor od dawna sieje nienawiść między Polską a Rosją i wygaduje jakieś niestworzone rzeczy o miłującym pokój największym demokracie świata Władimirze Władimirowiczu Putinie.
Przy okazji prosiłbym, aby red. Paradowska nie zapomniała potępić polskiego kontrwywiadu, który dopadł właśnie dwóch rosyjskich szpiegów i nawet się tym pochwalił. To już rusofobia w czystej postaci.
Muszę przyznać, że Janina Paradowska w jakiś sposób mi jednak imponuje. Odważnie zabiera głos, podczas gdy zastanawiająco milczą takie tuzy polsko-rosyjskiego pojednania jak Daniel Olbrychski czy Andrzej Wajda, specjalista od zapalania zniczy na grobach krasnoarmiejców. Może przykład pani Janiny ich ośmieli, bo na razie wygląda na to, że zostali sterroryzowani przez złowrogą hydrę rusofobii, wyzierającą już nie tylko z pisowskiej jaskini, ale także z Kancelarii Premiera oraz Pałacu Prezydenckiego.
Jakimś pocieszeniem dla Janiny Paradowskiej może być fakt, że w niedawnym sondażu tylko 40 procent badanych stwierdziło, iż w razie ataku na Polskę chwyciłoby za broń. Reszta rozsądnie poszłaby w ślady Tadeusza Boya-Żeleńskiego albo – co jeszcze lepsze – w ślady Marii „Ja Spier…lam” Peszek. Z drugiej jednak strony może pani Paradowska czuć autentyczny niepokój, bo przecież wciąż mamy w kraju 40 procent oszołomów, którzy zamiast w cywilizowany i rozsądny sposób deklarować, że chcieliby się dogadać, spokojnie spłacać kredyty – może już jakiemuś rosyjskiemu bankowi – i generalnie mieć spokój, deklarują zamiar walki. Jakie to nieeuropejskie, wsteczne i faszystowsko-patriotyczne! Widać, że Sławomir Sierakowski, Magdalena Środa, Monika Płatek et consortes jeszcze nie wykonali należycie swojej pracy i nie wytłumaczyli wszystkim, iż patriotyzm to płacenie podatków (jeśli trzeba, jakiemuś innemu państwu, byle woda w kranie była), a nie jakieś tam wojowanie.
Tydzień temu pisałem w Wirtualnej Polsce o teatralnym i dętym występie gwiazdki telewizji Russia Today Abby Martin, która niby wsparła Ukrainę, zarazem w każdej innej sprawie chętnie podtrzymując propagandową linię Kremla. Przypomniałem wtedy określenie towarzysza Lenina: polieznyje idioty. Wódz światowej rewolucji używał go, aby opisać zachodnich intelektualistów, którzy z głupoty i nieświadomości, siedząc wygodnie w paryskich i londyńskich kawiarniach, piali z zachwytu nad osiągnięciami ojczyzny światowego proletariatu.
Słuchając wynurzeń Janiny Paradowskiej zadaję sobie pytanie: czy mam do czynienia z pożyteczną idiotką czy też to już całkiem inny przypadek?
Specjalnie dla WP.PL Łukasz Warzecha