PolskaŁukasz Warzecha: biedniejsi won z centrum miasta!

Łukasz Warzecha: biedniejsi won z centrum miasta!

Dość tej biedy na ulicach polskich miast! Posłowie Platformy Obywatelskiej, znani ze swojej proobywatelskiej postawy, pracują nad nowymi regulacjami. Zgodnie z nimi, wstępu do ścisłych centrów miast powyżej 500 tys. mieszkańców nie będą mieli obywatele, których strój wart jest w sumie mniej niż 4 tys. złotych, przy czym buty muszą kosztować co najmniej 400 złotych. Część lokali gastronomicznych w tym samym obszarze nie będzie wpuszczać osób z zegarkami wartymi mniej niż 5 tys. złotych - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla WP.

Łukasz Warzecha: biedniejsi won z centrum miasta!
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Łukasz Warzecha

"Centra polskich miast i tak rażą słabymi standardami estetycznymi. Do Warszawy, ale i do Krakowa, Gdańska czy Poznania przyjeżdża wielu zagranicznych turystów, którzy są często zbulwersowani mało estetycznym i ubogim ubiorem mieszkańców. Nie możemy sobie pozwolić na utrwalanie obrazu polskiej biedy. Poza tym na zbyt ubogo ubranych skarży się wielu innych mieszkańców tych rejonów. Proszę sobie wyobrazić, że siedzą państwo w kawiarni, piją sobie latte, a tu nagle przechodzi ktoś w jakichś starych spodniach. No, jak to wygląda?" - tłumaczył pomysł poseł sprawozdawca z PO. Podobne były motywacje uchwalenia norm dotyczących zegarków w niektórych wybranych lokalach.

Poseł pytany o tych mieszkańców, których nie stać na odpowiednio kosztowny ubiór, a którzy dziś mieszkają w centrach miast, wyjaśnił: - Cóż, jeśli mają własne mieszkania, mogą je przecież zamienić na lokale w mniej prestiżowych miejscach. Dla tych, którzy zamieszkują w lokalach komunalnych, zostaną wyznaczone specjalne dni i godziny, kiedy będą mogli się poruszać po ulicach.

No dobrze, podpuszczam Państwa. Takich przepisów na razie PO nie szykuje, ale wszystko jeszcze przed posłami najbardziej obywatelskiej z polskich partii. Na razie wyszykowali ustawę, która da władzom miast możliwość ograniczenia wjazdu do centrów samochodom niespełniającym wyśrubowanych norm emisji spalin, co najmniej Euro 4. Ta norma obowiązuje od 2005 r., czyli nie spełniają jej samochody starsze niż 10 lat. A takich jest w Polsce dużo.

Według Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców średni wiek samochodu w Polsce wynosił w zeszłym roku aż 16 lat. Eksperci oceniają, że jest nieco niższy - waha się między 12 a 13 lat. To jednak wciąż wiele. Oberwą zwłaszcza diesle, których w Polsce jest ponad 25 proc.

Posłowie PO uzasadnili swój pomysł w prosty sposób: w miastach jest za duży smog, a poza tym to dobry sposób, żeby zmniejszyć korki. Tę argumentację ochoczo podłapali ci, którzy uważają - a jest to spora grupa - że Polaków trzeba brać za pysk i brutalnie wychowywać do "europejskości". Bo oczywiście 10-letni samochód jest mało europejski. Ci zwolennicy zamordystycznych zakazów to w większości typowe wielkomiejskie pięknoduchy, nie obarczone rodziną, przesiadujące po kawiarniach nad swoimi MacBookami i przejmujące się zmianami klimatu. Czyli ludzie całkowicie oderwani od problemów 90 proc. Polaków.

Zwolennicy zakazu przypominali, że podobne regulacje obowiązują już od jakiegoś czasu choćby w Berlinie. Zapominali jednak porównać poziom zamożności Niemców i Polaków. W Niemczech przeciętne roczne wynagrodzenie w przemyśle i usługach wynosi dziś niemal 45 tys. euro. W Polsce to trochę ponad 10 tys. euro. W Niemczech nowy golf w podstawowej najtańszej wersji kosztuje niespełna 18 tys. euro. W Polsce ta sama wersja to 15 tys. euro. Innymi słowy, Niemiec za przeciętną pensję może kupić prawie dwa i pół nowego volkswagena, spełniającego normy. Polak zaś musi zbierać na ten sam samochód półtora roku, i to przy założeniu, że przez ten czas nie wyda ani grosza. (To oczywiście porównanie szacunkowe, nie uwzględniające obciążeń fiskalnych, kosztów życia itd., lecz wciąż miarodajne.) To proste porównanie polecam wszystkim, którzy bajdurzą, że trzeba wymusić na Polakach kupowanie nowych aut.

Arogancja uzasadnienia przedstawionej przez PO ustawy poraża, choć mieści się w normie decyzji partii rządzącej. Posłowie Platformy nie wyjaśnili, co mają zrobić ludzie, którzy mieszkają w centrach miast i jeżdżą autami niespełniającymi wyśrubowanych norm. Nie wyjaśnili też, w jaki cudowny sposób spaliny z samochodów zatrzymają się w powietrzu na granicy centrów miast.

Projekt ustawy to, poza arogancją, typowy przykład magicznego myślenia, tak częstego u posłów i urzędników. Jest problem - w tym wypadku zanieczyszczenie powietrza? No to uchwalmy ustawę, najlepiej zakaz, i będzie spokój. A że zakaz jest durny, nie do wyegzekwowania i oderwany od rzeczywistości? Cóż, niech się ludzie martwią. Zawsze mogą chodzić piechotą. A jeszcze lepiej niech się przesiądą na rowerki, koniecznie na ostrym kółku - to takie modne. I niech na tych rowerkach popylają - z dwojgiem dzieci do przedszkola, potem do pracy, potem po dzieci i z dziećmi na zakupy. Posłowie nie muszą się przejmować - tak jak nadal mogą nie płacić mandatów, tak na pewno zapewnią sobie prawo wjazdu do centrum, choć jechali starym kamazem albo czołgiem.

Co nowy przepis może oznaczać w praktyce, o ile samorządy zaczną z niego korzystać? Ogromne łapówkowe żniwa dla urzędników bądź diagnostów wydających certyfikaty spełnienia norm i oczywiście odpowiednie wpływy dla organów certyfikujących samochody. Bo trudno przecież oczekiwać, że wydanie naklejki, uprawniającej do wjazdu do centrum, będzie darmowe. Tak dobrze to nie ma, państwo na pewno skorzysta z okazji, żeby okraść swoich obywateli z kolejnych pieniędzy.

Łukasz Warzecha specjalnie dla WP

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (358)