Lekarze nie chcą pracować ponad siły. Duży problem pacjentów, ale nie PiS
Kilka oddziałów szpitalnych już nie działa, inne z trudem obsadzają dyżury. Ale minister zdrowia Konstanty Radziwiłł przekonuje, że problemu nie ma. I z politycznego punktu widzenia to prawda - zjawisko ma zbyt małą skalę, by politycy PiS się tym przejęli, a co za tym idzie, zrobili coś konkretnego dla naprawienia sytuacji. A nawet jeśli problem urośnie, PiS łatwo będzie mogło udać, że z nim walczy.
03.01.2018 16:01
Prawo i Sprawiedliwość ma problem z służbą zdrowia - przekonuje opozycja. To nieprawda. To znaczy problem jest, ale nie jest on dla PiS politycznym zagrożeniam. Mowa oczywiście o klauzulach opt-out, które lekarze zaczęli masowo wypowiadać. W efekcie w kilku miastach przestała działać część oddziałów szpitallnych, a jeszcze większej grupie miast dyrektorzy szpitali musieli zachęcić lekarzy do pracy wyższymi wynagrodzeniami.
Klauzula
Co to klauzula opt-out? Zgodnie z prawem lekarze mogą pracować 48 godzin w tygodniu, czyli np. 6 dni po 8 godzin. Ale jeśli biorą całodobowe dyżury, limit wyczerpuje się już po dwóch. Dlatego lekarze zgadzają się pracować więcej. Teraz kolejne grupy lekarzy wycofują zgody na pracę ponad normy - robią to pisemnie, z miesięcznym okresem wypowiedzenia. Przez to na części oddziałów zaczyna brakować lekarzy, zagrożone jest przede wszystkim działanie Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych.
I w kilku miastach oddziały są zamykane: w Giżycku pediatryczny czy w Bielsku-Białej izba przyjęć. W Bytomiu limity pozwolą na działanie szpitala przez najbliższe dwa tygodnie, później trzeba będzie odwoływać planowane operacje. W kilku szpitalach, np. w Kielcach, Czerwonej Górze czy w Częstochowie dyrektorzy musieli podnieść stawki. Nie wszystkie placówki mogą sobie na to pozwolić.
Wina Szydło
Duża część z tych, którzy rezygnują z nadprogramowych dyżurów to rezydenci. I za to nowy premier powinien podziękować poprzedniczce, bo to za Beaty Szydło postanowiono udawać rozwiązywanie problemu niskich wynagrodzeń w tej grupie: powołano zespół, który miał na celu przeczekać kryzys. Wiadomo było jednak, że to podziała na krótką metę. Teraz widać, że bardzo krótką.
Jednak wbrew pozorom problem nie jest jeszcze na tyle duży, by zmobilizować PiS do szybkiego jego rozwiązania. Mówił o tym nawet sam minister Konstanty Radziwiłł na posiedzeniu sejmowej Komisji zdrowia. - Klauzulę opt-out wypowiedziało obecnie 3546 lekarzy z czego 1889 to rezydenci - mówił polityk PiS. - W polskich szpitalach pracuje ponad 88 tys. lekarzy w tym około 16 tys. lekarzy-rezydentów. Te liczby oznaczają że klauzulę out-out wypowiedziało ok. 4 proc. lekarzy i ok. 11 proc. lekarzy rezydentów - mówił minister.
Dla PiS to nie problem
I choć zamykanie oddziałów czy szpitali oraz odsyłanie pacjentów do innych placówek to czarny scenariusz, tylko on mógłby podziałać na polityków. Dopóki problem z lokalnego nie przeobrazi się w ogólnopolski, władze partii nie zaangażują się w jego rozwiązanie, które byłoby kosztowne politycznie i finansowo.
A nawet jeśli brak lekarzy zacznie zagrażać rządzącym, mogą oni łatwo zamarkować aktywność i dążenie do rozwiązania sytuacji: dymisja ministra Radzwiłła znowu kupi im trochę czasu. Senator jest w partii elektronem - nie ma zaplecza, nikt się za nim nie wstawi. Nie pomaga mu też totalny brak wiarygodności, o którym pisaliśmy jeszcze w październiku, przypominając wypowiedzi Konstantego Radziwiłła z czasów jego działalności w samorządzie lekarskim.
Każda kolejna władza nie radziła sobie ze służbą zdrowia, raczej markując reformy, niż wprowadzając rzeczywiste zmiany. Teraz podobny scenariusz obserwujemy w przypadku PiS i Konstantego Radziwiłła. A Polacy są tak przyzwyczajeni do dramatycznej sytuacji w szpitalach i przychodniach, że nikt nie myśli o realnych zmianach do wybuchu poważnego i powszechnego kryzysu. Dlatego szanse na wyraźną i szybką poprawę sytuacji lekarzy rezydentów, a przede wszystkim ich pacjentów, wydają się być dzisiaj nieduże.