Koziński: "Państwo dobrobytu według Lewicy to rozdęte wydatki społeczne i gloryfikacja PRL‑u" (Opinia)
Lewica już nie mówi o walce z pedofilią w Kościele, nie wspiera ruchów LGBT. Ma za to jasną wizję przyszłości: chce zastąpić Platformę Obywatelską w roli głównego rywala politycznego PiS. PO im na to pozwoli?
O Platformie w czasie konwencji Lewicy w Katowicach było bardzo mało. Owszem, przemawiający kilka razy nawiązywali do Tczewa - czy to żartem, czy na poważnie – generalnie jednak skupiali się na PiS-ie. Ale im częściej powracały dowcipy o prezesie i ojcu dyrektorze, im częściej powracały zapewnienia, że Lewica chce bronić godności i konstytucji, tym bardziej było czuć, że jej przywódcy mają jeden cel: połknąć Platformę. Tak samo jak PO połknęła SLD po 2005 r.
Nowa polaryzacja
Najpełniej tę myśl wyraził Aleksander Kwaśniewski, który przemawiał na zakończenie katowickiej konwencji. Przypomniał, że dwa razy wygrał wybory prezydenckie, w 2000 r. w pierwszej turze – i wezwał swoich dawnych wyborców do głosowania na SLD. "Wróćcie do Lewicy!” – zaapelował.
Co się stało z elektoratem, który w 2000 r. pozwolił wygrać Kwaśniewskiemu w pierwszej turze, a rok później dał SLD ponad 41 proc. głosów? Pokazała to analiza CBOS z 2017 r. Przed wyborami w 2005 r. 7 proc. wyborców lewicowych deklarowało chęć głosowania na PO. Dwa lata później było to już 28 proc., w 2015 roku 34 proc., a w 2017 r. - 38 proc.
Biorąc to pod uwagę, bardziej zaskakuje, że w sobotę szefostwo Lewicy tak rzadko odwoływało się do sytuacji w Tczewie, niż to, że w ogóle nawiązywali do nagrań Sławomira Neumanna. Owszem, po stronie opozycji obowiązuje nieformalny pakt o nieagresji, pewnie to wiąże liderom Lewicy ręce. Ciekawe, czy wytrzymają do końca kampanii.
Ale na razie Czarzasty, Zadnberg i Biedroń pozycjonują się wokół nowej osi podziału: sporu o polskie państwo dobrobytu. Zamiar jego budowy rzucił na początku września Kaczyński – i wyraźnie Lewica uznała to za dobrą monetę, dostrzegła w tym miejscu swoją przyszłość. Państwu dobrobytu poświęcona była zdecydowana większość czasu trwającej niemal półtorej godziny konwencji.
"Nie ma trzeciej drogi”
Najpełniej ujął to Biedroń. Według niego Polacy mają dziś do wyboru albo katolickie państwo dobrobytu albo nowoczesne państwo dobrobytu. "Nie ma trzeciej drogi” – podkreślał. W tym samym tonie mówili Zandberg, Czarzasty i Kwaśniewski. Czasami państwo dobrobytu w wersji Kaczyńskiego było "konserwatywne”, czasami "narodowe”, czasami wprost "pisowskie”, ale za każdym razem po drugiej stronie była koncepcja nowoczesnego państwa dobrobytu, które uosabia Lewica.
Jakie ma być to państwo? Oczywiście, świeckie, bez ojca dyrektora. Ale inne elementy są w dużym mierze podobne do tego, co przedstawia PiS. Lewica też mówi o wyższych płacach, pomocy senioralnej, poprawie jakości służby zdrowia i transportu zbiorowego. Różnice? Właściwie sprowadzają się do jednego – do stwierdzenia, że PiS tworzy "dziadowskie państwo”, a Lewica państwo dobrobytu zbuduje lepiej, szybciej, sprawniej, skuteczniej. Pensje będą wyższe, kolejki do lekarzy krótsze, a "czerwoniak” podjedzie pod każdy blok. Ani słowa o tym, jak to sfinansować.
Koniec z antyklerykalizmem
Ale od tego, co liderzy lewicy mówili, ciekawsze jest to, czego nie powiedzieli. Ominęli kwestię finansowania własnych obietnic. Ale przeszli też prawie obojętnie obok takich kwestii jak środowisko naturalne. Choć wydawało się, że kwestie ekologiczne wręcz muszą się znaleźć wśród najważniejszych postulatów tego ugrupowania (przecież Greta Thunberg patrzy), to było o nich zaskakująco mało.
Widać Lewicy ciążyło miejsce organizacji spotkania. W Katowicach, czy szerzej na Śląsku. niechętnie słuchają o zamykaniu kopalń, a mieszka tam 5 mln wyborców. Temat więc zdecydowanie odsunięto na bok.
Cisza o LGBT
Tak samo jak nie wybrzmiały w dużej mierze kwestie światopoglądowe. Zaledwie kilka ataków na PiS, że buduje państwo katolickie, a powinno być świeckie. Nic więcej. Ani słowa o prawach mniejszości seksualnych, nic o aborcji, in vitro, wyprowadzaniu religii ze szkół, zdejmowaniu krzyży, walce z pedofilią u księży, itp.
Zaskakująca wstrzemięźliwość światopoglądowa – zwłaszcza jak na tak antyklerykalną lewicę, jaką widzieliśmy jeszcze przed eurowyborami. Widać wynik wyborczy z maja dał im dużo do myślenia i sztandary z wielkimi napisami "gender” i "LGBT” postanowili schować do magazynów.
Nowe źródło emocji
Ale to nie jest tak, że w czasie sobotniej konwencji słuchaliśmy tylko o kwestiach społecznych. Strasznie nudne to by było, a zarządzanie emocjami na finiszu kampanii jest kluczowe. Gdzie Lewica postanowiła emocji szukać? W historii. "Kształćmy informatyków, specjalistów. Nie kształćmy kolejnego pokolenia żołnierzy wyklętych, bo to droga donikąd” – mówił Kwaśniewski. I on, i Czarzasty nawiązywali do kwestii praw nabytych, które powinny być gwarantowane (tym eufemizmem określa się emerytury pracowników PRL-wskich służb, które PiS poważnie obniżył).
Jednak najwyższe zdumienie wywołał wywód Czarzastego. Lider SLD dowiódł w całej rozciągłości, jak daleko można się posunąć w relatywizacji faktów historycznych. Najpierw wygłosił wielki pean na rzecz Polski Ludowej, która – w jego słowach – odnosiła same ogromne sukcesy. Jedyna porażka w latach 1945-1990? Nadmierne upartyjnienie państwa (co zresztą wymienił tylko dlatego, że chciał za upartyjnienie Polski skrytykować PiS, porównując je do PZPR)
.
Do twardego elektoratu
Dalej było jeszcze mocniej, bo w pewnym momencie na jednym oddechu wymienił sukcesy PRL, płynnie przeszedł do Solidarności, a potem w jednym zdaniu zmieścił obok siebie Lecha Wałęsę, Aleksandra Kwaśniewskiego i Jana Pawła II – chwaląc ich sprawiedliwie i po równo za wkład w odejście od PRL (dlaczego transformacja była potrzebna, skoro komunizm był tak cudowny? O tym już nie mówił). "Dziękuję naszym i rodzicom i dziadkom za to, co zrobili do 1990 r.” – zakończył ten niezwykły passus, który może uchodzić za wzorowy przykład relatywizowania zdarzeń historycznych.
Dlaczego Czarzasty to zrobił? Z powodów politycznych, oczywiście – idą wybory, trzeba konsolidować wyborców, a żelazny elektorat SLD tego właśnie oczekuje, chce, żeby ktoś wreszcie zwrócił im godność, dowiódł, że ich praca (nawet z legitymacją PZPR) do 1990 r. miała sens. Patrząc na to jako na dowód na zastosowanie cynizmu w polityce można to jeszcze zrozumieć.
Ale jeśli z tego typu argumentacją Lewica chce się budować jako przeciwwaga dla PiS i wypchnąć ze sceny politycznej Platformę, to szansę na to należy określić jako niskie. Więcej szkód niż pożytku z tego będzie dla nich, już lepiej postawić na kwestie światopoglądowe.
Dlaczego? Bo fałsz historyczny w wystąpieniu gloryfikującym PRL Czarzastego dostrzeże średnio wykształcony maturzysta. A sytuacja, gdy polityk jest przyłapany na manipulowaniu faktami, nie pozwala mu, mówiąc delikatnie, zbudować sobie wiarygodności.
Często przesądzają drobiazgi. Robert Biedroń, który w swoim wystąpieniu ciągle odwoływał się do konstytucji i demokracji, dwa razy zacytował słowa zwrotki hymnu: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”. Tyle, że w hymnie jasno jest zapisane: "kiedy my żyjemy”. Warto, by zajrzał do konstytucji i sobie sprawdził poprawne słowa - zanim zacznie się przedstawiać jako tej konstytucji i hymnu obrońca.
Agaton Koziński dla WP Opinie