Koronawirus w Polsce. Ekspert o armagedonie w polskiej służbie zdrowia
- Lekarze różnych specjalności alarmują, że spada liczba planowanych zabiegów. W kardiologii liczba ta obniżyła się o 70 proc. Gdzie jest najgorzej, w jakiej dyscyplinie liczba planowanych zabiegów spadła najbardziej? - z takim pytaniem Agnieszka Kopacz, prowadząca program "Newsroom" w WP zwróciła się do prof. Andrzeja Matyi, prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. - W każdej dyscyplinie. Ale przyczyny są różne. Oczywiście była ograniczona dostępność, ale przede wszystkim naszych pacjentów paraliżował strach, panika, że w szpitalach jest źródło zakażenia. Nasi pacjenci bagatelizowali i nadal bagatelizują część objawów, które mogą być objawami, na które lekarz powinien szybko zareagować i decydować o dalszym postępowaniu - odparł prof. Andrzej Matyja. - Podobnie jak w kardiologii, jest w przypadku onkologii, gdzie mamy o 30 proc. mniej kart DiLO, które dają możliwość szybszej diagnostyki. To wszystko się spiętrzy, pewnie na wiosnę, gdy mam nadzieję opanujemy w jakiś sposób koronawirusa. Wtedy tych pacjentów będzie taka ilość, że ten system ponownie będzie niewydolny - stwierdził prof. Matyja. Dopytywany, czy to oznacza, że czeka nas armagedon w systemie zdrowia odparł, że "on już postępuje". - I to nie wynika tylko z braku możliwości łóżkowych, czy braku aparatury diagnostycznej. Na granicy wydolności jesteśmy pod względem kadrowym. Przypomnę, że liczba lekarzy i pielęgniarek, która jest zakażona, z dnia na dzień rośnie. To eliminuje kadrę medyczną, która może nie tylko walczyć z COVID-em, ale mogła realizować i świadczyć usługi medyczne dla wszystkich pozostałych chorych. Nie stało się tak, że wszystkie inne choroby nagle wyparowały. Te choroby są, tylko są w jakiś sposób tłumione przez naszych pacjentów ze względu na obecną sytuację - dodał.