Europosłowie dorabiają "na boku". POLITICO o "kontrowersyjnych praktykach"
Redakcja POLITICO wzięła pod lupę - jak określiła - "kontrowersyjne praktyki europosłów", którzy mogą dorabiać "na boku". Według autorów publikacji, w końcu musiało się to skończyć skandalem, czyli aresztowaniem wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego Evy Kaili.
"To skandal, którego nadejście było jasne dla wszystkich. Oskarżenia o korupcję i pranie brudnych pieniędzy spowodowały, że wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego trafiła do więzienia (...). Szczegóły może nie zostały przewidziane, ale aktywiści zajmujący się transparentnością od lat ostrzegali przed zbyt łagodnymi przepisami i zbyt pobłażliwym ich egzekwowaniem" - czytamy w POLITICO.
"Jeśli 'Parlament Europejski został zaatakowany', jak to ujęła w ubiegły poniedziałek przewodnicząca Roberta Metsola, to jest to przynajmniej częściowo wynik zaciekłego oporu wobec wszelkich prób zmian. Raz po raz posłowie do PE odrzucali propozycje rzucenia więcej światła na ich pracę i lekceważyli brak egzekwowania już obowiązujących zasad. Cały czas korzystali przy tym z przywilejów, które wywołałyby rumieniec nawet u przedstawiciela rodziny Borghese" - ocenił portal.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Sprawdzamy, ile Katar zarobił na Mistrzostwach Świata, skąd miał na to pieniądze i dlaczego uzależnia od siebie świat
Europosłowie dorabiają "na boku"?
Portal POLITICO wskazał, że eurodeputowani zarabiają około 9,4 tys. euro brutto miesięcznie, ale mogą też dorabiać "na boku". Według danych Transparency International EU z 2021 r., około jednej czwartej posłów do PE tak właśnie robi.
To, jak podkreśla Transparency International EU, prosta droga do wszelkiego rodzaju konfliktów interesów. POLITICO podał, że m.in. fińska socjalistka Miapetra Kumpula-Natri "zajmuje płatne stanowiska w zarządach dwóch firm energetycznych w swoim kraju, będąc jednocześnie członkiem Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii PE".
Włoski europoseł Sandro Gozi - jak napisał portal - miał 20 dodatkowych "fuch", zarabiając co najmniej 360 tys. euro rocznie. "Jeden z eurodeputowanych, Radosław Sikorski, zadeklarował, że zarabiał 40 tys. euro miesięcznie za nieokreślone 'konsultacje'" - stwierdziła redakcja POLITICO.
Z oświadczenia majątkowego Sikorskiego z dnia 14 października 2021 r. wynika jednak, że kwota 40 tys. euro dotyczyła zarobków europosła w okresie trzyletnim poprzedzającym jego wybór do PE, nie zaś w okresie sprawowania przez niego mandatu posła do Parlamentu Europejskiego.
Zniesiono wymóg przedstawiania rachunków za wydane pieniądze
Oprócz pensji posłowie do PE otrzymują miesięczny dodatek na podróże w wysokości 4,7 tys. euro oraz "dodatek na pokrycie kosztów ogólnych" w wysokości 4,8 tys. euro. Te pieniądze mają być przeznaczone na wynajem biura, łącza internetowe i organizację spotkań - ale czy tak jest, nikt nie wie - podkreśla POLITICO.
W październiku kierownictwo Parlamentu zagłosowało za zniesieniem wymogu, aby posłowie do PE przedstawiali rachunki za wydane pieniądze. - Nie chodzi o złagodzenie zasad, chodzi o poprawę przejrzystości i odpowiedzialności - powiedział wówczas rzecznik Parlamentu.
Posłowie sprzeciwiali się również wezwaniom do zgłaszania wszystkich spotkań z zewnętrznymi lobbystami. Jest to wymagane tylko od szefów komisji i sprawozdawców.
"Nawet jeśli eurodeputowani są łapani na gorącym uczynku, prawdopodobnie nic dalej z tego nie wyniknie. Parlament ma kodeks postępowania, który szczegółowo określa, co posłowie do PE mogą, a czego nie mogą robić -ale komisja posłów odpowiedzialna za egzekwowanie przepisów często tego nie robi" - podkreśliło POLITICO.
Podczas ostatniej kadencji Parlamentu Europejskiego, od 2014 do 2019 r., 24 posłów naruszyło kodeks postępowania. Naruszenia obejmowały zarówno niezłożenie odpowiedniego zgłoszenia zagranicznej podróży, jak i sprzeniewierzenie funduszy Parlamentu, ale ostatecznie żadne z nich nie zostało formalnie ukarane.
PE zniechęca również do zgłaszania nieprawidłowości. W 2019 r. Parlament głosował za ogólnounijnymi standardami ochrony sygnalistów, ale odmówił wprowadzenia ich u siebie. "Jeśli asystent parlamentarny zgłosi niewłaściwe zachowanie, nie ma gwarancji, że zachowa pracę" - tłumaczy brukselski portal. "W 2016 r. były sprawy trzech sygnalistów. Wszyscy stracili pracę. Od tego czasu tylko jedna osoba zdobyła się na odwagę - w 2021 r. - by zgłosić nieprawidłowości" - dodaje.
"Dlatego belgijski premier Alexander De Croo miał rację, kiedy powiedział dziennikarzom, że jeśli chodzi o skandal w Katarze, to 'belgijski wymiar sprawiedliwości robi to, czego na pierwszy rzut oka nie zrobił Parlament Europejski'" - podsumowuje POLITICO.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kolejny kraj zamieszany w korupcję w PE. Nowe ustalenia