Konta niemieckich polityków nie podlegają kontroli
Niemieccy bankierzy nie mogą śledzić wpływów na konta polityków bez istotnego uzasadnienia prawnego. Próbę wychwycenia ewentualnych nieprawidłowości finansowych musi uzasadniać podejrzenie, że popełniono przestępstwo, np. nadużycie podatkowe, ale nawet wówczas policyjna kontrola musi mieć zgodę prokuratora.
18.02.2002 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Sądowe badanie kont odbyło się ostatnio w Niemczech przy okazji afery finansowej CDU, gdy dwa lata temu wyszło na jaw, że kanclerz Helmut Kohl w połowie lat 90. przyjął nieuwidocznioną w sprawozdaniu finansowym darowiznę dla swej partii.
Największa w RFN była tzw. afera Flicka z początku lat 80. Kontrolerzy podatkowi wykryli wtedy w biurach koncernu Flicka dokumenty, które świadczyły o tym, że koncern wypłacił przez lata miliony marek partii chadeckiej i liberałom, w tym ówczesnemu ministrowi gospodarki Otto Lambsdorffowi z FDP, w zamian za zwolnienie firmy z miliardowego podatku. Lambsdorffa i dwie inne osoby skazano na kary pieniężne za oszustwa podatkowe, ale nie za korupcję.
Z kolei walka z praniem brudnych pieniędzy odbywa się w ten sposób, że bank jest zobowiązany zgłosić policji gotówkową wpłatę przekraczającą równowartość 20 tys. marek i bez znaczenia jest wtedy, czy wpłaty dokonał polityk, czy zwykły obywatel.
Poniedziałkowa Rzeczpospolita ujawniła, że Bank Handlowy będzie co kwartał sprawdzał, czy ważni politycy i menedżerowie spółek skarbu państwa nie wykorzystują swoich kont w tym banku do prania brudnych pieniędzy. Osoby pełniące funkcje publiczne to - według banku - klienci wysokiego ryzyka.
Według Rzeczpospolitej, takiej procedurze będą podlegały konta zarówno prezydenta, marszałka Sejmu, premiera i jego ministrów, wojewodów, jak i prezesów, np. KGHM bądź Orlenu. Pod warunkiem oczywiście, że któraś z tych wymienionych osób jest klientem Banku Handlowego. (jask)