Koń trojański Putina w Europie. W którą stronę pójdzie Serbia?
Zamachowców było sześciu. Mieli cztery pistolety, sześć domowych bomb i kapsułki z cyjankiem. Obstawili całą trasę przejazdu kolumny aut. Był 29 czerwca 1914 roku. Miesiąc później Rosja dokonała wyboru, którego owoce zbiera do dziś.
Pierwszy zabójca nie zauważył, w którym aucie siedzi jego cel.
Drugi również nie pociągnął za spust. Po prostu się zawahał.
Trzeci był zbyt daleko.
Czwarty rzucił w kierunku pojazdu granat, który odbił się od dachu i wybuchł nieopodal. Ranił 17 osób.
Ale cel wciąż żył. I dotarł do miejskiego ratusza, a nawet planował odwiedzić poszkodowanych po wybuchu.
Ale piąty zamachowiec, bośniacki Serb Gavriło Princip, oddał dwa strzały przy pierwszej okazji, gdy tylko pojazdy wróciły na trasę. Jeden trafił Zofię von Chotek w podbrzusze. A druga kula przeszyła tchawicę i tętnicę szyjną jej męża.
O godzinie 11.00 - według aktu zgonu - zmarł Franciszek Ferdynand Habsburg-Lotaryński d’Este, następca tronu austro-węgierskiego.
Kilka tygodni później jak kostki domina runął kruchy ład międzynarodowy i rozpoczęła się I wojna światowa.
Szóstka zamachowców, którzy podpalili lont na tykającej od dawna europejskiej bombie, ćwiczyła zamach pod nadzorem tajnej organizacji "Crna Ruka" (serb. "Czarna Ręka" – red.) w lasach pod Belgradem. Miejsce nie dziwi – Czarną Ręką kierował szef serbskiego wywiadu wojskowego Dragutin Dimitrijević. Programem spiskowców było wyzwolenie swoich krajanów spoza granic Serbii (z Austro-Węgier i Imperium Osmańskiego) i zjednoczenie wszystkich ziem serbskich w Królestwo Serbów.
W wojnie po stronie Serbii stanęła Rosja.
- Była kluczowym sojusznikiem Belgradu. W tej heroicznej walce, a tak Serbowie myślą o tej wojnie, stanęła ramię w ramię po stronie Serbii przeciwko Niemcom, Austriakom, Węgrom, Bułgarom i Turkom - mówi Wirtualnej Polsce Adam Balcer, ekspert Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego.
I pamięć o tym jest silna oraz przypominana przy każdej okazji, gdy rosyjsko-serbskie relacje są testowane.
Jak dziś.
Serbowie raz po raz pokazują, że w mają swojego faworyta w starciu Rosji z Ukrainą. I jest to faworyt niezmienny.
Od początku wojny Rosji w Ukrainie prorządowe serbskie media raz po raz powielają część rosyjskiego przekazu propagandowego. Słychać między innymi o prześladowaniach ludności rosyjskojęzycznej - co miałoby być uzasadnieniem dla ataku - lub o prawie Rosji do obrony przed "agresywną polityką USA" i "ekspansją NATO". I takie materiały można znaleźć w zwyczajowo prorosyjskim dzienniku "Srpski Telegraf", tabloidzie "Informer" czy w bliskim rządowi "Kurirze".
- Serbowie są społeczeństwem, w którym króluje mit "słowiańskich braci". A najważniejszym słowiańskim bratem, bo największym i najsilniejszym, jest właśnie Rosja - protektorka wszystkich prawdziwych Słowian. I jest to mit podszyty historią, bo pomiędzy Serbią i Rosją nie było żadnych konfliktów, za to były liczne przypadki wsparcia Serbów przez Rosję - mówi Adam Balcer.
Dekadę temu patriarcha Serbskiej Cerkwi Prawosławnej, Ireneusz, w rozmowie z Władimirem Putinem w Moskwie powiedział wprost: "Cerkiew może liczyć tylko na wsparcie Boga i Moskwy".
W 2014 roku obchody 70. rocznicy wyzwolenia Belgradu spod niemieckiej okupacji uświetnił udziałem Władimir Putin. Z kolei wojsko Serbii brało udział w paradzie w Moskwie z okazji zakończenia II wojny światowej. Bliskość polityczna, religijna i kulturowa są widoczne gołym okiem.
Jak podkreśla Balcer, wskutek tej dominującej w społeczeństwie pozytywnej dla Rosji pamięci historycznej Serbowie raczej widzą wyciągniętą rosyjską rękę, a nie okresy, gdy byli traktowani instrumentalnie, bo oczywiście i takie były.
Wierzą w opowieść o opiekuńczej Rosji i dobrych Rosjanach, bo mają ją i w książkach historycznych, i w podręcznikach szkolnych i w prorosyjskich mediach, które w Serbii działają pełną parą.
Do tego w Serbii jest wyjątkowo dobrze rozwinięta rosyjska sieć kulturowa. I tak na przykład w serbskim Nowym Sadzie i Belgradzie można spotkać oddziały i przedstawicieli dziesiątek prorosyjskich organizacji pozarządowych - czy wręcz lokalnych oddziałów rosyjskich proputinowskich NGO’sów jak Russkij Mir (czyli Rosyjski Świat) czy Międzynarodowej Fundacji Jedności Narodów Prawosławnych. Przed laty w stolicy kraju powstało na przykład przedstawicielstwo Rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych i Rossotrudniczestwo - czyli Centrum Kulturalne Rosyjski Dom (działający też w Warszawie, organizujący kursy językowe).
Od lat powstawały tu również serbskojęzyczne wersje rosyjskich portali - nie tylko ogólnokrajowych, ale również lokalnych. I zwykle bywały tworzone przez zależne od Kremla rosyjskie instytucje publiczne, takie jak kanał informacyjny Russia Today lub radio Głos Rosji.
Tematyka przekazu? W skrócie: rosyjska wersja sytuacji na świecie. Kryzys w Ukrainie? Był przez lata. Nowa interpretacja historii zgodnie z interesem Moskwy? Była w mediach. I wszystko w duchu silnego sojuszu rosyjsko-serbskiego. Dyskredytowanie NATO? Od lat.
To w Serbii organizowane w ostatnim czasie były prorosyjskie demonstracje. Jedna z największych odbyła się w pierwszych dniach wojny, na początku marca.
"Srbi i Rusi braća zauve", czyli "Serbowie i Rosjanie braćmi na zawsze!" - można było przeczytać na banerach, niesionych przez tłum w Belgradzie. A podobizny Władimira Putina - odwrotnie niż na zachodzie - nie były raz po raz przerabiane i wyszydzane. Były pokazywane z życzliwością.
- Do wątku historycznego dodać współczesność, czyli wsparcie w kluczowej dla Serbii kwestii Kosowa. Olbrzymia większość Serbów postrzega wojnę w Ukrainie jako konflikt NATO z Rosją, a NATO jest bardzo nielubiane w Serbii po nalotach w 1999 r. Oczywiście Serbowie nie chcą pamiętać, że naloty rozpoczęły się z powodu serbskich zbrodni na Albańczykach w Kosowie. I chociaż dziś niektórzy Serbowie zauważają, że Rosjanie wykorzystują sprawę Kosowa, by napadać raz po raz na kolejne sąsiednie kraje, to większość wcale tak nie myśli - mówi Adam Balcer.
A NATO dla Serbów jest symbolem zbrodni. Operacja Allied Force - przeprowadzona właśnie przez siły wojskowe Sojuszu Północnoatlantyckiego pomiędzy 24 marca i 20 czerwca 1999 roku - jest żywa w ich pamięci. Miała zakończyć czystki etniczne na terenie Kosowa. Ta "wojna o prawa człowieka" - bo tak była nazywana - była przeprowadzona bez zgody Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zgody nie było, bo "niet" powiedziała właśnie Rosja.
Dlatego na miejsce poleciały myśliwce NATO. Jednostki z Belgii, Holandii, Norwegii, Portugalii oraz Danii (samoloty F-16), Kanady, Francji, Niemiec, Włoch, Turcji i Wielkiej Brytanii rozpoczęły bombardowania. Niszczyły systemy obrony powietrznej, lotnisko w Podgoricy (dziś stolica Czarnogóry), ale również kolumny wojskowe. Ginęli oczywiście również cywile.
I stąd w Serbii poparcia dla NATO nie ma. To jedyny kraj w regionie, który do Sojuszu nie wejdzie nie z przyczyn politycznych, a społecznych. Ludzie nie chcą słyszeć o NATO.
O Rosji? Nie ma problemu.
Stąd łatwo było Serbom zaakceptować fakt, że Belgrad kilkanaście lat temu oddał Rosjanom pod kontrolę sektor gazowy i naftowy właśnie w podziękowaniu za to wsparcie. GazpromNieft i Gazprom posiadają większościowe udziały w jedynej serbskiej spółce naftowej, natomiast sam Gazprom jest większościowym udziałowcem jedynego magazynu gazu w kraju. Efekt? Kontrola tamtejszego rynku.
Jak do tego doszło? W 2008 roku rosyjski Gazpromnieft przejął serbski koncern NIS. I bez problemu uzyskał wpływ na sektor przetwórstwa ropy naftowej - zyskując w portfolio rafinerie Panczewo i Nowy Sad. Spółka przejęła też ważny, bo jedyny w kraju, magazyn gazu - Banatski Dvor.
51 proc. udziałów trafiło pod młotek za 400 mln euro, chociaż według wyceny zachodnich doradców z firmy Deloitte spółka była warta pięć razy więcej. W sumie powinna kosztować 2,2 mld euro. I nie ma wątpliwości, że była to przysługa. Rząd Serbii odwdzięczył się w ten sposób za wspieranie polityki Belgradu wobec Kosowa.
Serbowie kilka lat temu powołali nawet specjalną grupę śledczą, która miała sprawdzić okoliczności sprzedaży koncernu, ale była to jedynie gra nastawiona na zyskanie w oczach Unii Europejskiej i USA.
- Wielu Serbów żyje w przekonaniu, że to Rosja udziela im największego wsparcia politycznego, gospodarczego i finansowego, chociaż tak wcale nie jest. Rosja jest w Serbii wyidealizowana. Niewielu Serbów zna dobrze język rosyjski, niewielu było w Rosji, a Rosjan spotkali co najwyżej na czarnogórskich plażach, ale ten brak wiedzy jest pożywką dla tego wielkiego rosyjskiego mitu. Z drugiej strony serbskie elity doskonale widzą, co się dzieje. Wiedzą, że odizolowana Rosja nie będzie już takim obrońcą serbskich interesów jak jeszcze kiedyś. Dlatego nie stanęły jednoznacznie po stronie Rosji. Z trzeciej strony wielu serbskich nacjonalistów wierzy, że względna wygrana Rosji - to znaczy opanowanie części Ukrainy - może być początkiem wsparcia Kremla dla separatystycznych działań Serbów w Kosowie, Bośni i Hercegowinie czy Czarnogórze - tłumaczy Adam Balcer. I dodaje:
- Warto pamiętać, że szczególnie Serbowie w Bośni i Kosowie uwielbiają Putina. Wielu Serbów, gdy mówi o Czarnogórcach, to zaczyna "bajdurzyć" o wymyślonym kraju i narodzie - zupełnie tak jak Rosjanie myślą i mówią o Ukraińcach. Serbowie mają także problem z presją UE, żeby Serbia - jako kandydatka do Unii - poparła sankcje na Rosję. W efekcie po raz pierwszy w badaniach opinii publicznej względna większość Serbów jest przeciwna akcesji do UE. To dla Rosji wielka szansa, żeby grać kartą antyzachodnią.
Rosja oczywiście jest dla Serbii rynkiem zbytu. Serbski eksport do Rosji ma wartość około miliarda dolarów. A to tylko niecałe 4 proc. całego eksportu w 2021 roku. Trudno uznać zatem Rosję za najważniejszego partnera handlowego Serbii. Jest najważniejszym dostawcą energii. A za poparcie się odpłaca.
Serbia będzie kupować od rosyjskiego Gazpromu gaz po najniższych w całej Europie cenach, mniej więcej 3-4 razy mniej, niż wynoszą rynkowe stawki. Jednak tylko 2/3 zamawianego gazu sprzeda Serbom tak korzystnie. Reszta? Wciąż do negocjacji, wciąż do kupienia. I trzeba dodać, że Gazprom nie będzie dopłacał do biznesu, bo na Serbach wciąż zarobi - choć wyraźnie mniej niż w pozostałych częściach Europy.
Po co Rosji Serbia? Po pierwsze, to teren rywalizacji z innymi krajami - z USA i UE. Po drugie, to region kluczowy dla bezpieczeństwa dostaw surowców do Europy. Ten czynnik będzie oczywiście tracił znaczenie wraz ze spadkiem ilości rosyjskiego gazu i paliwa w miksie energetycznym Unii, ale trudno spodziewać się zmiany w postępowaniu Moskwy.
Rosji zależy na niestabilnym regionie tuż u bram Unii Europejskiej. I dlatego skupia się właśnie na Serbii oraz serbskich mniejszościach w Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze i Kosowie. To działanie nastawione na wstrzymanie integracji państw bałkańskich z Unią - a w konsekwencji utrzymanie na Bałkanach Zachodnich politycznej i gospodarczej niestabilności i zamrożonych konfliktów - które można w każdym momencie na nowo podsycić.
Serbia ustawia się w kwestiach rosyjskiej agresji na pozycji "neutralnej" - bo choć sympatie społeczeństwa są jasne, to elity wiedzą doskonale, że największe korzyści gospodarcze mogą osiągnąć tylko wtedy, gdy od żadnej ze stron się nie odwrócą.
Mają na to dość dobry przykład w samej UE.
Sąsiadujące z Serbią Węgry są najbliższym sojusznikiem Belgradu wśród krajów Unii Europejskiej. I skoro im się udaje, to i serbscy politycy chcą spróbować ich metody balansowania na cienkiej linie, czyli próby dogadania się z każdym, włącznie z UE, Rosją i Chinami. Zwłaszcza obecny prezydent kraju.
CHORĄGIEWKA NA ROSYJSKIM WIETRZE
Aleksandar Vučić jest prezydentem od 2017 r., ale jego Partia Postępu rządzi w Belgradzie od roku 2012. Serbski lider, podobnie jak premier Węgier Viktor Orban, jest w polityce od zawsze - od wczesnej młodości. Obaj mają podobny styl rządzenia, podobne podejście do interesów z Rosją i są bliskimi politycznymi przyjaciółmi.
A czego dokładnie chce dla Serbii - i dla siebie - Vučić?
To skomplikowane.
Był ministrem informacji i doskonale wie, jak wygrywać wybory. Swoim nazwiskiem podpisuje wszystkie listy: w wyborach ogólnokrajowych i lokalnych. I jest gwarantem sukcesu.
Do władzy doszedł, gdy w Serbii popularne było zbliżenie z Unią Europejską, więc to zbliżenie obiecywał. Rzucał datami wejścia do wspólnoty, przekonywał o lepszej przyszłości. Do UE wcale się jednak nie śpieszy, hamulcowymi są tu serbscy oligarchowie, którzy wcale sobie nie życzą europejskich regulacji prawnych. Ani odejścia od biznesów z Rosją, która zapewnia tanie zasilanie dla rozwoju biznesu.
Ma w swojej historii kartę współpracy ze zbrodniarzem wojennym Slobodanem Miloševiciem. Przeprosił za nią. W polityce krajowej od kilku lat dba o wizerunek polityka troszczącego się o obywateli, gwaranta stabilności, bezpieczeństwa i rozwoju w skomplikowanym świecie. I kiedy może, pokazuje się jako prozachodni - choć marzy, by utrzymywać jednocześnie dobre relacje i z Rosją, i z Chinami, i z USA i Unią Europejską.
Serbia była jedynym państwem europejskim, które nie wzięło udziału w głosowaniu nad rezolucją ONZ, potępiającą inwazję Rosji w Donbasie w 2014 roku. Stało się to na dwa miesiące po rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z UE. Tak Aleksandar Vučić widzi utrzymywanie równego dystansu do największych graczy. W 2022 roku ucieczki od głosowania w ONZ nie było, choć jednocześnie Serbowie ułatwiali Rosji omijanie europejskich sankcji - np. przez zwiększenie liczby lotów serbskich linii lotniczych w kierunkach wschodnich.
Z drugiej strony, choć partia rządząca określa się jako "proeuropejska", to ma świadomość, że jawny zwrot przeciwko Rosji spowodowałby odpływ sporej grupy potencjalnych wyborców do partii prorosyjskich, antyzachodnich i skrajnych. Antyzachodnie i antynatowskie nastroje były podsycane przez wszystkich graczy na krajowej arenie politycznej, a to oznacza, że jakakolwiek rewolucja w poglądach i prowadzonej polityce po prostu nie jest możliwa. Z kolei obóz rządzący wszystkie napięcia na linii Zachód - Rosja wykorzystuje, by pokazywać siebie jako gwaranta bezpieczeństwa.
I tak właśnie Vučić lawiruje, a z nim cała Serbia. Gdy wygrał, wróciły w prorządowych mediach informacje o słabej kondycji Zachodu, o odejściu od tradycyjnych wartości (powielane przez serbską cerkiew), o problemach gospodarczych. A jednocześnie na arenie międzynarodowej przekonuje, że jest jedynym gwarantem utrzymania proeuropejskiego kursu w prorosyjskim serbskim społeczeństwie. I przypomina o tym, kiedy tylko się da - mówiąc, że może wybierać pomiędzy Rosją, Chinami, a UE.