Nie ma takiego państwa "Afryka"
O Afryce mówimy albo źle, albo wcale. A mówić trzeba, bo kontynent może dotknąć głód wywołany światowym kryzysem żywnościowym. O stereotypach, poprzez które postrzegamy Afrykę i o szansach, z których Polska sama zrezygnowała, a które wykorzystały choćby Chiny i Rosja, Wirtualna Polska rozmawia z afrykanistą, prof. Andrzejem Polusem.
Łukasz Maziewski: Zaryzykuję stwierdzenie: dla młodszych Polaków Afryka to tylko all inclusive w Egipcie, Maroku czy Tunezji. Dla starszych to jeszcze historia Stasia i Nel. Mylę się?
Prof. Andrzej Polus: Nie, choć nie zawsze tak było. Na przykład w XX-leciu międzywojennym istniał w MSZ Referat Kolonialny. W polskim parlamencie funkcjonowało Koło Emigracyjno-Kolonialne, które tworzyło około 50 posłów. Mieliśmy, utworzoną z inicjatywy gen. Mariusza Zaruskiego, Ligę Morską i Kolonialną – to była zresztą największa organizacja pozarządowa w II RP. To, że nie mieliśmy kolonii, nie oznacza, że nie mieliśmy takich ambicji.
II wojna światowa przerwała te plany. W latach 50. i 60. PRL aktywnie włączała się w walkę z kolonializmem i wspierała afrykańskie ruchy wyzwoleńcze. W masowym odbiorze Afryki pozostało nam "W pustyni i w puszczy" i jeszcze reportaże Ryszarda Kapuścińskiego. I to w zasadzie koniec. Mieliśmy również wielu studentów z Afryki, rozwijały się studia afrykanistyczne, ale w latach 80. ubiegłego wieku te procesy zostały przerwane.
Jak jest teraz?
Obecnie samodzielnych pracowników naukowych, którzy zajmują się polityką państw subsaharyjskich, można w Polsce policzyć na palcach jednej ręki. A to dziedzina wiedzy, która zajmuje się "kontynentem przyszłości", którego ludność ma przekroczyć w ciągu ćwierć wieku 2 miliardy. Afrykanistyka, ze względu na badania terenowe, jest droższa od innych nauk społecznych, ale wydaje mi się, że warto w nią inwestować.
POSŁUCHAJ PODCASTU OUTRIDERS. DALSZY CIĄG WYWIADU POD PODCASTEM.
Uliczni handlarze w Ugandzie sprzedają coraz mniejsze rolexy - i wcale nie chodzi o zegarki! Więcej przeczytasz w Magazynie Outriders - zbiorze ciekawych informacji ze świata.
Wkrótce możemy nadrobić wiedzę o Afryce w ekspresowym tempie, niestety w dramatycznych okolicznościach. Prezydent Andrzej Duda odwiedził dwa tygodnie temu Egipt, rozmawiając m.in. o dostawach zboża. Rosja i Ukraina odpowiadają za 30 proc. światowej produkcji pszenicy. Napaść Rosji na Ukrainę już doprowadziła do wzrostu cen zbóż, a wkrótce może doprowadzić do światowego kryzysu żywnościowego. W które kraje Afryki uderzy on, pana zdaniem, w pierwszej kolejności?
Kryzys żywnościowy uderzy najbardziej w państwa Maghrebu i w Róg Afryki, który dodatkowo doświadcza suszy. Władimir Putin zmienił pszenicę w broń i liczy na falę destabilizacji w Afryce Północnej, która spowoduje migracje do Europy. To z kolei odwróci uwagę od sytuacji w Ukrainie.
Niemniej, proszę zauważyć, że na świecie nie brakuje jedzenia. Jesteśmy w stanie wyżywić 10 miliardów ludzi. Kiedy ceny ropy naftowej poszły w górę, na rynki wpuszczono rezerwy strategiczne – tak żeby obniżyć ceny paliw i wysłać rynkom sygnał, że interwencja jest możliwa. Obecnie w dyskursie nie ma nawet propozycji wpuszczania rezerw żywności na rynki międzynarodowe. Największe rezerwy żywności posiadają Chiny, ale nawet UE nie podejmuje tematu.
Jakie były ostatnie klęski głodu w Afryce? Co było ich przyczyną?
W zasadzie już mamy do czynienia z klęską głodu w Rogu Afryki. Według ONZ w Somalii, Etiopii i w północnej Kenii głodem zagrożone jest 14 milionów ludzi. Przyczynami są wojna w Tigraju, destabilizacja Somalii i cztery ostatnie suche lata. Na to nakładają się wzrosty cen żywności na rynkach międzynarodowych i wzrost kosztów pomocy humanitarnej.
Według prognoz w najbliższych dekadach nawet 2 miliardy ludzi na całym świecie zostaną zmuszone do migracji z powodu zmian klimatycznych. Ci z Afryki wybiorą Europę. Czy według pana kryzys żywnościowy, jeśli okaże się długotrwały, może przyśpieszyć ruchy migracyjne?
Zdecydowanie tak. Proszę jednak pamiętać, że migracje wewnątrz kontynentu wielokrotnie przewyższają migracje z Afryki do Europy. Nikt nie rodzi się migrantem, nikt z własnej, nieprzymuszonej woli nie porzuca miejsca zamieszkania. Jeśli doszłoby do kolejnego kryzysu migracyjnego, to dotknie on zarówno Europę, jak i państwa afrykańskie.
Jak to jest, że Afryka ciągle jest kolebką głodu?
Złożony problem. Po pierwsze: wzorce żywnościowe są narzucone przez lata kolonializmu. Pszenica w Afryce niemal nie rośnie. Dlaczego Afrykańczycy konsumują zboża, które nie są endogeniczne dla tego regionu świata? Pożądane jest przystosowanie upraw do warunków lokalnych.
Po drugie: przyrost naturalny. Egipt dzisiaj to 100 mln ludzi, a żyzny pas ziemi - jak za czasów faraonów – jest wzdłuż Nilu. Na to nałoży się konflikt o wodę z Etiopią po wybudowaniu Zapory Wielkiego Odrodzenia na Nilu. Dochodzi destabilizacja polityczna w Rogu Afryki – wojna w Tigraju, protesty w Sudanie, ponowny wzrost działalności Al Shabab w Somalii.
Po czwarte wreszcie, jak powiedziałem wcześniej, ostatnie trzy lata były w Maghrebie - obejmującym państwa północno-wschodniej Afryki - i w Rogu Afryki, czyli w Etiopii, w Kenii, w Somalii i w Dżibuti - po prostu bardzo suche. A to sprawia, że plony były mniejsze.
Czyli w sześć dekad po dekolonizacji cień kolonii nadal nie daje o sobie zapomnieć?
Od lat 60. mówi się, że Afryka produkuje to, czego nie konsumuje i konsumuje to, czego nie produkuje. Afryka wydobywa ropę naftową, a konsumuje produkty petrochemiczne, które w Afryce nie są wytwarzane.
Wydobywana w Zambii miedź, eksportowana w formie katod, wraca potem do Afryki, także do Zambii, jako kable produkowane choćby w Chinach. I tak dalej, i tak dalej. To jest problem usytuowania Afryki w międzynarodowym podziale pracy.
Jeśli ta sytuacja ma ulec zmianie, konieczna jest industrializacja, tymczasem Afryka Subsaharyjska w relacji do reszty świata ulega deindustrializacji.
Tymczasem Zachód – w tym również Polska – myśli o Afryce stereotypami biedy, klęsk głodu i kolejnych epidemii.
Zawsze powtarzam studentom: Afryka to nie państwo. Nie myślmy o niej jak Paris Hilton, która powiedziała, że jej ulubionym państwem w Afryce jest Afryka Południowa, po niej Afryka Wschodnia i Zachodnia. Nie da się porównać np. Dżibuti i Botswany i wrzucić ich do jednego worka.
Chętnie posłucham zatem o pozytywach.
Charakterystyczne jest to, że z kontynentu docierają do nas głównie wiadomości negatywne. Faktem jest, że w Afryce jest dużo biedy, niewydolności instytucjonalnej i korupcji. Ale wielu rzeczy możemy się od Afryki nauczyć. Jest afrykańskie dziedzictwo kulturowe: filozofia, muzyka, niemalże kompletnie nieznane afrykańskie mitologie.
A my nawet w popkulturze nie jesteśmy w stanie stworzyć pozytywnego obrazu Afryki bez jakiejś wymyślonej interwencji zewnętrznej. Prosty przykład: Marvel stworzył postać Czarnej Pantery. I aby afrykański bohater był pozytywny, to historia musi dziać się w wymyślonym królestwie Wakandy, które rozwijało się tylko dlatego, że uderzył w nie meteoryt z vibranium…
Wie pan jak trudno znaleźć w środkach masowego przekazu trzy pozytywne newsy z regionu Afryki Subsaharyjskiej? A przecież jest jeszcze przyroda. Tragedią tego regionu jest to, że zachowało się bardzo niewiele źródeł pisanych o Afryce.
Timbuktu jest tu chlubnym wyjątkiem. Tamtejszy uniwersytet jest zresztą starszy niż Oxford. Podczas wojny domowej w Mali bibliotekarze z Timbuktu bohatersko bronili 800-letnich albo i starszych zwojów. To był zresztą motyw, dla którego RPA wysłało swoje wojska do Mali – żeby chronić przed zniszczeniem źródła pisane o historii Afryki.
To nieprawda, że Afryka została "odkryta"! Znaczy co? Portugalczycy przypłynęli i znaleźli? David Livingston szedł i znalazł wodospad Wiktorii? Jaka to buta!
To europejski czy szerzej – zachodni dyskurs ma zdolność nadawania znaczeń i rozumień rzeczywistości, w której funkcjonujemy. I my wymuszamy to na szeroko rozumianym Południu. Także na Afryce.
Koniecznie chcemy "urobić ich" na swoją modłę?
Oni mają adaptować nasze pojęcia do tego, jak mają sami siebie definiować. Narzuciliśmy im formy państwowości, reżimy polityczno-gospodarcze, sposoby zarządzania. Robimy to cały czas. Jeśli sposób rządzenia – to liberalna demokracja. Jeśli ustrój gospodarczy – to kapitalizm. Jeśli sposób zarządzania złożami ropy – to musi być model norweski.
To są produkty wytworzone w określonej konstelacji społeczno-polityczno-gospodarczej, które nie mogą być efektywnie "przeklejone" na inny grunt. A potem kiedy państwa Globalnego Południa nie są tak efektywne, jak te, z których przyszły określone wzorce, my ze źle skrywaną satysfakcją mówimy: "Nie wychodzi im".
Państwo afrykańskie nigdy nie będzie państwem europejskim. A my tego oczekujemy i wymagamy.
Czyli wciąż myślimy o Afryce z góry?
Myślę, że tak. Paternalizm jest obecny, nasze wskaźniki gospodarcze są wyższe, wiec patrzymy na nich z góry i co więcej: daje nam to powód do mówienia o tym, jak naszym zdaniem Afryka powinna się rozwijać i jakie wzorce rozwojowe adaptować.
Nie wyciągnęliśmy lekcji z tego, co działo się w Afryce w latach 50. i 60. Narzucone przez byłych kolonizatorów reżimy polityczne nie sprawdziły się w warunkach afrykańskich.
Brytyjczycy nie mieli makiawelicznego planu destabilizacji swoich byłych posiadłości w Afryce przez zaszczepianie tam demokracji parlamentarnej i reżimu westminsterskiego, ale w kilka lat po uzyskaniu przez nie niepodległości i fali przewrotów bądź wprowadzania rządów jednopartyjnych mogła przyjść refleksja, że może rozwiązania z Europy niekoniecznie pasują do lokalnych uwarunkowań.
Skoro nie udało się to Brytyjczykom, to powinniśmy przynajmniej założyć, że nie uda się też np. Bankowi Światowemu czy Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu narzucenie strukturalnych programów dostosowawczych. To, co wyszło w Holandii, nie musi wyjść w Mali czy Czadzie.
Może chcemy oszukać w ten sposób własne sumienia? Bo to bogata Północ kolonizowała Afrykę, nie odwrotnie.
Widzę presję na podwajanie. W raportach czytamy "przeznaczyliśmy dwa razy więcej środków na…". Ale to nie znaczy, że w danym kraju jest dwa razy lepiej!
A Chiny pompują pieniądze w Afrykę?
Tak. Chiny zaczęły dynamicznie "wchodzić" do Afryki pod koniec lat 90. Na początku nie przyznawały grantów. Teraz to się bardzo powoli zmienia. Są granty rozwojowe. Ich model rozwojowy opierał się na tym, że wchodzili z pożyczkami celowymi na dany projekt.
I te pożyczki są zazwyczaj finansowane przez Exim Bank (Export-Import Bank of China) lub Bank of China. I kiedy jest pożyczka, to bardzo często jest też wykonawca chiński, który ma zrealizować inwestycję.
Czyli inwestycje za chińskie pieniądze robi się rękami Chińczyków a potem…
… a potem państwa afrykańskie to spłacają. Chińskie pożyczki były zresztą wyżej oprocentowane niż te z Zachodu. Ale pojawia się w niektórych krajach, np. w Zambii, Angoli czy Botswanie idea, że podwykonawcami firm chińskich powinny być firmy lokalne, że powinien dokonywać się transfer technologii i wiedzy. A oprócz inwestycji i pożyczek jest jeszcze kwestia nowych technologii, w które Chińczycy w Afryce wchodzą bardzo mocno.
A gdzie ulokowane są chińskie inwestycje w Afryce?
Do niedawna 30 proc. było ulokowane w Angoli albo w RPA. To zresztą dzięki staraniom Chin BRIC (grupa państw rozwijających się, które są na szybkiej ścieżce do przeistoczenia się w potęgi globalne lub już częściowo nimi są - red.) została poszerzona o RPA i mamy teraz BRICS, czyli grupę państw rozwijających się, tworzoną przez Chiny, Indie, Brazylię, Rosję i RPA.
Trzeba jednak bardzo jasno rozgraniczyć kapitał chiński państwowy (SOE – State-Owned Enterprises) i prywatny, który też chce się pomnażać i dostrzega Afrykę Subsaharyjską. Chodzi przede wszystkim o dobra konsumpcyjne, które nieprzerwanym strumieniem płyną do Afryki.
A kapitał państwowy płynie głównie do sektorów infrastrukturalnego i wydobywczego. W rolnictwo inwestuje głównie kapitał prywatny.
A o jakiej skali inwestycji mówimy?
Od mniej więcej lat 1999-2000, gdy Chiny zaczęły intensywnie wchodzić w rynek afrykański, wpompowały w kraje regionu Afryki Subsaharyjskiej 43 mld dolarów. Mówi się dziś o sinokolonializmie, czyli kolonializmie chińskim prowadzonym przy pomocy zadłużania i uzależniania ekonomicznego. A jednym z podstawowych warunków tej chińskiej "pomocy" zawsze jest wywieranie nacisku na zerwanie stosunków dyplomatycznych z Tajwanem.
43 miliardy dolarów to bardzo dużo pieniędzy.
To zależy od skali. To mniej więcej tyle, ile Niemcy zainwestowały w Polsce od momentu transformacji ustrojowej. Czy to odczuwamy? Mamy niemieckie inwestycje, ale nie oznacza to, że jesteśmy niemiecką kolonią. A tu mówimy o inwestycjach chińskich w całym regionie Afryki Subsaharyjskiej.
Dlaczego Afryka jest dla Chińczyków tak ważna?
Zakumulowany kapitał chiński szukał miejsca na świecie, w którym mógłby być pomnażany. W Pekinie widzieli dynamiczny wzrost Afryki, wiedzą, że to przyszłościowy kontynent. Wchodzili i brali to, czego inni nie chcieli.
Widziałem to na przykładzie przemysłu wydobywczego. Kopalnie, której nie chcieli już eksploatować np. Australijczycy, kupowali Chińczycy. Ale na ostatniej konferencji Forum Współpracy Chiny-Afryka (FOCAC) pierwszy raz Chiny obniżyły finansowanie w stosunku do poprzedniego forum.
Ich polityka wobec Afryki osiągnęła punkt kulminacyjny i moim zdaniem upodabnia się do polityki unijnej: ze zmniejszaniem finansowania i nieangażowaniem się w projekty, które mogą okazać się ryzykowne.
Chiny mają jeszcze aktywny program BRI – Belt and Road Initiative, na co odpowiedzią Unii jest program Global Gateway. Chiny raczej nie angażują się finansowo w kwestie bezpieczeństwa, zaś UE ostatnio zmieniła sposób finansowania Afrykańskiej Infrastruktury Pokoju i Bezpieczeństwa.
W ogóle UE wspierało budowę instytucji Unii Afrykańskiej na swój obraz i podobieństwo. Środki unijne mają mieć teraz zasięg globalny, mogą dołączać kolejne rządy, a nie jak dotąd – przechodzić tylko przez Unię Afrykańską. Chińczycy z drugiej strony preferują relacje bilateralne.
Oprócz Chińczyków w Afryce rozpychają się jeszcze Rosjanie.
Rosja od 2017 r. - od forum Rosja-Afryka - próbuje wchodzić ponownie do Afryki, z której wycofała się mniej więcej w II połowie lat 80., za czasów Gorbaczowa. I próbuje wykorzystywać inne instrumenty niż Chiny: umarzanie długów z czasów ZSRR, eksport broni i wagnerowców z "pakietem" szkoleń, doradztwa politycznego oraz wchodzenie w wydobycie surowców naturalnych.
Dobrym przykładem jest tu Sudan, w którym Rosjanie zajmują się wydobyciem złota. Rosja dąży do tego, by mieć bazę morską na Morzu Czerwonym i Sudan jest jedną z możliwych lokalizacji. Oprócz tego wydobywają jeszcze diamenty, złoto w Republice Środkowoafrykańskiej, chcieliby położyć rękę na fosforytach i fosforanach w Mali oraz rudach glinu w Gwinei. Tam mają duże inwestycje. Jest o co się bić, bo to pewny zysk. Sprzedaż nieobjętych sankcjami kopalin jest też sposobem omijania sankcji nałożonych na Rosję…
W jaki sposób?
Prosta rzecz. Firma rosyjska, zajmująca się wydobyciem i eksportem rud glinu w Gwinei, jest formalnie spółką gwinejską, tyle że z rosyjskim kapitałem. A Gwinejczyków nie obłożono sankcjami, prawda? To ta firma, a nie rosyjska spółka-matka wprowadza towary na rynki międzynarodowe.
Rzeczywiście banalnie proste.
Owszem. Ale tak to wygląda. A przecież Rosjanie szybko weszli do Mali po wycofaniu się Francuzów. Cały proces skorelowany był z ostrą kampanią antyfrancuską. Tym zajmowała się m.in. Grupa Wagnera.
Choć Francuzi nie popierali junty wojskowej płk Goita, Emmanuel Macron zapowiadał demokratyzację kraju. A Rosjanie, cóż, zaczęli od zapewnienia ochrony obecnym władzom. I sądzę, że "demokratyzacja" Mali jest na dość dalekim miejscu na liście rosyjskich priorytetów.
Rosja, ze względu na specyficzne zasoby, którymi dysponuje (lub którymi nie dysponuje) wchodzi do tych krajów, które są zdestabilizowane. Nie boi się tam wchodzić. Tak było w Libii, Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej czy Mali.
Wymienia pan światowych graczy: Chiny, Francję, Rosję. Gdzie tu miejsce dla Polski? Może Afryka jest po prostu za daleko dla polskich wizji i planów?
Nie może być tak, że my zawsze definiujemy się tylko w kontekście bliskiej zagranicy. To jest nasz kompleks i przywara. Wiem doskonale, jakie jest nasze położenie geograficzne. Niemcoznawców mamy setki. Think-tanki poświęcone Rosji? Proszę bardzo! Zaryzykuję stwierdzenie, że jedne z najlepszych na świecie.
Ale wydaje mi się, że nie powinno być tak, że myślimy tylko przez pryzmat bliskiej zagranicy. W celach naszej polityki zagranicznej, omawianej co roku Informacji Ministra Spraw Zagranicznych nt. priorytetów polskiej polityki zagranicznej, Afryce poświęcono… wie pan ile?
Mniej niż jeden akapit?
Trzy zdania. Trzy zdania z ponad godzinnego wystąpienia. I to mnie boli.
Może trzeba mierzyć zamiary podług sił.
Tylko z kim mamy się porównywać? Wiem, nie jesteśmy w jednej lidze z Brytyjczykami z ich przeszłością w Afryce, nie jesteśmy Niemcami z ich przemysłem, ale już Turcja, Czechy, Iran czy Malezja to chyba są państwa, do których możemy równać? Turcja otworzyła 26 nowych placówek dyplomatycznych w krajach Afryki, tureckie linie lotnicze latają do ponad 50 miejsc…
Skąd się wzięli w tym zestawieniu Czesi?
Wie pan, kto w czasach Układu Warszawskiego odpowiadał wywiadowczo za Bliski Wschód?
O ile dobrze pamiętam - Polska.
Owszem. A Afrykę subsaharyjską "mieli na oku" Czesi, w tym Česká Zbrojovka, działająca tam bardzo prężnie.
Im wychodzi gra w Afryce, a nam padła.
Mamy partnerów w rejonie Maghrebu, największym partnerem jest RPA i tyle. W zasadzie to RPA ma w Polsce więcej inwestycji niż my u nich. Mają fabrykę pulpy papierowej, sieć sklepów PEPCO, jakiś czas temu kupili Gadu-Gadu. A my takich interesów w Afryce nie mamy. Nie udała się żadna z planowanych w Polsce inwestycji w tym regionie świata.
Zyski wysokie, ale ryzyko również.
Rzeczywiście ryzyko jest nieco wyższe, niż w innych częściach świata, ale mam wrażenie, że bardzo dużo zależy od bariery mentalnej.
A jakie możliwości dają kraje Afryki, poza 1,3 mld ludzi na kontynencie?
Gdybym był złośliwy, to odpowiedziałbym pytaniem każdego posiadacza kapitału, np. prezesa wielkiej korporacji: chodzi o ludzi czy konsumentów?
Możliwości są olbrzymie. Są w Afryce ogromne złoża. Są metale ziem rzadkich, jest ropa naftowa, gaz… Przecież nie odejdziemy od węglowodorów natychmiast. Na granicy Mozambiku i Tanzanii są wielkie złoża gazu. I teraz powiem panu ciekawostkę: Afryka Subsaharyjska jest najsłabiej przebadanym geologicznie regionem świata! No, może oprócz Arktyki.
I choć wiemy, że są złoża, to w większości nie wiemy, jak duże. A można tam też rozwijać rolnictwo. W Ugandzie widziałem trzy zbiory plonów w ciągu roku: mały, średni i duży. Dla polskiego rolnika to coś niewyobrażalnego. Można byłoby tam wejść z prostym przetwórstwem, którego w Afryce bardzo brakuje.
I wracamy do punktu wyjścia.
Tak. Nie da się oprzeć rozwoju kontynentu na rozwiązaniach IT i zielonej energii, jak chce Unia Europejska. To wszystko będzie pomocne, ale nie będzie kręgosłupem rozwoju, jak wyobraża to sobie Unia Europejska.
A Rosjanie wchodzą z energetyką atomową.
I to z energetyką atomową mającą tę przewagę nad rozwiązaniami amerykańskimi, francuskimi czy koreańskimi, że dużo tańszą. Podpisują umowy przedwstępne na budowy takich elektrowni, a władze państw subsaharyjskich mogą mówić, że będą rozwijały elektrownie atomowe, co bywa utożsamiane z obietnicą rozwoju. Zresztą niedobory energetyczne są jednym z głównych problemów Afryki Subsaharyjskiej.
A może w Polsce boimy się Afryki, bo jej nie rozumiemy?
Nie rozumiemy. Mamy bardzo mało specjalistów zajmujących się tym regionem świata, nie mamy wystarczająco dobrze rozwiniętej współpracy gospodarczej i kulturalnej. Mam ogromny szacunek dla polskich dyplomatów działających w Afryce, ale w Afryce Subsaharyjskiej, liczącej ponad 40 państw, mamy zaledwie siedem placówek dyplomatycznych.
Wychodzi na to, że być afrykanistą w Polsce to ciężki kawałek chleba.
W mojej dziedzinie – a zajmuję się badaniami polityki międzynarodowej właśnie w rejonie Afryki Subsaharyjskiej – jest nas po prostu w Polsce mało. Mamy liczne grono dobrych etnologów i etnografów, mamy świetną archeologię, kulturoznawców. A przecież w latach 60. i 70. XX wieku mieliśmy naprawdę prężnie funkcjonującą afrykanistykę. Potem nie było zaangażowania i woli politycznej, żeby rozwijać tę dziedzinę wiedzy. Nie było wsparcia.
W okresie PRL byliśmy relatywnie bardziej zaangażowani w Afryce niż obecnie. Przypomnę, że żołnierze SWAPO, największej i najważniejszej organizacji wyzwoleńczej w Namibii, wypoczywali i leczyli się z ran w Polsce.
W okresie stanu wojennego, aby ocieplić wizerunek Polski na świecie, Jaruzelski wysłał największą w naszej historii misję humanitarną do Etiopii. Kiedy Bob Geldof robił koncerty Live Aid, to nasi żołnierze wozili do Etiopii żywność. Mieliśmy projekty w Nigerii, w Libii, wspomagaliśmy Egipt… Badania w Afryce robili polscy geolodzy. Takich działań do lat 80. było dużo, po transformacji ustrojowej to się skończyło.
A może Afryka nie jest Polsce i Polakom potrzebna do szczęścia? Mamy jakikolwiek dyskurs w Polsce, poświęcony temu zagadnieniu?
Nie. Choć to funkcjonowało. Kilka lat temu mieliśmy program rządowy GoAfrica, a Jan Kulczyk powołał Radę Inwestorów w Afryce.
Zabrzmię jak katarynka, ale zapytam jeszcze raz: dlaczego tak łatwo zrezygnowaliśmy z Afryki?
Nie było środków. Gdzie by pan szukał oszczędności? W badaniach i studiach nad Unią Europejską przy perspektywie akcesji do UE, czy w afrykanistyce? Ta sytuacja ma też dobre strony. Musimy wychodzić poza Polskę, konfrontować wyniki naszych badań ze światem.
Powiem tak - ale proszę mnie źle nie zrozumieć: można prowadzić badania dotyczące na przykład samorządu terytorialnego (uważam, że mamy świetnych badaczy samorządu lokalnego!) i nigdy nie wyjechać na konferencję międzynarodową, całą karierę zrobić w Polsce. W przypadku afrykanistyki to nie jest możliwe. Trzeba robić badania terenowe. A na to często uczelnie i ośrodki naukowe nie mają środków.
I koło się zamyka.
Taki "krąg życia" afrykanisty – jak w "Królu Lwie".
***
Prof. Andrzej Polus. Afrykanista, specjalista w zakresie stosunków międzynarodowych i bezpieczeństwa Afryki subsaharyjskiej. Profesor w Zakładzie Studiów Regionalnych i Rozwojowych w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, były prezes Polskiego Centrum Studiów Afrykanistycznych.
Łukasz Maziewski jest dziennikarzem Wirtualnej Polski