Boris rozrabiaka przegiął. Nie pomoże zwalanie winy na pandemię i Putina
Przez lata był jednym brytyjskim politykiem, który potrafił ją zmienić w show, zdolne bawić odbiorców i poprawić ich samopoczucie. Ci wybaczali mu bezczelność i nader częste mijanie się z prawdą. Tym razem brytyjski premier Boris Johnson, Harry Houdini politycznych ucieczek, może się nie wydostać z pułapki, którą sam na siebie zastawił.
211:148 – brytyjska polityka w najbliższych miesiącach będzie polaryzować się wokół sporu, co znaczą te liczby. Tak bowiem w poniedziałek 6 czerwca 2022 roku rozłożyły się głosy w głosowaniu nad wotum zaufania dla Borisa Johnsona jako lidera parlamentarnej reprezentacji Torysów w Izbie Gmin.
W brytyjskiej polityce zakłada się, że premier powinien być liderem rządzącej partii, a ten musi cieszyć się zaufaniem reprezentujących ją parlamentarzystów. Gdyby Johnson przegrał głosowanie, uruchomiłoby to wybory nowego lidera Partii Konserwatywnej. W momencie, gdy partia zdecydowałaby się na nowego przewodniczącego, Johnson musiałby ustąpić.
Ten scenariusz się nie wydarzył, Johnson wygrał. Jest to jednak zwycięstwo pyrrusowe. Ponad 40 proc. deputowanych jego własnej partii zagłosowało przeciw niemu. Jeśli odliczyć tych, którzy zajmują różne rządowe, zależne od decyzji premiera płatne stanowiska, Johnsona poparło – jak wyliczył bliski Torysom "Daily Telegraph" – tylko 40 niezależnych, szeregowych posłów.
Z tak wielką opozycją wewnętrzną rządowi ciężko będzie skutecznie prowadzić własną politykę. Większość komentatorów i mediów na Wyspach ogłosiła, że choć Johnson wygrał to starcie, to odniósł tak poważne polityczne obrażenia, że jego wyprowadzka z Downing Street jest kwestią miesięcy.
Gra kartą jokera
W grudniu 2017 roku partia uruchomiła podobne głosowanie wobec ówczesnej premierki Zjednoczonego Królestwa, Theresy May. May wygrała wtedy stosunkiem 200:117 głosów (w tamtym parlamencie Torysi mieli znacznie mniej deputowanych niż w obecnym). Przeciw May głosowało 36,9 proc. jej własnych posłów – mniej niż przeciw Borisowi. May, niezdolna przekonać Izby Gmin do poparcia jej umowy Brexitowej z Unią Europejską, zrezygnował pół roku po tym głosowaniu.
Johnson funkcjonuje jednak w polityce na zupełnie innych zasadach niż May. Niż jakikolwiek inny zawodowy polityk. Brytyjski premier zawsze był mistrzem ucieczek, Harrym Houdinim brytyjskiej polityki. Był w stanie przetrwać wpadki, gafy, skandale, kłamstwa, które dawno zatopiłyby niejedną polityczną czy dziennikarską karierę.
Z pierwszej dziennikarskiej pracy, w prestiżowym "The Times", Johnson wyleciał, po tym, gdy w jednym z artykułów sfabrykował cytat eksperta – prywatnie swojego ojca chrzestnego. Wylądował jednak miękko w "Daily Telegraph", gdzie przez lata słał korespondencje z Brukseli, tyleż błyskotliwe, co dość liberalnie obchodzące się z faktami. Nie przeszkodziło mu to jednak zostać ulubionym dziennikarzem zajmującym się Unią Europejską wśród sceptycznych wobec niej konserwatywnych odbiorców.
Gdy w 1999 roku obejmował stanowisko naczelnego konserwatywnego tygodnika "Spectator", obiecał jego właścicielowi, Conradowi Blackowi, że na czas pracy zrezygnuje ze swoich ambicji politycznych i nie będzie próbował kandydować do Izby Gmin.
Słowa nie dotrzymał, dwa lata późnej został deputowanym z okręgu Henley w Oxfordshire. Black zostawił go jednak na stanowisku, czytelnicy lubili Johnsona, udało się mu też podnieść nakład tygodnika.
Jako polityk Johnson przetrwał między innymi szeroko opisywane w prasie pozamałżeńskie romanse, rozstania i powroty do drugiej żony, Mariny Wheeler, z którą ostatecznie rozwiódł się w 2018 roku.
W 2004 roku utracił swoje miejsce w gabinecie cieni po tym, gdy wyszło na jaw, iż w sprawie swojego romansu okłamywał nie tylko prasę, ale także ówczesnego lidera Torysów, Michaela Howarda, który publicznie bronił Johnsona przed zarzutami.
Nie przeszkodziło mu to cztery lata później wygrać wyborów na burmistrza Londynu.
Karierze politycznej Borisa nie zaszkodziło też to, że kwestią jednego z jego nieślubnych dzieci zajął się brytyjski Sąd Apelacyjny, najwyższy sąd dla Anglii i Walii, który orzekł, że prasa ma prawo informować o tej sprawie, jest ona bowiem istotna z punktu widzenia interesu publicznego. Ani to, że w czasie, gdy był burmistrzem Londynu, firma związanej z nim wtedy amerykańskej przedsiębiorczyni otrzymywała granty z miejskich i rządowych pieniędzy.
Politykowi wybaczane były nie tylko kłamstwa i zdrady, ale także publiczne gafy i niezręczne wypowiedzi. Na przykład porównanie kobiet w burkach do "bandytów planujących atak na bank" i "skrzynek pocztowych". Gdy obecny premier piastował funkcję ministra spraw zagranicznych, w trakcie wizyty w Birmie zaczął podczas oficjalnej uroczystości recytować wiersz Kiplinga, który jego gospodarze musieli odebrać jako imperialistyczny i kolonialny – widać było zresztą, że obecni na miejscu brytyjscy urzędnicy byli zwyczajnie zażenowani.
Na czym polegała tajemnica Borisa? Na tym, że zawsze sprawnie łączył rolę polityka i błazna-celebryty. Przez lata był jednym brytyjskim politykiem, który potrafił ją zmienić w show, zdolne bawić odbiorców i poprawić ich samopoczucie. Ze swoim wystudiowanie niechlujnym wyglądem, potokami ekscentrycznej retoryki, niezaprzeczalnym poczuciem humoru, bezczelnością i dezynwolturą wyróżniał się na tle polityków wyglądających jak szefowie działu księgowości w wielkiej korporacji. Z politycznych kłopotów ostatecznie wychodził także dlatego, że nikt nie traktował go specjalnie poważnie. Wszyscy w końcu machali ręką, kręcili głową i trochę rozbawieni, trochę zrezygnowani mówili "to tylko Boris, on już taki jest". Grając kartą jokera, Johnson doszedł do najwyższego stanowiska w brytyjskiej polityce.
O kilka przyjęć za dużo
Pytanie, czy nie znalazł się w miejscu, gdzie ta karta przestaje działać. Bezczelność i zdolność do naginania reguł mogą się podobać w przypadku szeregowego posła lub zbuntowanego ministra, co innego, gdy wykazuje się nimi szef rządu. Czym innym jest, gdy z prawdą mija się nie do końca poważnie traktowany polityk-celebryta, czym innym, gdy opinię publiczną świadomie zwodzi premier.
A Johnsona w obecne kłopoty w dużej mierze wpędził swobodny stosunek do reguł i prawdy. Najbardziej bezpośrednią przyczyną poniedziałkowego głosowania było bowiem tzw. Partygate, afera wokół spotkań towarzyskich z alkoholem, jakie odbywały się w siedzibie, a jednocześnie prywatnej rezydencji premiera na Downing Street w czasie, gdy w Wielkiej Brytanii obowiązywały ścisłe lockdowny, zabraniające podobnych aktywności towarzyskich.
Zaczęło się pod koniec 2021 roku, gdy lewicowy tabloid "Daily Mirror" doniósł o przyjęciu, jakie miało mieć miejsce na Downing Street w okresie bożonarodzeniowym w 2020 roku. Johnson zapewnił wtedy, że przestrzegano wszelkich reguł, a Downing Street zaprzeczyło, by wydarzenie miało miejsce.
Chwilę później do opinii publicznej dotarły nagrania z siedziby premiera, potwierdzające, że jednak miało.
To jednak nie był koniec, bo pojawiły się informacje o kolejnych towarzyskich wydarzeniach w siedzibie premiera w czasie lockdownów. W tym o przyjęciu z kwietnia 2021 roku, gdy covidowe przepisy uniemożliwiały zorganizowanie publicznych uroczystości pogrzebowych dla małżonka królowej, księcia Filipa.
Londyńska policja za udział w wydarzeniach na Downing Street ukarała mandatami 83 osoby, w tym samego Johnsona oraz jego obecną małżonkę, Carrie Johnson. Komitet ds. Standardów i Przywilejów Izby Gmin bada teraz, czy wyjaśniając sprawę Party Gate, Johnson nie okłamał parlamentu.
Raport odpowiednika naszej kancelarii premiera stwierdził, że rząd nie był w stanie wyegzekwować w swojej siedzibie standardów, których przestrzegania domagał się od całego społeczeństwa. Skrytykował także kulturę nadmiernej konsumpcji alkoholu podczas wydarzeń w siedzibie premiera oraz brak szacunku ich uczestników do personelu porządkowego i sprzątającego.
Na nas, przyzwyczajonych do ekscesów PiS, może nie robić to żadnego wrażenia. W Wielkiej Brytanii podobne wydarzenia zakończyłyby karierę każdego innego polityka. Johnson miał naprawdę sporo szczęścia, że Partygate – nawet tak osłabiony – przetrwał.
Wszystkie niespełnione obietnice
Towarzyska aktywność na Downing Street nie jest przy tym jedynym problemem Johnsona. Deputowani Torysów mają poczucie, że rząd jest tak zajęty obroną wizerunku premiera, że nie bardzo ma czas rządzić. Kraj zmaga się z tymczasem – jak wiele rozwiniętych gospodarek po pandemii – z kryzysem rosnących cen i kosztów życia, za którymi nie nadążają płace. Johnson jak dotąd nie przedstawił żadnych konkretnych pomysłów, co z tym zrobić.
Coraz częściej pojawia się też refleksja, że obecny premier nie będzie – i być może nigdy nie był – w stanie zrealizować swoich obietnic.
Johnson w 2019 roku spektakularnie wygrał wybory w oparciu o trzy obietnice.
Po pierwsze obiecywał, że w przeciwieństwie do Theresy May zamknie w końcu sprawę Brexitu i to w sposób korzystny dla Brytyjczyków.
Po drugie, obiecywał nową erę globalnego znaczenia Wielkiej Brytanii, która wolna od ograniczeń brukselskiej biurokracji, będzie mogła zająć właściwe jej miejsce w świecie.
Po trzecie, obiecywał rodzaj "nowego ładu": aktywną politykę państwa, zmierzającą do wyrównywania różnic regionalnych, poprzez inwestycje w zaniedbane, postprzemysłowe regiony Anglii, głównie na północy kraju, mające przynieść stabilne, dobrze płatne, nowoczesne miejsca pracy.
Z tej ostatniej obietnicy w zasadzie nic się nie zmaterializowało – ale Johnson może tłumaczyć się, że po drodze była pandemia i wojna w Ukrainie, a on tak naprawdę dopiero zaczyna rządy w normalnych warunkach.
Gorzej dla Johnsona, że sypie się także jego główne osiągnięcie: Brexit. Trwają właśnie prace nad ustawą, która ma znieść tzw. Protokół Północnoirlandzki, stanowiący część obecnego porozumienia Wielkiej Brytanii z Unią. Zakłada on, że w zamian za brak granic między Irlandią Północną o Republiką Irlandii, faktyczne pozostawanie Irlandii Północnej we wspólnym europejskim rynku, kontrole eksportowanych i importowanych towarów mają odbywać się między Irlandią Północną a pozostałą częścią Zjednoczonego Królestwa.
Protokół Irlandzki wprowadzono dlatego, iż obawiano się, że powrót twardej granicy dzielącej dwie części Irlandii może podkopać Porozumienie Wielkopiątkowe w północnej części Wyspy i odmrozić polityczno-religijny konflikt. Problem w tym, że na razie ze względu na Protokół w Irlandii Północnej nie może się utworzyć nowy rząd. Zasiadania w nim odmawia główna siła unionistyczna, Demokratyczna Partia Unionistyczna. Stoi ona na stanowisku, że granica celna w tej formie osłabia jedność Zjednoczonego Królestwa i przybliża najczarniejszy dla unionistów scenariusz: zjednoczenie obu części wyspy pod władzą Dublina.
Problem w tym, że jeśli Izba Gmin jednostronnie uchyli Protokół, to złamie obowiązującą umowę międzynarodową. Nie tylko podważy to międzynarodową wiarygodność Londynu, ale najpewniej pociągnie też retorsje UE. Np. ograniczenia w dostępie do unijnego rynku dla określonych grup eksporterów z Wielkiej Brytanii. A w najgorszym wypadku wypowiedzenie umowy regulującej stosunki handlowe ze Zjednoczonym Królestwem i powrót do punktu zero w negocjacjach.
Nie widać też koncepcji, jak miałaby wyglądać nowa globalna rola Brytanii. Z jednym wyjątkiem – polityki ukraińskiej.
Johnson od początku bardzo zdecydowanie wsparł Ukrainę i jej walkę przeciw rosyjskiej agresji. Był w Kijowie, przemawiał w ukraińskim parlamencie. Londyn przekazał też Ukrainie znaczące wsparcie w postaci sprzętu wojskowego i pomocy humanitarnej.
Już po wygranym głosowaniu w poniedziałek Johnson wydał oświadczenie przestrzegające przed scenariuszem, w którym Zełenski zostanie zmuszony do podpisania niekorzystnego dla Ukrainy pokoju.
Z drugiej strony, krytycy Johnsona wskazują na to, że jako burmistrzowi Londynu nie przeszkadzało mu to, że brytyjska stolica stał się ulubionym miejscem, gdzie rosyjska oligarchia parkowała swoje pieniądze, głównie inwestując je w luksusowy segment rynku nieruchomości. Sam Johnson pozostawał w bliskich stosunkach z Evgenym Lebedevem, naturalizowanym w Wielkiej Brytanii przedstawicielem drugiego pokolenia rosyjskiej oligarchii. Premier miał załatwić mu miejsce w Izbie Lordów.
Najtrudniejsze miesiące Johnsona
Kwestia ukraińska nie zadecyduje jednak o przyszłości Johnsona. Niezależnie od tego, jak dobrze jego politykę ocenia Kijów, Borisa czekają bardzo trudne miesiące. Formalnie głosowanie nad wotum nieufności wobec lidera partii można powtórzyć dopiero za rok. Ale jeśli w partii zbierze się wroga Johnsonowi większość, może po prostu zmienić tę regułę.
Wszystko zależy od tego, czy parlamentarzyści Torysów uznają, że w następnych wyborach Johnson będzie dla nich atutem czy obciążeniem. Partia Konserwatywna potrafi bez sentymentów usuwać z najwyższych stanowisk osoby, które zostaną uznane za to drugie – jakich nie miałyby zasług. Margaret Thatcher została zmuszona do odejścia w 1990 roku – mimo trzech wygranych wyborów z rzędu - gdy partyjna elita uznała, że w następnych wyborach będzie ona dla partii kłopotem.
W 2019 roku Johnson odniósł spektakularne zwycięstwo. Udało się mu połączyć tradycyjny torysowski elektorat z zamożnych, niemetropolitalnych obszarów Anglii Południowej oraz elektorat z "czerwonej ściany" – głosujących na ogół na Laburzystów post-przemysłowych okręgów wyborczych z Anglii Środkowej i Północnej. Eksperci zastanawiali się, czy to trwała zmiana wyborczej geografii, czy zadecydowała raczej fatalna jakość przywództwa ówczesnego szefa Partii Pracy – Jeremy’ego Corbyna.
Dziś, gdy Laburzyści znów prowadzą w sondażach, coraz częściej pojawiają się opinie, że to drugie.
W czerwcu w Wielkiej Brytanii mamy dwa ważne wybory uzupełniające: w Wakefield oraz okręgu Tiverton i Honiton. Pierwszy okręg to część "czerwonej ściany", zbudowane na górnictwie i przemyśle miasto średniej wielkości w Yorkshire, tradycyjnie głosujące na Laburzystów, jedno ze zdobyczy Torysów w 2019 roku.
Tiverton i Honiton to z kolei typowy, głosujący tradycyjnie na konserwatystów przeważająco wiejski okręg w hrabstwie Devon na południowym zachodzie Anglii. Jeśli Torysi przegrają oba wybory, to dla przeciwników Johnsona będzie to sygnał, że partia nie tylko nie jest w stanie utrzymać elektoratu, który zyskała w 2019, ale traci też ten, który zawsze na nią głosował.
Na korzyść Johnsona działa to, że nikt specjalnie nie pali się, by wziąć odpowiedzialność za kraj, gdy znów wracają kłopoty z Brexitem, szaleje drożyzna, a ekonomiści przestrzegają przed recesją.
Jeśli jednak nawet Johnson utrzyma się na stanowisku do następnych wyborów, ale je przegra, to trudno to będzie uznać za wielki polityczny sukces.
Mistrz politycznych ucieczek naprawdę znalazł się w pułapce, z której nawet on być może nie będzie mógł się wydostać.
Chyba że znów wszystkich zaskoczy – wszak dekadę temu pomysł Borisa na Downing Street wszyscy też potraktowaliby przecież jako żart.