Kolęda po nowemu i staremu [OPINIA]
Decentralizacja, odejście od jednolitych wzorców duszpasterskich, ale i uwspółcześnianie tradycyjnych środków religijnych - to kierunek, który wskazuje Franciszek współczesnym proboszczom. I nie ulega wątpliwości, że zaczynająca się w niektórych miejscach wizyta duszpasterska, jest świetnym przykładem tego, jak może się to dokonywać - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
10.11.2024 15:31
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wizyta kolędowa (ostatnio coraz częściej określana mianem wizyty duszpasterskiej) jest jednym z najbardziej znanych elementów polskiego duszpasterstwa. Każdy, lub niemal każdy katolik - niezależnie od tego, gdzie mieszka - zetknął się zapewne z tym doświadczeniem.
I choć w zależności od miejsca, gdzie mieszka, może ono wyglądać odmiennie, to właśnie ona pozostawała bardzo długo znakiem rozpoznawczym polskiej tradycji kościelnej. Pandemia i później przyspieszona laicyzacja zaczęła to jednak zmieniać i dzisiaj coraz częściej pojawia się pytanie (a czasem i odpowiedź na nie) o to, jak zreformować ten zwyczaj tak, by z jednej strony go zachować, a z drugiej nadać nowy, bardziej adekwatny do rzeczywistości kształt.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nic w tym zresztą nowego, bo wiele - uważanych za niezmienne zwyczajów - ewoluowało w czasie i głęboko się zmieniało. Tak samo jest z kolędą, która - w dużych miastach - coraz częściej w ogóle nie jest związana z czasem Bożego Narodzenia.
Tradycje kolędowe
Jak wygląda tradycyjnie? Ksiądz, ministranci, rozmowa, wspólna modlitwa, czasem posiłek, czy chociaż herbata, a na koniec pobłogosławienie domu, uzupełnienie kartoteki i ofiara. Wszystko w okresie Bożego Narodzenia, niekiedy w ogóle między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem.
W większych miastach, nawet jeśli księdzu towarzyszyli jeszcze ministranci, to i tak wszystko wyglądało inaczej. Wizyta, gdy jeszcze większość ludzi księdza przyjmowała, trwała o wiele krócej (bo kiedy trzeba obejść blok, w którym jest trzysta mieszkań, to trzeba się spieszyć), i niekoniecznie odbywała się w okresie Bożego Narodzenia, a czasem wcale nie raz w roku, ale co trzy, czasem cztery lata.
Zobacz także
I w mojej pierwszej, rodzinnej parafii i w kolejnych, próbowano zakończyć ją przed Wielkim Postem, ale znam miejsca, gdzie trwa ona cały rok. Model był jednak - i tam - analogiczny. Ksiądz przychodził, sprawdzał zeszyt do katechezy, odnotowywał coś w kartotece parafialnej, chwilę rozmawiał, błogosławił dom i biegł dalej.
Po latach, gdy przychodził już nie do moich rodziców, a do mnie i żony, czasem zostawał dłużej, albo przychodził na końcu i opowiadał, jak trudnym doświadczeniem może być kolęda, jak czasem jest nieprzychylnie traktowany, i jak to jest - a to także zmieniało się z czasem - być odsyłanym albo niewpuszczanym przez 80 procent mieszkańców.
Załamanie w pandemii
Młodsi księża, tu trzeba podkreślić w dużych miastach, opowiadali, że ten czas w roku jest dla nich najtrudniejszy, bo odbiera im cały czas wolny i wyciąga z nich wszelką energię. Znam jednak także księży - często z wiejskich parafii - którzy na kolędę spoglądają zupełnie inaczej, i dla których jest ona ważnym - nie tylko z przyczyn finansowych - czasem.
To wszystko, choć nie wszędzie, załamało się wraz z pandemią. Wielu, choć nie wszyscy, proboszczów odwołało wówczas wizyty duszpasterskie, w części diecezji nakazał to zresztą biskup. Inne parafie zdecydowały się je zmienić (czasem po rocznym odwołaniu) na organizowane w kolejnych dniach msze święte dla mieszkańców poszczególnych bloków (czy osiedli), po których następowało krótkie spotkanie, ale ten model w wielu miejscach nie wypalił, bo ludzi przychodziło na takie msze jeszcze mniej, niż wcześniej przyjmowało księdza po kolędzie.
Inni proboszczowie zaproponowali, by odwiedzać z wizytą tylko tych, którzy księdza zaproszą, a zaproszenia trzeba było składać w kancelarii. To, choć ułatwiało pracę, miało swoje inne wady, na które zwracają uwagę zwolennicy tradycyjnej kolędy. W tej wcześniejszej jej formie księżom zdarzało się trafiać do ludzi, którzy przez lata nie byli w kościele, nie rozmawiali z duchownym, a jednak coś ich natchnęło, księdza wpuścili i tak rozpoczęła się ich droga (niekiedy powrotna) do katolicyzmu. Zgłaszanie chęci przyjęcia księdza takiej możliwości już nie daje.
Warto tu dostrzegać też rozmaite perspektywy - ta nowa forma, którą często rozpoczynali księża na polskich placówkach zagranicą - ma swoje zalety. Ksiądz, który umawia się z wiernymi na wizytę duszpasterską, ma więcej czasu, często po prostu odwiedza ich w sobotę czy niedzielę, jedzą wspólnie posiłek, rozmawiają, on poznaje ich problemy, a nawet zaprzyjaźnia się (szczególnie w mniejszych wspólnotach). To ma ogromne znaczenie zarówno dla księdza, który staje się nieco mniej samotny, jak i dla wiernych. Kolęda w takiej formie staje się też o wiele bardziej osobistym doświadczeniem i pozwala zawiązać lepsze relacje. Tyle że, aby tak było, potrzebne jest nie tylko szukanie nowych metod, ale także nowego podejścia, które będzie o wiele bardziej relacyjne, a o wiele mniej administracyjne. Są miejsca, gdzie tak już jest, ale dalece nie wszędzie.
Zobacz także
Zmiana w polskim Kościele
Warto mieć jednak świadomość, że zmiana, o której piszę, dokonuje się tylko w części Kościoła w Polsce. A powodem wcale nie jest to, że proboszczowie w innych miejscach jej nie chcą, ale także to, że wciąż mamy miejsca, gdzie praktykowana jest tradycyjna pobożność, gdzie kolęda wygląda jeszcze tak samo jak 30 czy 50 lat temu i nie ma żadnych powodów, by cokolwiek zmieniać.
Kościół w Polsce, o czym zbyt często się zapomina, jest różnorodny, odmienny w różnych diecezjach, ale nawet w różnych częściach tych diecezji i coraz lepiej to widać. Wnioskiem, jaki powinno się z tego wyciągać, jest głównie to, że decentralizacja, akcentowanie odmienności duszpasterskich powinno się dokonywać nie tylko na górze - w diecezjach czy konferencjach episkopatu - ale także na dole.
Zobacz także
To proboszcz i parafianie powinni szukać takich metod (czasem nowych, a czasem nie), które będą skuteczniejsze. Oni znają swoje środowisko, znają parafie i mogą wspólnie podejmować decyzję. I choć nie wszędzie tak jest, to już pojawiają się miejsca, gdzie to nie sam proboszcz, ale on wraz z wiernymi podejmują wspólnie decyzję o zmianie, albo o powrocie do poprzedniej formy.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".