Katastrofa smoleńska. Tak zapamiętaliśmy 10 kwietnia 2010
10 kwietnia 2010…
Siedziałam właśnie na szkoleniu z podstaw księgowości, nagle mój telefon zaczął wibrować. Na wyświetlaczu ukazał się napis: "teściowa", szybko odrzuciłam połączenie. Po kilku sekundach telefon znowu zaczął dzwonić, oczywiście od tej samej osoby. "Wie, że jestem na szkoleniu, a wydzwania" - po cichu powiedziałam do koleżanki.
Po tych słowach na sali zaczęły po kolei wibrować telefony, prowadząca patrzyła na nas, po kolei prosząc o uwagę. Później i jej telefon zaczął dzwonić. Przeprosiła i wyszła. W tym momencie na sali zaczął się szum, wszyscy zaczęli czytać SMS-y i dzwonić. W tym momencie z kamienną twarzą wróciła prowadząca szkolenie i mówi:
- Już państwo wiecie, wydarzyła się tragedia. Zajęcia odwołane, wracajcie do swoich rodzin.
Wyszłam, wsiadłam do samochodu, włączyłam radio i zaczęło się. To były niezapomniane chwile, przerażenie spikerów, ten dźwięk, te informacje. Lecz najbardziej zapamiętałam miny kierowców jadących obok mnie. Widziałam ich milczenie, szok, przerażenie.
Tak, to już 10 lat.
Iza Wrochna, zespół wsparcia
Pamiętam bardzo dobrze tamtą sobotę. Mieszkałam wtedy w bursie przy Wilczej, rano wyskoczyłam z laptopem na uczelnię, żeby popracować nad pracą licencjacką. Wracałam koło godziny 10. Po drodze wstąpiłam jeszcze do osiedlowego warzywniaka. Kiedy chodziłam między półkami, usłyszałam jakieś szmery. Najpierw dochodziło do mnie: "samolot spadł", "tam był prezydent". Nie miałam pojęcia, o co chodzi. Podeszłam do lady. Panie, które spotykałam na co dzień, były blade jak ściana. Z radia leciał komunikat. Że tupolew, że najważniejsze osoby w państwie, że jakaś awaria. Te kobiety były autentycznie przerażone. No bo jak coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć? Jedna po prostu płakała, przyklejona do tego odbiornika.
Kiedy dotarłam do bursy, nie poszłam do swojego pokoju, tylko usiadłam w salonie i włączyłam telewizor. Tego widoku do końca życia nie zapomnę: płacząca Beata Tadla z Kuźniarem w relacji na żywo. Zadzwoniłam do mamy. Chyba ją nawet obudziłam. Powiedziałam jej, że prezydent nie żyje. W pierwszej chwili nie załapała o jakiego prezydenta chodziła, bo spytała: "Kwaśniewski?". Taka absurdalna rzecz, ale bardzo dobrze to pamiętam.
Przed telewizorem siedziałam właściwie do wieczora. Potem umówiłam się ze znajomymi przy "Przekąskach i Zakąskach". Tłum przelewający się przez Krakowskie Przedmieście został ze mną do dzisiaj. Wosk od palących się świeczek na ziemi. Jakoś mam to w głowie cały czas. Kompletnie niepojęte, jak sen, to wszystko.
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta