Katastrofa smoleńska. Tak zapamiętaliśmy 10 kwietnia 2010
Pamiętam, jechałem z kolegą na uczelnię w Łodzi. Byliśmy w okolicach Lesznowoli. Pierwsze odczucie to był szok, aż stanąłem. Potem telefon na uczelnię z pytaniem, czy są zajęcia. Oczywiście nikt nic nie wiedział. Jechaliśmy dalej. W Łodzi zamieniliśmy kilka słów w dziekanacie, a potem wróciliśmy do Warszawy, bo zanim dojechaliśmy, zajęcia zostały odwołane. Została tylko zaduma nad tym, co nas miało czekać.
Piotr Florek, dział wideo
10 kwietnia 2010 jako student zaoczny spędzałem czas na uczelni. W trakcie przerwy między zajęciami wyszedłem z kolegami na zewnątrz budynku, gdzie w świetnej atmosferze, przy pięknej pogodzie, cieszyliśmy się z chwili wytchnienia od zajęć. Przerwała ją informacja przekazana nam przez jakąś starszą osobę: wypadek prezydenckiego samolotu, prezydent prawdopodobnie nie żyje.
Szybko poszliśmy do kantyny, gdzie zawsze był włączony telewizor. Jak nigdy, zamiast kanału muzycznego, na kanale informacyjnym. W tamtej chwili reporterzy nie wiedzieli jeszcze czy ktokolwiek przeżył wypadek samolotu. Gdy ta informacja została podana do wiadomości, poczułem jak włosy jeżą mi się na głowie.
W tle wypełnionej po brzegi kantyny najpierw zapadła grobowa cisza, a chwilę później było już słychać płacz i pytania: "co teraz będzie?", "czy będzie wojna?”. Pamiętam, że przez jakiś czas nie mogłem dodzwonić się do najbliższej rodziny, co dodatkowo było dla mnie stresujące. Reszta dnia na uczelni przebiegała na przeplataniu się tematu zajęć z refleksjami o tym, co się wydarzyło.
Sławek Gumurski, zespół ds. analiz i wdrożeń
Pamiętam - bo byłem na studiach zaocznych i akurat w ten dzień umówiliśmy się że po zajęciach pójdziemy na piwo. Więc trzeba było zadbać o logistykę. Na uczelnię nie pojechałem samochodem, tylko autobusem i kolejką. Siedząc na zajęciach od 8:00 trochę byliśmy wyłączeni, były to ćwiczenia, chyba z ekonometrii. W pewnym momencie, ktoś zapytał, czy wiemy co się stało - że prezydent nie żyje. Spojrzeliśmy po sobie, mówiąc w duchu: "ta, jasne, na pewno", ale po chwili zaczęliśmy wertować strony internetowe. Kiedy do wszystkich to doszło, zajęcia zostały przerwane. W powietrzu było czuć żałobę, wszystko ucichło.
Pamiętam, że kolega przyjechał po nas autem i odwiózł do domu. Gdy wróciłem, moja obecna żona dopiero wstała. Oglądała telewizję i nie wierzyła, co się dzieje.
Moi dobrzy znajomi sprzątali piwnicę babci, nie mieli zasięgu, a siedzieli tam dobre pięć godzin bez dostępu do świata i informacji. Gdy skończyli, widzieli płaczących ludzi. Początkowo nie wiedzieli, co się dzieje. Gdy dowiedzieli się o wszystkim, doznali prawdziwego szoku.
Tomasz Zieliński, dyrektor administracji holdingu