Kaczyński obraził Tuska. Ekspert mówi, dlaczego szef PiS dał taki popis
Jarosław Kaczyński po raz kolejny zaszokował część opinii publicznej. Do Donalda Tuska, który chwilę wcześniej został wybrany na premiera, wykrzyczał, że jest "niemieckim agentem". - Ważne jest tylko zachowanie spoistości nielicznego, żelaznego elektoratu - tak zachowanie prezesa PiS ocenia w rozmowie z WP prof. Rafał Chwedoruk.
11.12.2023 | aktual.: 12.12.2023 06:39
W poniedziałek wieczorem Donald Tusk został wybrany przez Sejm na nowego premiera. Za jego wyborem było 248 posłów, przeciw 201, nikt się nie wstrzymał w głosowaniu.
Tuż po wyborze Tusk zabrał głos, wygłaszając krótkie przemówienie. - Dziękuję Polsko. To jest naprawdę wspaniały dzień nie tylko dla mnie, ale dla tych wszystkich, którzy przez te długie lata głęboko wierzyli, że jeszcze będzie lepiej, że przegonimy mrok, że przegonimy zło. I to się stało dzięki wam, to wyście zrobili. Wy na tej sali, ale przede wszystkim miliony Polek i Polaków i za to chciałem wam bardzo serdecznie podziękować - stwierdził.
Zobacz także
Tusk zadedykował zwycięstwo wyborcze opozycji swoim dziadkom. Przy okazji zwrócił się bezpośrednio do siedzącego w ławach Kaczyńskiego. Przypomniał, że każdego dnia słyszał płynące z Telewizji Polskiej słowa typu: "Tusk do Berlina".
- Każdego dnia słyszałem tę płytę nagraną wiele lat temu przez Jacka Kurskiego. Kiedy nagrał tę płytę, twój brat, Lech Kaczyński, powiedział do mnie, publicznie, że takiego łajdaka świat nie widział, jak Kurski - stwierdził Tusk, kierując się w stronę prezesa PiS.
Tusk nawiązał w ten sposób do słów, które padły z ust Jacka Kurskiego w trakcie kampanii prezydenckiej w 2005 roku. - Poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu - suponował wówczas Kurski.
Gdy nowy premier zakończył swoje wystąpienie, posłowie odśpiewali hymn Polski. Następnie, niespodziewanie, na mównicę wtargnął Kaczyński. - Nie wiem, kim byli pańscy dziadkowie, ale wiem jedno. Jest pan niemieckim agentem - wykrzyczał do Tuska.
Lech Kaczyński przeprosił Tuska za Kurskiego. Widziały to miliony
Przypomnijmy, Lech Kaczyński przeprosił Donalda Tuska w debacie telewizyjnej za słowa Kurskiego o "dziadku z Wehrmachtu". - Niezależnie od wszystkiego ta sprawa nie powinna być elementem kampanii - ubolewał na wizji i zapewnił, że Kurski zostanie za to ukarany. Rzeczywiście, został on wykluczony ze sztabu wyborczego PiS.
Skąd więc taka wściekłość Jarosława Kaczyńskiego?
- Cały ten rok, który właśnie mija, a szczególnie okres kampanii wyborczej, to była taka permanentna wizyta świętego Mikołaja ze strony PiS-u, który wręczał prezenty Platformie Obywatelskiej, ułatwiając tej ostatniej pozyskiwanie sympatii wyborców, a zwłaszcza mobilizowanie własnego elektoratu. Ta sytuacja, o której mowa w to się wpisuje - mówi w rozmowie z Wirtualna Polską prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
- To jest nie tylko coś, co ułatwia Tuskowi mobilizację, ale także utrudnia Prawu i Sprawiedliwości docieranie do tych wyborców, który nie należą kręgu najwierniejszego elektoratu, który przyjmie każdy komunikat, a część tego elektoratu oczekuje też takich radykalnych komunikatów. Wyborca, który zaufał PiS w 2019 roku i w dużo mniejszym stopniu w obecnych wyborach, to wyborca umiarkowany, który szuka konsensu, który szuka tego, co wspólnotowe - dodaje.
Jego zdaniem to był zły dzień dla prawicy ze względu na "niespójność komunikatu". - Mateusz Morawiecki wygłasza, dokonując pewnego skrótu myślowego, ekumeniczne przemówienie, jako quasi-premier. Jego wstęp i ostatnie frazy to wypowiedzi właśnie w takim duchu. A tymczasem już ta glossa Jarosława Kaczyńskiego, jak i epizod, o którym rozmawiamy, kompletnie rozbijają przekaz, tej - jakby się wydawało - najbardziej sprofesjonalizowanej partii - ocenia prof. Chwedoruk.
- Nikt do końca na tym nie panował i nie wiadomo, czy PiS będzie pozostawał w kręgu manichejskich wizji dziejów, zarzutów o szpiegostwo, a to dla tego państwa, a to dla innego, a w jakim stopniu będzie próbował być PiS-em z lat 2012-2015, kiedy z przeżywającej kryzys partii opozycyjnej przeistoczył się w sprawny mechanizm zdolny pozyskiwać nowych wyborców - uważa politolog.
Walka o zachowanie żelaznego elektoratu
A może jednak nie był to żaden polityczny plan, tylko po prostu zagrały emocje po obu stronach? Atakowanego przez całą kampanię Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, który uważa, że lider KO nie ma nawet prawa wymawiać imienia jego brata?
- Nie dysponujemy żadnym instrumentarium, które pozwoliłoby nam określić, na ile to wszystko było świadome, a na ile wynikało z czystej gry i emocji. Moglibyśmy spekulować, mając dość wątłe podstawy. Warto zwrócić uwagę, że ostatnie dni, miesiące w wykonaniu PiS-u obfitowały w radykalne treści - ocenia prof. Chwedoruk.
Jego zdaniem, taki sposób działania PiS w trakcie kampanii był pozornie pozbawiony sensu, bo w ten sposób nie pozyskuje się nowych wyborców.
- Śmiem twierdzić, że PiS szykowało się do porażki wyborczej, która był nieuchronna z wielu powodów i chciało się w ten sposób zabezpieczyć przed perspektywą wewnętrznych podziałów partii, rozłamu. Chciało powtórzyć drogę z 2011 roku, kiedy było jasne, że przegra, ale radykalizacja pozwoliła zachować tę jedność za cenę słabego wyniku - mówi politolog.
- Natomiast kompletnie nie wpisuje się w to wystąpienie Morawieckiego. Paradoksalnie to, co zrobił Jarosław Kaczyński, bardziej by się wpisywało, a to znaczy, że już nie jest ważny dialog z ogółem opinii publicznej, zwiększenie zdolności koalicyjnej. Ważne jest tylko zachowanie spoistości nielicznego, żelaznego elektoratu. Oczywiście dla drugiej strony barykady, to jak powiedzenie "żyć, nie umierać" - podsumowuje w rozmowie z WP prof. Rafał Chwedoruk.
Violetta Baran, dziennikarka Wirtualnej Polski
Czytaj również: Kraśko zaskoczył na koniec "Faktów". Padły wzniosłe słowa