Justyna Samolińska: Obłuda "pornoprawicy". Czekamy na kolejne historie przemocy
Obrzydliwy wybuch radości na prawicy, która cieszy się, że “na lewicy gwałcą i nie szanują kobiet” brzmi jak potępianie Szwecji przez Arabię Saudyjską za wysoki poziom przemocy seksualnej w policyjnych statystykach. Tymczasem nie ma się z czego cieszyć, bo na prawicy takich zachowań (a więc zapewne i przestępstw) z ogromnym prawdopodobieństwem może być znacznie więcej - pisze Justyna Samolińska, członkini Zarządu Krajowego partii Razem, w felietonie dla WP Opinii.
Feministki oskarżają dziennikarzy o gwałt i molestowanie
W poniedziałek na łamach “Codziennika Feministycznego” ukazał się artykuł, napisany przez grupę kobiet, z których cztery - Sara Czyż, Dominika Dymińska, Patrycja Wieczorkiewicz i Agnieszka Ziółkowska - podały swoje nazwiska, reszta wolała pozostać anonimowa.
Oskarżają dwóch dobrze ustawionych mężczyzn - Jakuba Dymka i Michała Wybieralskiego o mizoginię, przedmiotowe traktowanie kobiet, molestowanie seksualne podwładnych w pracy, pobicie i gwałt. Wybieralski wydusił z siebie nawet jakieś para-przeprosiny, Dymek idzie w zaparte. Smutna prawda jest taka, że wiele osób wiedziało, że obydwaj panowie traktują kobiety pogardliwie, mniej, że mowa o zarzutach karnych, przestępstwach. Reakcja środowiska po opublikowaniu tekstu w CF jest jednoznaczna - zarówno “Gazeta Wyborcza” jak i “Krytyka Polityczna” natychmiast zerwały współpracę z obydwoma redaktorami. Autorki tekstu deklarują, że dostały wiele wsparcia i wyrazów solidarności.
Wydaje się, że kariery Dymka i Wybieralskiego legły w gruzach, głosy jakkolwiek potępiające autorki tekstu są słabe i niemal niesłyszalne - z czego zresztą trzeba się cieszyć. Zawdzięczamy to kilku rzeczom - po pierwsze, odwadze i heroizmowi kobiet, które zdecydowały się opowiedzieć o swojej krzywdzie. Po drugie - trwającej od tygodni akcji #metoo przeciwko molestowaniu i przemocy seksualnej, która znacznie uwrażliwiła środowisko lewicowe. Po trzecie - temu, że prawica, zamiast jak zwykle mieszać z błotem każdą kobietę, która opowiada o doświadczeniu przemocy seksualnej i pytać, jak była ubrana, zatarła ręce z radości. Wybieralski i Dymek to ich polityczni przeciwnicy - żeby ich pognębić, można przez chwilę udawać, że nie uważa się kobiet za przedmioty.
Zobacz też: Olejnik krytycznie o #Metoo: "Nie szalejmy, za chwilę będzie seksmisja"
Na prawicy takich zachowań jest jeszcze więcej?
Tymczasem wieloletnia bezkarność obu panów, którzy pozwalali sobie na więcej i więcej w poczuciu absolutnej nietykalności, nie ma nic wspólnego z głoszonymi przez nich lewicowym czy feministycznymi przekonaniami. Wynika wprost z tego, jakim dysponują kapitałem, nie tylko w rozumieniu ekonomicznym. Ilu ludzi ich słucha, ile mają lajków na Facebooku, jak często bywają w telewizji, jaki mają wpływ na zbiorową świadomość, jaką władzą dysponują.
Żyjemy w kraju, gdzie mężczyzna mający władzę (a mężczyźni mają władzę znacznie częściej niż kobiety) uważa, że może powiedzieć i zrobić wszystko. Że liczy się wyłącznie jego przyjemność, jego zabawa; że świat dookoła i żyjące w nim kobiety służą do tego, żeby robić mu dobrze, że są przedmiotami na jego użytek.
Tu warto zauważyć, że na lewicy jest takich gości znacznie mniej niż gdzie indziej - po prostu dlatego, że środowisko lewicowe w Polsce, w obliczu nieustannego przesuwania się dyskursu w prawo, jest mniejsze i słabsze. Wybieralski miał mniej władzy niż ma naczelny prorządowego tygodnika opinii, Dymek dostaje za tekst mniej niż popularny prawicowy publicysta, lewica to środowisko mniejsze i mniej wpływowe niż otoczenie obecnej władzy, które jest bogatsze w pieniądze i prestiż. Wynika z tego, że takich zachowań (a więc zapewne i przestępstw) z ogromnym prawdopodobieństwem może być na prawicy znacznie więcej.
Jednocześnie obnażenie ich wymaga - ze względu na wyższą pozycję obnażanych - znacznie większej odwagi. Jeśli dodamy do tego fakt, że taki tekst o panach z prawicy uruchomiłby wszystkie najbardziej odrażające chwyty wobec zgłaszających przemoc ofiar - mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego lewica ma swoich Weinsteinów, a prawica nie. I dlaczego pełen satysfakcji rechot Karnowskich można porównać do polityków Arabii Saudyjskiej, punktujących Szwecję za wysoki wskaźnik gwałtów.
"Pornoprawica"
Pamiętam, jak na wieczorze wyborczym w 2015 roku zostałam w studiu telewizyjnym Piotra Kraśki posadzona przy ogromnym stole obok Marka Jakubiaka, który właśnie zostawał posłem. Program był długi, przez większość czasu zaproszeni goście, przedstawiciele komitetów wyborczych (wśród których byłam jedyną kobietą) nie mieli głosu, a telewizja transmitowała przemówienia Beaty Szydło i Ewy Kopacz. Znudzony Jakubiak najpierw zaczął z obleśnym uśmiechem pytać, czy nie zimno mi w tej cienkiej bluzeczce, następnie stwierdził z żalem, że program długi, on już wypił całą swoją wodę i poszedłby do toalety, może poszłabym z nim?
Kompletnie mnie zatkało. Jestem w programie na żywo, zaraz mogą poprosić mnie o komentarz w sprawie wyborów parlamentarnych, a tutaj poseł-nacjonalista bez żenady proponuje mi wspólne wyjście do toalety. Jaką bezczelnością trzeba się wykazać, żeby zrobić coś podobnego? Do jakiego stopnia traktować każdą młodą kobietę w swoim otoczeniu jak kawałek mięsa, żeby składać takie propozycje w studiu telewizyjnym? Jak ten polityk odnosi się do swoich koleżanek, podwładnych w zaciszu swojego biura, gdzie czuje się pewniej niż w programie na żywo?
Kiedy kilka miesięcy później opowiedziałam tę historię polityczce PiS, ta przyznała, że Jakubiaka nazywa się “pornoprawicą”, zaś posłanka Kukiz’15 stwierdziła, że celem tego zabiegu było po prostu speszenie mnie, że seksizm to broń polityczna. Być może miała rację - z pewnością od tego czasu jeszcze mniej zazdroszczę jej barw klubowych.
Nie bez powodu więc, kiedy wybuchła akcja #metoo, prawica zawyła - oto kobiety zaczęły demaskować, nazywać po imieniu, mówić “nie wolno”. Piotr Skwieciński, publicysta “wSieci” uznał pomysł, żeby nie dotykać kobiet bez pozwolenia za “brutalną społeczną inżynierię”, zaś całą akcję za polityczny akt przemocy wobec heteroseksualnych mężczyzn. Zdaniem Łukasza Warzechy opowiadanie o przemocy i przedmiotowym traktowaniu to przejaw “lewackiej paranoi”, po której on - biedny miś - będzie się bał “zaprosić kobietę na kawę”.
Na zdjęciu: dlaczego lewica ma swoich Weinsteinów, a prawica nie?
Tego typu tekstów padało wówczas mnóstwo - o wszystkich zapomniano w momencie, w którym obóz patriotyczno-katolicki zauważył, że oni są trochę zbyt grubymi rybami, żeby naprawdę oberwać #metoo. Że mechanizmy uciszania, upokarzania, kneblowania ust, tak skuteczne przez lata, w ich otoczeniu nadal działają. Za to obrywają - ostro i zasłużenie “chłopcy lewicy”. Nagle okazało się, że prawicowym mediom znacznie wygodniej będzie opuścić okopy obrony prawdziwej męskości i dotykania kobiet bez ich zgody i przejść na pozycje świętych-oburzonych.
Mam głęboką nadzieję, że się przeliczyli. Że w ich środowisku też są kobiety, które mają dość “pornoposłów” i - tak jak kilka miesięcy temu żona radnego Piaseckiego czy też małżonka senatora Bonkowskiego, polityków PiS - znajdą w sobie odwagę, żeby o tym opowiedzieć, żeby obnażyć hipokryzję równie głęboką, jak ta reprezentowana przez “papierowych feministów”. Myślę, że nie będzie nadużyciem, jeśli w imieniu kobiet lewicy - które dzisiaj robią, co mogą, żeby być z dziewczynami, które doświadczyły przemocy ze strony Wybieralskiego i Dymka - zadeklaruję, że będziemy Was wspierać z całych sił.
Justyna Samolińska, członkini Zarządu Krajowego partii Razem, dla WP Opinii
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.