Jakub Majmurek: PiS i opozycja robią miejsce na coś nowego? Lewica musi się dogadać
Czy Morawiecki zabierze 500+? Wcześniej mówił, że program jest na kredyt. Nawet jeśli bardzo chciałby zakręcić kurek, wie doskonale, że to niemożliwe. Nie ma się co spodziewać, że rząd Morawieckiego wycofa się z 500+, bo wszyscy wiedzą, jak bardzo jego sondażowe wyniki zależą od tego programu. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla lewicy?
12.01.2018 | aktual.: 12.01.2018 19:30
Po rekonstrukcji rządu PiS zmienił wizerunek. Z rewolucyjnego na technokratyczny, z ludowo-narodowo-katolickiego na adresowany raczej do klasy średniej. Panią premier, świetnie przemawiającą do mieszkańców małych miasteczek i słuchaczek Radia Maryja, zastąpił doskonale czujący się na gospodarczych i międzynawowych salonach były prezes banku.
Słowem, PiS przesuwa się do centrum i walczy o konserwatywną część elektoratu PO i Nowoczesnej. Marzenie o PO-PiSie sprzed dekady realizuje się na naszych oczach - tyle, że bez coraz słabszego PO. Jak zauważył portal Forsal.pl, zmiany są kursem na nudę, deeskalację rytualnego konfliktu PO-PiS. Gdy znika Macierewicz i miesięcznice, niepotrzebni stają się także Obywatele RP.
Możliwe zorganizowanie polskiej polityki wokół dwóch partii walczących o to, by być głosem konserwatywnego mieszczaństwa, wyraźna demoralizacja i osłabienie liberalnej opozycji może otworzyć miejsce na pojawienie się jakiejś nowej, znaczącej siły. Po lewej stronie i nie tylko.
Czemu lewicy nie rosło?
Właściwie można się zastanawiać nad tym, czemu na silnie przesuniętej w prawo polskiej scenie politycznej już wcześniej próżni po lewej stronie nikt nie zapełnił. Wzrost czegoś po lewej stronie po 2015 roku blokowało jednak kilka czynników.
SLD skompromitowało się wystawieniem w wyborach prezydenckich Magdaleny Ogórek. Partia dostała także rykoszetem anty-elitarnego, anty-establishmentowego zwrotu, jaki wyniósł do władzy obóz PiS. Razem ciągle pozostawało partią nową, o niskiej społecznej rozpoznawalności. Dla wielu potencjalnych wyborców formacja ta jawiła się po prostu jako zbyt mało doświadczona, by móc jej zaufać przy urnie, czy zadeklarować poparcie ankieterowi z ośrodka badania opinii publicznej.
Ekspansję lewicy w elektoracie socjalnym blokowała do tej pory hojna polityka społeczna i bardzo aktywna propaganda PiS na tym froncie. PiS uruchomiło wielki transfer socjalny w postaci 500+, wprowadziło minimalną pracę godzinową, skutecznie zdefiniowało się jako pierwsza po ’89 roku partia, która dba o interesy "zwykłych ludzi".
Z kolei wyborcy przywiązani do pewnego liberalnego minimum w kwestiach kulturowych tak byli przerażeni pochodem PiS przez instytucje, że zamiast na lewicę, byli skłonni głosować raczej na dość konserwatywne centrum. Stawiali w ten sposób na najsilniejszego gracza, zdolnego w ich mniemaniu powstrzymać PiS przed wprowadzeniem całkowitego zakazu aborcji i urzędowego kultu Lecha Kaczyńskiego.
Lud do wzięcia?
Te konfiguracja zaczyna się jednak sypać na naszych oczach. Od kompromitacji z Magdaleną Ogórek i demoralizującej klęski Zjednoczonej Lewicy minęły dwa lata. Wyborcy zaczynają o tym wszystkim zapominać. Działacze i działaczki Razem zdążyły się już trochę opatrzyć opinii publicznej, oswajającej się z myślą, że Andrian Zandberg albo Agnieszka Dziemianowicz-Bąk mogliby trafić do przyszłego Sejmu.
PiS z kolei sam staje się nowym establishmentem. Z rządem kierowanym przez milionera będzie coraz bardziej jawił się ludziom, jako naturalna partia władzy - premia za świeżość, nieuwikłanie w system, jaką partia Kaczyńskiego dostała w 2015 roku może zacząć się pomału wyczerpywać. Także zwrot PiS ku klasie średniej potencjalnie może też ułatwić walkę lewicy o ludowy elektorat.
Czy Morawiecki zabierze 500+? Wcześniej mówił, że program jest na kredyt. Nawet jeśli bardzo chciałby zakręcić kurek, to wie doskonale, że to niemożliwe. Nie ma się co spodziewać, że rząd Morawieckiego wycofa się z 500+, bo kierownictwo polityczne dobrze wie, jak bardzo jego sondażowe wyniki zależą od tego programu. Socjalne kotwice z czasów gabinetu Szydło zostaną utrzymane. Wątpliwe jest za to, by gabinet Morawieckiego przygotował nowe. Ma inne priorytety. Pod Morawieckim zmieni się także język gabinetu. Rząd bankiera będzie kierował się i bardziej przemawiał do elit.
Gdy Morawiecki dużo będzie mówił o "konstytucji dla biznesu", lewica do znudzenia powinna przypominać o „konstytucji dla pracowników". Zwłaszcza, że niektóre pomysły nowego premiera - rozciągnięcie modelu zatrudnienia ze specjalnych stref ekonomicznych na całą niemal gospodarkę - są nie tylko anty-pracownicze, ale i na dłuższą metę anty-rozwojowe. Mogą zatrzymać polską gospodarkę na średnim poziomie rozwoju, o pułapce którego związani z PiS eksperci gospodarczy tak chętnie i dużo mówią.
Przestrzeń dla działania otwiera się także wszędzie tam, gdzie pojawiać się będą socjalne konflikty na linii rząd-różne grupy zawodowe - zwłaszcza we wcześniej skłonnym do głosowanie na lewicę, ciągle silnie uzwiązkowionym sektorze publicznym. Przykładu dostarcza protest rezydentów. Rządowe media histerycznie zareagowały na fakt, że część protestujących ma związki z Partią Razem. Scenariusz, w którym lewica - nie dająca się zbyć mantrą "przez osiem ostatnich Polki i Polacy byli ignorowani przez rządy Platformy" - animuje i politycznie wypływa na wielkich protestach dużej grupy zawodowej sektora publicznego, jest dla rządu politycznym koszmarem.
Na razie nic nie przewiduje takiego scenariusza. Protest rezydentów jest mocno ograniczony i wcale nie zagospodarowany politycznie przez Razem. Mimo zamrożenia prac w budżetówce, nie widać na horyzoncie protestów nauczycieli, czy urzędników. Jednak dobra koniunktura gospodarcza, rosnące płace w sektorze prywatnym i propaganda sukcesu rządu stwarzają wśród pracowników sektora publicznego aspiracje, których gabinet Morawieckiego może nie być w stanie spełnić. Sytuacja, gdy ludziom poprawia się wolniej, niż uważają, że mają do tego prawo, jest potencjalnie najbardziej wybuchowa. I to nie PO, czy Nowoczesna mogą politycznie wykorzystać taki wybuch.
Liberałowie nie dadzą nam liberalnego minimum
Nie wykorzystają także dlatego, że obie partie wydają się być w stanie głębokiego kryzysu, jeśli nie dekompozycji. Głosowania nad dwoma projektami zmieniającymi warunki przerywania ciąży pokazały, jak nieudolne i pogubione są dziś PO i Nowoczesna. Zachowanie obu partii ze środy nie tylko skompromitowało je w oczach wielu potencjalnych wyborców, ale także pokazało słabość wewnętrznego przywództwa i skalę obecnych w nich pęknięć i napięć. Zwłaszcza w Nowoczesnej, która wydaje się być na najlepszej drodze do powtórzenia losu Ruchu Palikota, do stania się partią jednego sezonu.
Co najważniejsze, ten tydzień ostatecznie przekonał chyba wszystkich mających co do tego jeszcze jakieś wątpliwości, że liberalne centrum w obecnym kształcie nie wywalczy w Polsce liberalnego minimum. W kwestii praw reprodukcyjnych, związków partnerskich i szeregu innych nie zaprowadzi w Polsce rozwiązań, które już dawno są standardem w Europie Zachodniej. Jak pokazuje szereg głosowań - np. w sprawie uchwały oddającej hołd skrajnie prawicowej Brygadzie Świętokrzyskiej - to centrum jest też bardzo słabą i nieskuteczną barierą przed konserwatywną ofensywą PiS.
Lewica zyskała właśnie monopol na program wprowadzający pewne minimum społecznie progresywnych rozwiązań. Powinna wykorzystać ten moment. Ten program ma bowiem swój elektorat. Liberalizację ustawy aborcyjnej popiera ponad 40 proc. Polaków. Zwolenników związków partnerskich też jest około połowa. Oczywiście, nie da się wygrać wyborów tylko tymi postulatami, są one jednak niewątpliwym zasobem lewicy. Nie zapominajmy, że Unia Pracy - pierwsza nie-postkomunistyczna formacja po lewej stronie - powstała na fali społecznego sprzeciwu wobec pierwszej próby zakazu aborcji.
Dogadajcie się!
Oczywiście, by lewica była w stanie politycznie skapitalizować te szanse, musi się dogadać. Dziś po lewej stronie mamy 5 głównych ośrodków politycznej koncentracji: Nowacką i jej ruch, Biedronia, Razem, SLD oraz progresywne ruchy miejskie. W niektórych sprawach potrafią ze sobą współpracować - w sprawie aborcji Czarzasty, Zandberg i Nowacka mówią jednym głosem - ale brakuje jakiejś stałej platformy, dającej wyborcom poczucie, że siły te nie walczą głównie ze sobą.
Bez takiego porozumienia szansa na wykorzystanie nowego momentu może po prostu przepaść. Jeśli do wyborów samorządowych pójdzie 5 różnych lewicowych list, potencjalni wyborcy zostaną w dużej mierze w domach. Jako wyborca lewicy mogą tylko zaapelować: dogadajcie się, miejsce na coś nowego nie pojawia się w polityce codziennie!
Jakub Majmurek dla WP Opinii