Jakub Majmurek: Kaczyński złamał Dudę? A może w tym chaosie jest metoda?
Czy PiS złamał prezydenta? Zadecydowała piątkowa rozmowa z Kaczyńskim? Z pewnością skala ataku, jaką media bliskie rządowi przeprowadziły między piątkiem a poniedziałkiem na profesora Michała Królikowskiego i samego prezydenta, pokazała głowie państwa i jego środowisku, że otwarty konflikt z PiS będzie dla Andrzeja Dudy osobiście bolesny i trudny. Można też spekulować, że Dudzie po prostu puściły nerwy i w kluczowej dla powodzenia swojego projektu kawaleryjskiej szarży wypadł z siodła. Wielu komentatorów pewnie napisze, że po wakacyjnej przerwie na Krakowskie Przedmieście znów wrócił Adrian.
25.09.2017 | aktual.: 25.09.2017 20:53
Dawno nie było tak chaotycznego dnia w polskiej polityce, jak poniedziałek 25 września. Najpierw w samo południe prezydent Andrzej Duda zaapelował do parlamentu, by zmienił konstytucję tak, by głowa państwa mogła obsadzać Krajową Radę Sądownictwa, w sytuacji gdy Sejm nie będzie w stanie wyłonić kandydata większością trzech piątych głosów. Następnie wezwał parlamentarne partie na konstytucyjne konsultacje, dając im trochę ponad trzy godziny na decyzję i naradę. Gdy zwołane w tak ekspresowym trybie spotkanie – jak wszyscy się spodziewali – skończyło się niczym, prezydent zapowiedział, że ma nową propozycję: gdy Sejm nie dogada się w sprawie 3/5 głosów, KRS zostanie wybrane zgodnie z zasadą: jeden poseł głosuje na jednego i tylko na jednego członka KRS.
Prezydent wypadł z siodła?
Nowa propozycja prezydenta tylko pogłębia chaos. Żeby miała sens, konieczne byłoby skrócenie kadencji wszystkich wybieranych członków KRS i obsadzenie Rady w jednym głosowaniu. A sam prezydent miał wątpliwości, czy wygaszenie kadencji posłów KRS ustawą jest konstytucyjne – ustawa zasadnicza jasno określa, że ma ona trwać cztery lata.
Gdybyśmy z kolei nie skracali kadencji członków KRS i wybierali każdego pojedynczo, zgodnie z tym, jak kończy im się kadencja, to system jeden poseł-jeden kandydat faktycznie będzie oznaczał wybór zwykłą większością głosów. Wygląda więc jakby prezydent albo wycofał się z własnych wątpliwości konstytucyjnych albo z kluczowej propozycji kwalifikowanej większości 3/5 głosów.
Byłbym jednak ostrożny z takimi diagnozami. Wbrew pozorom w tym chaosie jest pewna metoda. Duda, przedstawiając projekt reform sądownictwa, ciągle gra tę samą melodię, jaką jego dawna partia gra w tej kwestii od dawna. Aranżuje ją jednak po swojemu, szukając widowni, która podziwiać za koncertową grę będzie przede wszystkim jego – prezydenta-solistę – a nie partyjny zespół.
Sąd podporządkowany
Z rzuconych przez prezydenta haseł widać wyraźnie, że Andrzej Duda podziela podstawowe założenia swojej dawnej partii w kwestii sądów. Podstawowym problemem polskiego sądownictwa - mówią dziś zarówno Pałac Prezydencki, jak i Nowogrodzka – jest status sędziów jako "nadzwyczajnej kasty", brak efektywnej kontroli nad sądownictwem władzy posiadającej demokratyczny mandat.
PiS tę demokratyczną kontrolę rozumie po swojemu: kontrolę ma sprawować ich partia, gdyż to ona posiada mandat od Suwerena, poza tym jako jedyna reprezentuje obóz patriotyczny, a niezapisana do niej część społeczeństwa to postkomuna, targowica i ogólnie obóz zdrady narodowej. Obóz ten zdobył sobie przyczółki trzeciej władzy i by ją uzdrowić, trzeba zrobić czystkę w sądach, obsadzając je ludźmi, których podstawową cnotą będzie to, że nie będą blokować PiS-owskich projektów.
Duda proponuje szersze rozumienie demokratycznej kontroli. Stąd propozycje, które mają utrudnić PiS wybranie sobie własnej KRS, wprowadzenie ławników do Sądu Najwyższego czy instytucji nadzwyczajnej skargi. Daje ona możliwość sądowej rewizji kontrowersyjnych spraw na wniosek określonej liczby parlamentarzystów, prokuratora generalnego, czy rzeczniczka praw obywatelskich. O ile dwa ostatnie pomysły mają pewne racjonalne jądro i można o nich dyskutować, to sam wybór 15 członków przez parlament pozostaje bardzo mocno wątpliwy konstytucyjnie. Żadne z tych rozwiązań nie odpowiada też tak naprawdę na najbardziej społecznie dotkliwy problem polskich sądów, jakim jest ich przeciążenie sprawami i wynikająca z tego przewlekłość.
Reforma Dudy otwiera też drogę do czystek kadrowych w Sądzie Najwyższym. Po osiągnięciu przez sędziego 65 lat, to prezydent miałby decydować, czy może on dalej orzekać. Jest to wątpliwe konstytucyjne, przepis też nie ma żadnego innego sensu, niż usunięcie sporej części obecnego składu SN, z jego prezes na czele. Projekt Dudy w trochę bardziej elegancki i ograniczony sposób robi więc z SN to samo, co robił Ziobro – tylko tnie skalpelem, a nie piłą łańcuchową.
Zobacz także: Reforma sądownictwa. Oto najważniejsze założenia projektu Andrzeja Dudy
Duda i Kaczyński są na siebie skazani
Ziobro i jego obóz z pewnością nie będą zadowoleni z propozycji prezydenta. Dla części PiS każdy projekt, który nie daje możliwości siłowego podporządkowania sądów władzy politycznej, jest po prostu zdradą ideałów dobrej zmiany.
Możemy się więc spodziewać bardzo szorstkich wymian uprzejmości między sejmową większością a Krakowskim Przedmieściem. Ale jak ciężkimi pociskami artyleryjskimi nie ostrzeliwałby się dziś Pałac Prezydencki z Nowogrodzką, to Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński pozostają na siebie skazani.
Duda ma bardzo małe szanse, by zbudować własny obóz i wygrać drugą kadencję w 2020 roku bez PiS. Ale prezydenta Dudy potrzebuje też Jarosław Kaczyński. Znacznie bardziej niż Zbigniewa Ziobry i jego posłów z Solidarnej Polski. To Duda ma prawo weta i może sparaliżować prace Sejmu. To dzięki Dudzie PiS wygrał podwójnie w 2015 roku, nie dzięki Ziobrze. Można nawet się spierać, czy to nie głównie przez Ziobrę – sprawę Barbary Blidy i doktora G. – PiS przegrało wybory w 2007 roku.
Rozsądek nakazywałby więc Kaczyńskiemu postawić raczej na Dudę, niż ministra sprawiedliwości. Albo utopić prezydenckie projekty w sejmowej zamrażarce tak, by żadna ze stron konfliktu nie poczuła się zwycięsko. Jednak w polityce czasem najtrudniej zaakceptować oczywistości. Jeśli Kaczyński poczuje się osobiście zagrożony przez Dudę, gdy uzna, że przez prezydenta nie jest w stanie zrealizować kluczowych dla PiS celów, nie można wykluczyć gwałtownych ruchów, łącznie z wcześniejszymi wyborami – gdzie kryterium miejsc na listach będzie absolutna lojalność wobec Prezesa i dystans do ośrodka prezydenckiego.
Opozycja może tylko grać na czas
Przy tym takie wcześniejsze wybory nie zmieniłyby zasadniczo prezydenckiej układanki. Mogłyby nawet osłabić Kaczyńskiego względem Dudy – gdyby PiS nie uzyskał samodzielnej większości, Nowogrodzka musiałaby wejść w jakiś układ z orientującym się na Pałac Prezydencki Kukizem. Jeśli, jak pokazują ostatnie sondaże, do Sejmu wejdzie Razem i SLD, układanka będzie jeszcze bardziej skomplikowana.
Wcześniejsze wybory w obecnym układzie nie będą też wcale korzystne dla parlamentarnej opozycji. Sondaże są bezlitosne, nie dają jej szans na władzę. W tej sytuacji PO, PSL i Nowoczesna powinny przede wszystkim grać na czas. Przeciągać reformę sądownictwa tak, by utknęła w procedurach i nie zdołała wejść w życie w tej kadencji Sejmu i przygotowywać się na następne wybory. Od złej reformy lepszy jest brak reform. A reformy PiS, także w wersji prezydenckiej, nie poprawią działania polskich sądów, niebezpiecznie podporządkowując je politykom.
Dlatego błędem było odrzucenie z góry propozycji prezydenta. Trzeba było się z nim wstępnie spotkać, przeciągać sprawę, stworzyć wrażenie, że coś się obiecało, niczego konkretnego nie obiecując. Stawiać swoje warunki i przeciągać. Prowadzić normalną parlamentarną grę. Opozycja nie podjęła tej gry, zagrała na przyspieszenie, licząc, że obóz władzy się wykolei. Oby się szybko nie przekonała, że w tej chwili to wcale nie musi być dla niej dobrym scenariuszem.
Jakub Majmurek dla WP Opinie