Jakub Majmurek: Dwa lata nowomowy
Wkrótce druga rocznica zwycięstwa PiS w wyborach parlamentarnych. Jak każda rocznica i ta skłania do podsumowań. W wielu obszarach polityka "dobrej zmiany" zasługuje na krytykę, nigdzie jednak na tak ostrą, jak w sferze mediów publicznych i okolic. To tu rządy Nowogrodzkiej doprowadziły do zdziczenia, jakiego nigdy nie obserwowaliśmy w III RP, to w tej sferze zniszczenie pewnych kluczowych dla demokracji dóbr wspólnych posunęło się tak daleko, że naprawienie szkód w najbliższych latach wydaje się mocno wątpliwe.
Pluralizm przeciw Lisowi
Oczywiście, PiS zaprowadzenie nowego porządku w mediach trochę zajęło. Prezes Kurski zainstalował się na Woronicza dopiero w styczniu 2016 roku. Nowy język, jakim media publiczne mówią dziś w Polsce, opanował jednak sferę publiczną od razu po wyborach wygranych przez Zjednoczoną Prawicę.
Za tym językiem stała specyficzna wizja świata. Polska prawica – "obóz patriotyczny", jak sama się lubi określać – jest w niej uciskaną przez postkomunistyczny układ siłą, gnębioną po 1989 roku, tak samo jak przed. Wizja ta nie miała wiele wspólnego z prawdą. Nie musiała być jednak prawdziwa, by była użyteczna. Jej użyteczność zasadza się na tym, iż daje obozowi rządowemu poczucie, iż mimo tego, że kontroluje wszystkie gałęzie władzy, to on ciągle jest stroną słabszą, wręcz ofiarą. I jako ofiara ma prawo "bronić" się przed agresją drugiej strony, sięgając po nadzwyczajne środki.
Jak to wygląda w praktyce? W interesującym nas obszarze mediów publicznych tak: ponieważ wszystkie prywatne media są rzekomo wrogo nastawione do rządu, to dla przywrócenia "prawdziwego pluralizmu" i "rzeczywistej równowagi" "obóz patriotyczny" ma nie tylko prawo, ale i obowiązek przejąć media publiczne, zmieniając je we własną tubę propagandową.
PiS zapowiadał, że tak zrobi już w kampanii wyborczej, szczując przy tym na nielubianych przez siebie dziennikarzy, z Piotrem Kraśką i Tomaszem Lisem na czele. PiS-owskie zarządy błyskawicznie wymiotły z TVP i Polskiego Radia niepasujących do nowych porządków dziennikarzy. Przekaz publicznych mediów stał się przekazem partyjnym. Dziennikarze mający służyć jako listki figowe pluralizmu (Marcin Celiński z "Liberté", Łukasz Mężyk) z TVP albo wylatywali, albo sami odchodzili, nie mogąc znieść atmosfery politycznego zacietrzewienia na Woronicza.
TVP na hybrydowej wojnie ze społeczeństwem
Oczywiście, media publiczne na różne sposoby podporządkować sobie próbowały wszystkie ekipy po roku ’89. Nigdy jednak nie działo się to aż tak ostentacyjnie i otwarcie. Przekaz TVP w czasach oskarżanych o silne polityczne wychylenie Wiesława Walendziaka, czy związanego z SLD Roberta Kwiatkowskiego był upolityczniony w jednak choć trochę subtelniejszy sposób.
W TVP Kurskiego o żadnej subtelności nie może być mowy. Przekaz stacji opanowała specyficzna, związana z Nowogrodzką nowomowa. Z jednej strony składa się ona z zaklęć propagandy sukcesu obozu PiS. Na paskach TVP Info ciągle możemy przeczytać o sile polskiej gospodarki, poparciu dla rządu, sukcesach kolejnych ministrów, rosnącym znaczeniu Polski w świecie.
Ważniejsze od mało subtelnej propagandy sukcesu są jednak w tym nowy języku terminy, przy pomocy których opisuje się przeciwników rządu. Nowomowa, jaka opanowała publiczne media nie dopuszcza możliwości, by przeciw "obozowi patriotycznemu" występował ktoś, komu zależy na dobru Polski, ale pojmuje je inaczej, niż PiS. Opozycja zawsze przedstawiana jest jako skorumpowana, interesowna, czy sterowana przez wrogie Polsce siły. Wszelka krytyka działań rządu to wyraz "opozycji totalnej", a próby dyskusji o sytuacji w Polsce na forum instytucji europejskich - "szkalowanie Polski".
Wszystko to sprawia, że TVP Kurskiego jest dziś nawet nie tyle przekaźnikiem władzy, co narzędziem hybrydowej wojny z opozycją, opartej o dezinformacje i insynuacyjne kampanie. W ten sposób należy ocenić to, jak TVP relacjonowała marsze KOD-u, materiały "Wiadomości" o organizacjach pozarządowych (nawet PiS-owski minister Piotr Gliński uznał je za "dom wariatów"), sposób relacjonowania protestów z przełomu 2016 i 17 roku, protestów w sprawie sądów, wreszcie głodówki lekarzy rezydentów.
W tych ostatnich materiałach nawet TVP uznało, że przesadziło, zawieszając Ziemowita Piasta Kossakowskiego – autora materiału robiącego z jednej liderek protestu, doktor Katarzyny Pikulskiej, pławiącą się w luksusach turystkę. Zawieszenie Kossakowskiego nie zmieniło jednak tonu narracji o protestach. Łukasz Sitek w swoich osławionych sondach z programu "Minęła 20" ciągle produkuje materiały mające potwierdzać, iż lud pracujący stolicy stoi murem za rządem i doskonale wie "jakimi nićmi szyty" jest protest lekarzy, czy udzielających im wsparcia aktorów.
Trolling na salonach
Propagandę TVP Info porównuje się do czasów PRL. Porównanie to nasuwa się samo, nie jest jednak do końca trafne. W przypadku TVP Kurskiego mamy bowiem do czynienia z czymś zupełnie nowym. W działaniach stacji propagandowe triki znane z Polski Ludowej łączą się płynnie z bardzo współczesnym trollingiem, rodem z mrocznym zakamarków internetu.
TVP wciągnęło ten trolling na salony. Metody działania dziennikarzy stacji przypominają te, jakimi posługują się "obywatelscy dziennikarze" non-budgetowych "telewizji internetowych". Najbardziej charakterystyczny jest pod tym względem program "Minęła dwudziesta". Monologi prowadzącego Michała Rachonia produkowane są z myślą nie tyle o telewizyjnej, co sieciowej widowni – mają od razu przyjąć formę wirala (co najlepiej udało się w akcji z wylewaniem napoju Tiger). U Rachonia gości przez Skype’a Wojciech Cejrowski, w ostatnich latach gwiazda youtubowego dziennikarstwa tożsamościowego, mówiącego Polakom "jak jest".
W internetowym trollingu mają także źródło sondy z programu, gdzie dziennikarze tacy jak Sitek, czy Filip Styczyński nękają polityków pytaniami, które nie mają na celu dowiedzenie się czegokolwiek, co byłoby w interesie opinii publicznej, ale sprowokowanie posła opozycji, czy prezydenta miasta z PO do malowniczej, obraźliwej wypowiedzi, dającej się następnie wykorzystać jako wiral.
Czy sfera publiczna to przetrwa?
Taki dziennikarski trolling świetnie sprawdza się w bańce PiS-owskiego betonu, zniechęca jednak zwykłych widzów. Ci masowo odwracają się od TVP. Stopień zawłaszczenia mediów publicznych (radia w mniejszym stopniu) do politycznej walki przez jedną partią sprawia, że każda następna siła, jaka obejmie władzę, będzie miała pokusę, by zrobić to samo. Media publiczne mogą tego zwyczajnie nie przetrwać. Nie tylko one.
Poczucie bycia osaczoną ofiarą kieruje także działaniami PiS wobec mediów prywatnych. Partia obcięła reklamy spółek skarbu państwa dla nielubianych przez siebie tytułów, do tych bliskich władzy popłynął za to strumień gotówki. Z prenumeraty periodyków uważanych za niechętne Nowogrodzkiej przymusowo zrezygnować musiały państwowe instytucje. Ustawa dekoncentracyjna ma pomóc bliskiemu PiS biznesowi przejęcie opozycyjnych mediów.
Gdyby PiS się to udało cały, cały dostępny w kraju przekaz medialny zacząłby przypominać TVP Info. Nie mogłoby wówczas być nawet mowy o sensownej demokratycznej debacie, bez której społeczeństwo przy urnach nie może dokonać prawdziwego wyboru. Nawet jeśli PiS nie uda się podporządkować opozycyjnych mediów, to już udało się mu doprowadzić do skrajnej polaryzacji i bałkanizacji przestrzeni medialnej. Coraz mniej w niej mediów nie-tożsamościowych, mogących służyć jako punkt odniesienia dla całej opinii publicznej. W normalnych warunkach taką rolę powinno pełnić TVP i Polskie Radio – należące przecież do całego społeczeństwa. W czasach Kurskiego i Sobali to marzenie ściętej głowy.
A takich miejsc demokracja potrzebuje – konieczny jest bowiem dla niej dialog, nie wystarczy kilka wzajemnie próbujących się zagłuszyć monologów.
Jakub Majmurek dla WP Opinie