Jakub Dymek: "Majdan", który wymyślił PiS
Żyjąc we współczesnej Polsce i nie chcąc dać się zwariować plemiennym podziałom, trudno nie dostać rozdwojenia jaźni. Jednego dnia człowiek się budzi i (prawie) wszystko jest jak zazwyczaj: gospodarka działa nie lepiej i nie gorzej niż działała, dobre i złe reformy przechodzą przez parlament w tempie nieco szybszym niż zwyczajowe, a media i politycy żyją tymi samymi emocjami i nierzadko wygadują te same brednie, co w ciągu ostatnich pięciu lat. Kolejnego dnia jednak okazuje się, że legenda Solidarności Józef Pinior ma być rzekomo korupcyjnym baronem; minister Błaszczak oskarża o "prowokacje" demonstracje, które jeszcze nie zdążyły się odbyć; a zmiany dotyczące całego pokolenia - reforma edukacji - zatwierdzane są w nocy, wbrew protestom i przy oczach i uszach większości parlamentarnej zamkniętych na obawy rodziców, nauczycieli i samorządów. Rząd w ostatnich miesiącach robi wiele, żeby ostatecznie przekonać Polki i Polaków, że ta druga, kryzysowa, rzeczywistość stanie się ich codziennością.
Rząd i większość parlamentarna Prawa i Sprawiedliwości urządza po prostu Polakom taką gonitwę kolejnych zaskoczeń i rewolucji, że przy najlepszych intencjach trudno byłoby utrzymać tempo, a co dopiero w realiach, gdy rząd i sympatyzujące z nim media autentycznie pogardzają opozycją i demonstrantami, z wzajemnością zresztą. Nikt jednak, ani na Nowogrodzkiej, ani w Alejach Ujazdowskich, ani przy Wiejskiej, zdaje się nie wpadł jeszcze na pomysł wciśnięcia hamulca - Prawo i Sprawiedliwość zapomniało najwyraźniej, że hamulec istnieje, bez umiaru dociska zaś pedał gazu. Zaledwie od października, w mniej niż 90 jesiennych dni, mieliśmy na ulicach Warszawy i innych polskich miast, trzy duże demonstracje w trzech istotnych sprawach: czarny protest przeciwko zaostrzaniu prawa aborcyjnego, demonstrację nauczycieli i rodziców przeciwko reformie edukacji i wydarzenia grudniowe wokół ustawy o zgromadzeniach oraz ograniczenia dostępu do Sejmu mediom.
Łatwo zapomnieć o miałkości i kiepskich standardach rządzenia koalicji PO-PSL, kiedy Prawo i Sprawiedliwość otwarcie wszelkie standardy porzuca, reaguje paniką lub agresją na przejawy społecznego niezadowolenia i demonizuje społeczeństwo obywatelskie na skalę nie widzianą od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Nikt też tak skutecznie różnorodnej opozycji nie połączył jak Jarosław Kaczyński - im głośniejsza jest narracja o "najgorszym sorcie", "prowokatorach", "szaleństwie", tym bardziej uzasadnione jest poczucie wykluczenia i odrzucenia przez władzę. KOD i Razem, SLD i Inicjatywa Polska, Nowoczesna i PO zapominają o swoich różnicach i wzajemnej niechęci w obliczu tego, jak en bloc wykpiwają ich i oskarżają o zdradę czy sprzedajność media publiczne.
Ba, ostatnimi posunięciami PiS zgotował nawet dylemat posłom Kukiza i środowiskom nacjonalistyczym, które KOD-u nie znoszą jak cholery, ale nawet oni nie mają ochoty dalej podpisywać się pod działaniami większości parlamentarnej, która zamyka się w sali kolumnowej i opozycję wyprasza. KOD zresztą popełnia masę błędów i raz po raz zadziwia opinię publiczną swoją niefrasobliwością, ale po chwili z automatu dostaje rozgrzeszenie, bo jak niezrozumiałe i niepoważne rzeczy mówiłby Mateusz Kijowski, społeczeństwo ma gwarancję, że po chwili zza krzaka wyskoczy minister Błaszczak, poseł Piotrowicz albo rzecznik Misiewicz i natychmiast Kijowskiego przelicytują.
Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę albo zawodzi mnie pamięć, ale nie przychodzą mi do głowy sytuacje z ostatnich lat, kiedy telewizja i publiczne radio porównywały antyrządowych demonstrantów do "terrorystów"; kiedy na okazję protestów 13. grudnia (gdy organizował je PiS) na pasku telewizji informacyjnej straszono "próbą destabilizacji państwa"; żeby występujący w roli "niezależnych komentatorów" aktywiści snuli fantazje o policyjnym rozbijaniu marszów ich przeciwników. Liberalni komentatorzy w tej sytuacji, rzecz jasna, nie pozostają aniołami - i oni fantazjują o "pałowaniu": poszukują swoich męczenników i swojego martyrologicznego mitu. Problem w tym, że PiS robi wiele, żeby faktycznie im to wszystko - i więcej - dać.
To, co bowiem od kilku miesięcy obserwujemy, to jednostronne zerwanie umowy społecznej z obywatelami. Władza nie utrzymuje nawet pozorów. Każdy, kto jej podpadnie, z błahego nawet powodu, musi liczyć się z tym, że następnego dnia jego albo jej profil w mediach społecznościowych zostanie prześwietlony w wydaniu głównym "Wiadomości". Podczas gdy władza ma swoje media, fundacje i spółki, te same media straszą obywateli "podejrzanymi powiązaniami" organizacji obywatelskich i fundacji, które "dostają" zawrotne kwoty w rodzaju 6 tys. złotych. Okazuje się, że immunitetu od połajanek rządu nie ma nikt – nawet prof. Jadwiga Staniszkis nie może wytknąć błędów PiS-u, żeby nie zostać zlustrowaną przez "niezależne" media.
Te same organizacje, z którymi razem PiS prostestował (słusznie) przeciwko ustawie o zgromadzeniach prezydenta Bronisława Komorowskiego, dziś za przedstawiane jako "psy łańcuchowe George'a Sorosa", pasożyty żyjące z niemieckich grantów, narodowi zdrajcy. 13 grudnia, przez kilka lat termin demonstacji PiS-u przeciwko Donaldowi Tuskowi i rządom koalicji PO-PSL, nagle w tajemniczy sposób ma stać się świętem wolnym od antyrządowych protestów. W tle „deubekizuje” poseł-prokurator Piotrowicz. Prawo i Sprawiedliwość mówi wiele o słuchaniu obywateli i jednocześnie kasuje lub ucieka od konsultacji społecznych w sprawach nawet odległych od partyjnej polityki: reformy edukacji czy wycinki lasów.
W piątkowy wieczór padła w tym spektaklu kolejna granica: PiS zwyczajnie się od opozycji odgrodził, robiąc swój sejm w Sejmie, działając jak w realiach stanu wyjątkowego. Komunikat do zaprzyjaźnionych mediów i (chyba już nie do końca) publicznej telewizji wyszedł właściwie od razu: "opozycja popełnia przestępstwo" i "destabilizacja władzy". Jest coś niebezpiecznego w ogłaszaniu przestępstwa politycznego swoich przeciwników, gdy ma się władzę - oskarżenia o niedemokratyczne praktyki czy "pełzający autorytaryzm" raczej nie ucichną, gdy ze swoich przeciwników robi się przestępców. A jak tragicznie i komicznie zarazem brzmią te oskarżenia w okolicach rocznicy wprowadzenia stany wojennego - nie trzeba nikomu tłumaczyć.
I tak władza, która wymyśliła sobie "prowokatorów", "spiskowców" i "zamachowców" za chwilę ich dostanie - fantazje obu stron o nowym stanie wojennym niebezpiecznie zbliżają się do realizacji. Znaczące jest to, że eskalacja postępuje z każdą kolejną próbą ograniczenia praw opozycji i społeczeństwa obywatelskiego - zaczęło się przecież kilka dni temu od ustawy o zgromadzeniach, szybko przeszło do wypraszania mediów z sejmu, by w 48 godzin doprowadzić do jego blokady i ulicznych demonstracji. Nawet media prawicy i poszczególni komentatorzy konserwatywni - Łukasz Warzecha czy Kamila Baranowska - zresztą przestrzegali rząd PiS przed kolejnymi aktami jesiennego wzmożenia: walką z organizacjami pozarządowymi, ustawą o zgromadzeniach, blokowaniem dostępu mediom do parlamentu. Ale PiS zna tylko pedał gazu, hamulca po roku nie udało mu się odnaleźć.
Przyspieszają więc w stronę "Majdanu" albo "zamachu stanu", który sami wymyślili.
Jakub Dymek dla WP Opinii
Jakub Dymek - dziennikarz i publicysta "Dziennika Opinii" Krytyki Politycznej, kulturoznawca i absolwent wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Północnej Karoliny w Greensboro, USA. Autor reportaży z Grecji.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.